Piłkarska sinusoida Julio Cesara

Jesień 2013, Londyn. W którymś z parków w zachodniej części miasta między drzewami przemyka sylwetka dobrze zbudowanego mężczyzny ze słuchawkami na uszach. Sporo do myślenia daje klubowa bluza Queens Park Rangers, w jaką ubrany jest tajemniczy biegacz. – Fuck, znowu mnie rozpoznali – klnie pod nosem, gdy kolejni przechodnie wytykają go palcami. Tak do wymarzonych mistrzostw świata w Brazylii przygotowuje się jej 84-krotny reprezentant, bramkarz Julio Cesar.

CESAR 1

28 czerwca, Belo Horizonte. Po morderczym boju z Chile cała Brazylia, a właściwie cały świat, czeka na serię rzutów karnych. Serca postronnych kibiców są rozdarte: mało kto źle życzy rewelacyjnemu zespołowi Sampaoliego, ale… po odpadnięciu gospodarzy, turnieje zazwyczaj tracą coś ze swojego blasku.

Jako pierwszy do piłki podchodzi David Luiz. – Chile niczego nie musi, oni po prostu mogą sprawić sensację! – podkręca atmosferę Jacek Laskowski. Jednak nowy nabytek PSG trafia do siatki.

Chwilę później piłkę na jedenastym metrze ustawia Mauricio Pinilla, który tuż przed końcem dogrywki trafił w poprzeczkę. Uderza słabo, Cesar bez trudu odbija piłkę – nie mógł dostać lepszego prezentu. Na wyżyny umiejętności wznosi się w kolejnej serii, fantastycznie broniąc strzał tego, który napsuł mu najwięcej krwi – Alexisa Sancheza. Wreszcie, w decydującej kolejce przy stanie 2-2, Jara trafia w słupek. Julio zdejmuje z twarzy kamienną maskę i cieszy się wraz z innymi. To on uratował „Kanarki” przed wiecznym potępieniem tłumów.

CESAR 2

Stadion powoli się wyludnia, a w głowach wielu obserwatorów rodzi się jedno zasadnicze pytanie: jak to się właściwie stało, że bramki gospodarzy mundialu, pięciokrotnych zdobywców Pucharu Świata i trzeciej drużyny rankingu FIFA broni zawodnik, który zagrał w ubiegłym sezonie 8 meczów, z czego 7 w kanadyjskim Toronto FC?! Odpowiedź składa się z dwóch czynników i wymaga szerszych wyjaśnień.

Po pierwsze – brak poważnych rywali. Oprócz Cesara, Luiz Felipe Scolari powołał na turniej Jeffersona z Botafogo, który mimo 31 lat na karku rozegrał w kadrze marne 9 spotkań, a także jego rówieśnika, Victora Leandro z Porto Alegre. Żaden z nich nie przekonał do siebie doświadczonego selekcjonera na tyle, by zostać pierwszym bramkarzem kadry na najważniejszy turniej od kilku dekad. W przeciwieństwie do Jeffersona, Victor dołożył swoją cegiełkę do awansu „Canarinhos” – to on, na chwilę przed serią jedenastek, podarował Cesarowi szczęśliwy różaniec, który sam miał mieć przy sobie podczas ubiegłorocznego finału Copa Libertadores. Po meczu z Chile historią tą żyła cała Brazylia.

Po drugie – zaufanie. Urodzony w Rio de Janeiro golkiper zadebiutował w kadrze w 2004 roku, na rok przed wyjazdem do Włoch. Był wówczas zawodnikiem miejscowego Flamengo, a z zespołem narodowym na dobry początek zdobył puchar Copa America.

W trakcie siedmiu tłustych lat spędzonych w Interze, gdzie po okresie aklimatyzacji i wypożyczeniu do Chievo Werona, zastąpił legendarnego Francesco Toldo, Cesar stał się etatowym bramkarzem reprezentacji. Miejsca w składzie „Kanarków” nie oddał też po transferze do Anglii. Po podpisaniu czteroletniego kontraktu z QPR, z miejsca wskoczył do bramki, wysyłając na ławkę Anglika Roberta Greena. Pierwszy sezon na wyspach zakończył się jednak ogromną klapą – Queens Park zostało zdegradowane na zaplecze Premier League, a zarabiający krocie Cesar nie mógł znaleźć pracodawcy, który zapewniłby mu zarobki na poziomie 90 tysięcy funtów tygodniowo.

Mimo kłopotów w klubie, Scolari powołał doświadczonego bramkarza na Puchar Konfederacji – generalną próbę przed trwającym mundialem. Cesar odwdzięczył mu się świetną podstawą, za którą otrzymał nagrodę dla najlepszego bramkarza turnieju. Po powrocie do Anglii koszmar rozpoczął się jednak na nowo. Harry Redknapp, który według innego Brazylijczyka Heurelho Gomesa, pała do Latynosów prawdziwą nienawiścią, odsunął Julio od drużyny. Doszło do absolutnie kuriozalnej sytuacji – etatowy bramkarz reprezentacji z Kraju Kawy z trybun oglądał mecze The Championship. W końcu Harry zlitował się nad Cesarem i dał mu szansę w pucharze, przeciwko Evertonowi…

Jeżeli przed tym meczem sytuacja Cesara nie była ciekawa, to po… Szkoda głów. Na szczęście na ratunek przyszła mu oferta z Toronto, gdzie spotkał znanych z występów w Europie Jermaina Defoe, Stevena Caldwella oraz mniej znanych rodaków – Jacksona i Gilberto. Cóż, lepsze to niż nic – Julio rozegrał w Kanadzie siedem spotkań, przypominając sobie, jak to jest stać w bramce podczas spotkań o stawkę. Na szczęście Scolari wciąż ufał.

Dalszą część historii znacie. Po wspominanym już meczu z Chile, Julio wyrzucił z siebie wszystkie emocje, zyskując jeszcze większą sympatię. Nie wolno mu jednak rozkleić się na dobre, bo jeżeli jego koledzy z pola nie wezmą się solidnie do roboty, Kolumbia wyrzuci ich z turnieju.

Dziś cała Brazylia pokłada nadzieję w trzecim bramkarzu QPR, wypożyczonym do Toronto – Julio Cesarze.

 

Komentarze

komentarzy