Gdy nie idzie, to nawet zrobienie setek zmian nic pomoże. Ale jak już się wejdzie na odpowiednie tory i zacznie „żreć”, to rywalom święty boże nie pomoże. Przekonuje się o tym Valencia, która ostatnie sezony miała słabe, by nie powiedzieć tragiczne – patrząc na jej potencjał i historyczne dokonania. Od początku sezonu Valencia wygląda rewelacyjne – zarówno pod względem gry, jak i punktowym. Ekipa Marcelino zbiera cały splendor dla rewelacji – jak to brzmi – sezonu, mimo że kolejne sensacje sprawia kapitalnie dysponowane Leganes.
Brakuje słów, by opisać kolejne występy „Nietoperzy”. Valencia zachwyca tempem, dokładnością, pomysłowością i swoimi największymi gwiazdami. Dopiero co nagrodę dla najlepszego piłkarza września odebrał Simone Zaza, a za moment koledzy Włocha staną przed szansą na uzyskanie podobnego wyróżnienia. Duże szansę powinien mieć Goncalo Guedes, który tydzień temu zachwycił pięknym golem w Sewilli, a teraz obił kolejnego rywala z Andaluzji. Niesamowity rajd i bomba na 1:0 to był przedsmak koncertu Portugalczyka w drugiej połowie. Dwa gole i asysta dały do myślenia, jakim cudem tego chłopaka PSG puściło na wypożyczenie?
Z kolei Sevilla zaliczył katastrofalny tydzień. Najpierw porażka w Bilbao 0:1, a potem dwa łomoty. Pięć bramek przyjętych w Moskwie, cztery w Walencji i nie ma śladu po bardzo dobrym początku sezonu. Tyle że jej pogromca z Bilbao, Athletic, również dołączył do biało-czerwonej „drużyny słabych występów” minionego tygodnia. Najpierw kolejna kompromitacja w Lidze Europy i uratowany w ostatnich minutach remis w Szwecji, a w niedzielę nie dał rady madryckim „Ogórkom”, czyli Leganes. Nadal bez błysku w ofensywie – osiem goli w dziewięciu meczach – ale na tyłach jest wzorowo. Pichu Cuellar nadal na równi z Markiem Andre’em ter Stegenem w walce o trofeum Zamora, a średnia 0,33 traconego gola na mecz robi wrażenie, podobnie jak bramka Claudio Beauvuego.
Skoro wspomnieliśmy o golkiperze Barcelony, to nie sposób ominąć wielkiego skandalu na Camp Nou. Ter Stegen był jedynie jego świadkiem, a w roli głównej był sędzia Pablo Gonzalez Fuertes, a raczej jego asystent, który w swoich oczach „przedłużył” boisko, dzięki czemu nie zareagował na zagarnięcie piłki spoza linii końcowej przez Lucasa Digne’a przy golu Gerarda Deulofeu.
Sędziowskiej pomyłce z drugiej minuty pozazdrościł Luis Suarez, który nie trafił do pustej bramki. Takich rzeczy nie zobaczymy 10 listopada w Warszawie, a szkoda… Szkoda też, że drugi tydzień z rzędu Levante korzysta na błędach sędziowskich. W ubiegły piątek arbiter wymyślił faul Gerarda Moreno, a teraz asystent Ricardo De Burgos Bengoetxea wynalazł spalonego w poniższej sytuacji…
Spotkanie na Ciudad de Valencia otworzyło 9. kolejkę i przez godzinę po prostu trwało. Katastrofalne zawody, które otworzył Faycal Fajr, rewelacyjnym strzałem z woleja. Co ciekawe, dla Marokańczyka był to siódmy gol w La Liga strzelony dla trzeciego klubu – wcześniej Elche i Deportivo La Coruna! Swoją drogą, stadion Levante ma szczęście do pięknych trafień, jeśli przypomnimy sobie gole Chemy i Enisa Bardhiego z meczu przeciwko Realowi Sociedad. A skoro mowa o Macedończyku, to Bardhi popisał się pięknym otwierającym podaniem przy wyrównującym golu Jose Luisa Morales i asyście Antonio Luny.
Faworyci bez fajerwerków
O ile Atletico przyzwyczaiło do minimalistycznego podejścia w zdobywaniu punktów, o tyle miniona kolejka nie była obfita w gole ze strony Barcelony i Realu. O skandalu na Camp Nou było wyżej, a Real bez kłopotów ograł Eibar, ale przy wydatnej pomocy rywala. Najpierw samobój Paulo Oliveiry, a później irracjonalna interwencja, a raczej jej brak, Marko Dmitrovicia. Tyle że błędy rywala nie przysłonią zachwytów nad estetyką trzeciej bramki. Takich efektów specjalnych nie powstydziliby się w Hollywood, a piętki Benzemy i Marcelo oraz wykończenie Brazylijczyka były wspaniałą okrasą dla tego meczu. Atletico wygrało, choć nie zasłużyło na trzy punkty w Vigo. Celta gwarantuje walory estetyczne, ale nie zawsze przekłada się to na punkty i tak było również i tym razem. Jednak i w tym przypadku mogło być inaczej, gdyby sędzia podyktował rzut karny po ręce Gabiego w drugiej połowie.
Duże plusy stawiamy przy drużynach Realu Betis i Villarrealu. „Zielono-biali” przyzwyczaili nas, że w tym sezonie nie żałują kibicom emocji oraz przyjemnej dla oka gry. Tym razem strzelaniny nie było, ale głównie za sprawą słabego rywala, w którego szeregach wyróżniał się Fernando Pacheco, wielokrotnie ratując ekipę ze stolicy Kraju Basków. Tego samego od Leandro Chichizoli nie otrzymali obrońcy Las Palmas, ale trudno mieć do Argentyńczyka pretensje za stracone gole. Oczywiście „Chichi” próbował popisywać się swoimi nieprzemyślanymi wyjściami z bramki, ale na szczęście nic nie zwojował dla rywala. Kanaryjczycy przegrali i znowu stracili mnóstwo goli, a na osłodę pozostał im drybling meczu autorstwa Jonathana Viery.
„Żółta Łódź Podwodna” może być zadowolona, w końcu ma bardzo skutecznego ostatnio Cedrica Bakambu, a w dodatku nowy trener, Javier Calleja, wygrał wszystkie trzy ligowe mecze od objęcia posady, więc Fernando Roig i spółka mogą powiedzieć, jak na razie, że mieli rację.
Przełamań ciąg dalszy
W minionej rundzie swoje niechlubne serie przerwali Cristiano Ronaldo, Karim Benzema i Iago Aspas, a w ten weekend przerwane zostały jeszcze dłuższe passy. Najpierw Andres Iniesta w sobotni wieczór, który ostatniego ligowego gola strzelił 21.11.2015 roku podczas El Clasico na Santiago Bernabeu. Trochę dłużej czekał Mario Gaspar, bo niemal dwa lata. 31.10.2015 pokonał bramkarza Sevilli, a teraz dobijał Las Palmas. Swoje zrobił również Kevin Gameiro. Ostatni gol? 29.04.br na Wyspach Kanaryjskich. Wtedy ustrzelił dublet i na tym koniec. W obecnym sezonie popadł w niełaskę u „Cholo” Simeone i w pewnym momencie w hierarchii pierwszego zespołu był… ostatnim napastnikiem, po Griezmannie, Correi, Vietto i Torresie. Zwycięski gol na Balaidos powinien mu pomóc w powrocie do odpowiedniej dyspozycji.
Kolejkę zakończyliśmy tradycyjnie, w poniedziałek, ale nietradycyjnie, bo za sprawą dwóch meczów. Najpierw niespodziewany remis w San Sebastian, gdzie obyło się tym razem bez fajerwerków. Właściwie tylko asysty Jose Jurado i Adnana Januzaja można zapisać po stronie plusów. Tego ostatniego przy swoim nazwisku nie postawi sędzia Gil Manzano, który wyczarował dwa karne, po dwóch wyimaginowanych faulach – Raula Albentosy i Jonasa Ramalho. Ostatecznie Girona wygrała po golu Portu. Co ciekawe aż 7 z 9 goli strzelonych przez katalońską ekipę w tym sezonie, wpadło jeszcze przed przerwą.
¡El Girona escala en la clasificación! ✈️ pic.twitter.com/JZ4BeGvjtz
— LaLiga (@LaLiga) October 23, 2017