Kolejny miesiąc w Premier League za nami. Na czele tabeli stale zasiada Manchester City, którego gonić stara się sąsiad zza miedzy. Czy po ostatnich wynikach, ta gonitwa ma jeszcze w ogóle sens?
Gen Fergusona
Manchester City po efektownym początku sezonu nieco przystopował. Czasy kiedy to „Obywatele” gromili rywali sporą ilością bramek poszły już raczej w zapomnienie. To jednak wcale nie odbiło się na zdobytych punktach, które seriami są zdobywane przez ekipę Pepa Guardioli. 13 ligowych zwycięstw z rzędu musi budzić podziw, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, w jaki sposób niektóre z nich zostały przypieczętowane. Mowa tutaj oczywiście o bramkach w końcówkach spotkań – w 96. minucie ze Southampton, w 84. minucie z Huddersfield czy w ostatniej serii gier z West Hamem. Angielskie media szybko podłapały temat i obecne City porównują z United zarządzanym przez Sir Alexa Fergusona. Ówczesny zespół Szkota także szczycił się podobnym wyrachowaniem, co wielokrotnie przesądzało o zdobytym tytule mistrza Anglii. Czy teraz będzie podobnie?
Grudzień zdeterminuje ten sezon?
Wszystko na to wskazuje, że już w grudniu możemy poznać mistrza Anglii. W pierwszej kolejności mowa tutaj o derbach Manchesteru, które jeśli w niedziele padną łupem Guardioli, to przewaga drużyny z Etihad nad resztą stawki będzie wynosiła 11 oczek. Taka liczba – przy ich obecnej formie – może być nie do odrobienia. Dodatkowo w grudniu czeka nas aż sześć ligowych spotkań, a to zawsze morderczy maraton. Jeśli jednak ostatecznie podopieczni hiszpańskiego szkoleniowca ponownie będą bezlitośni dla rywali, walka o tytuł może być zakończona. W poprzednim sezonie „Obywatele” przegrali w tym miesiącu aż trzy spotkania. To być może jedyna pozytywna wiadomość dla zespołów walczących o mistrzostwo Anglii.
Kryzys Tottenhamu
Miała być walka o najwyższe cele, a tymczasem powoli odjeżdża im TOP4. Drużyna Mauricio Pochettino nie zdołała wywalczyć kompletu punktów w czterech ostatnich spotkaniach, co spowodowało, że obecnie mają mniejsza stratę w ligowej tabeli do ostatniego miejsca, aniżeli do lidera z Manchesteru. Trudno na pierwszy rzut oka znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Na pewno Tottenham boryka się z problemami zdrowotnymi, co przy niezbyt szerokiej kadrze kończy się tragicznie.
Chcesz więcej?
Dołącz do naszej grupy dyskusyjnej o angielskiej piłce
Everton wypływa z dna
Na drugim biegunie jest Everton. Po chwilowym pobycie w okolicach strefy spadkowej, drużyna z Goodison Park powoli nabiera wiatru w żagle. Dwie wygrane w ostatnich spotkaniach sprawiły, że obecnie plasują się na 10 lokacie, co może być dobrym prognostykiem na kolejną część sezonu. Trudno do tej pory ocenić pracę Sama Allardyce’a, który „The Toffees” prowadził dopiero w jednym starciu, ale mamy wrażenie, że jego metody pozwolą ugrząźć w środku stawki. Oczywiście trudno sobie wyobrazić walkę o „coś więcej”, ale po fatalnym początku rozgrywek, nikt tego od Evertonu raczej już nie oczekuje.
Główny kandydat do spadku?
Trudno nie odnieść wrażenia, że to Swansea spadnie z Premier League. „Łabędzie” w tym sezonie spisują się naprawdę dramatycznie, a Paul Clement coraz bardziej może niepokoić się o swoja pracę. Czy jednak 45-latek może czuć się winny takiej sytuacji? Po sprzedaży Gylfiego Sigurdssona oraz Fernando Llorente, działacze walijskiego klubu nie znaleźli Clementowi odpowiednich następców. W środku pomocy brakuje kreatywnego piłkarza, który weźmie grę na siebie i będzie naturalnym liderem drużyny. W ataku jest Wilfried Bony, ale Iworyjczyk nadal szuka formy. Do tej pory o sile ataku stanowił 20-letni wypożyczony z Chelsea Tammy Abraham, co tylko potwierdza dramatyczną sytuację zespołu. Kluczem bez wątpienia będzie styczniowe okienko transferowe, gdzie Swansea musi szukać wzmocnień w środkowej części boiska. Bez tego, trudno sobie wyobrazić scenariusz, w którym Walijczycy utrzymają się w angielskiej ekstraklasie.