Barcelona nie wyleczyła kaca po środowym meczu z PSG i potknęła się dziś na de Riazor w pojedynku z Deportivo. Zabrakło Neymara i pomysłów na to, jak sforsować dobrze funkcjonującą defensywę gospodarzy.
Miało być łatwo, gładko i przyjemnie. Niesieni historycznym osiągnięciem z połowy tygodnia piłkarze Barcelony wybrali się na spotkanie z 17. drużyną La Liga. Na domiar złego, zawieszony za żółte kartki był najlepszy strzelec Deportivo. Stadion, na którym rozgrywane było spotkanie, nie mógł im się kojarzyć lepiej – ostatnie mecze wygrywali tutaj w stosunku: 8:0, 4:0, 4:0. W niedzielne popołudnie miało być podobnie. Enrique na konferencji prasowej podkreślał profesjonalizm swoich piłkarzy i wierzył, że o rozkojarzeniu nie będzie mowy. 90 minut na de Riazor przyznało jednak rację trenerowi Deportivo, który stwierdził, że Barcelona udowodniła, że niemożliwe w futbolu nie istnieje, a jego zespół spróbuje to dzisiaj potwierdzić.
Serca kibiców „Barcy” zaczęły bić szybciej jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Fernandeza Borbalana, gdy zobaczyli, że od pierwszej minut odpowiedzialnym za rozegranie piłki ma być Andre Gomes. Obawy okazały się mieć pokrycie w rzeczywistości i Portugalczyk po raz kolejny przeszedł obok meczu. Cierpliwość Luisa Enrique skończyła się po godzinie, gdy zdecydował się wprowadzić w jego miejsce Ivana Rakiticia.
Od początku meczu tempo spotkania nie zachwycało. Zawodnikom Barcelony chyba wydawało się, że na stojąco też taki mecz da się wygrać – wystarczy wymienić kilka podań i w końcu coś samo wpadnie. Nie wpadało aż do 40. minuty. Wtedy zamieszanie po rzucie rożnym wykorzystał Joselu i po nie najlepszej interwencji Ter Stegena skierował piłkę do bramki. Do przerwy piłkarzom udało się ten wynik utrzymać.
Lepiej w drugą połowę weszli piłkarze „Dumy Katalonii”, którzy wzorem pojedynku z PSG od razu rzucili się do ataku. Efekty przyszły niemal natychmiastowo i Luis Suarez doprowadził do wyrównania. Kolejne minuty ponownie należały do gospodarzy, którzy mimo początkowego niepowodzenia postawili na odważne ataki z wykorzystaniem bocznych obrońców. Piłkarze Enrique mieli wyraźne problemy ze stworzeniem sobie okazji strzeleckich, a gdy już takie się pojawiały, to swoją robotę wykonywał Lux – bramkarz Deportivo.
Wreszcie, na kwadrans przed końcem meczu, na murawie zawrzało. Najpierw do genialnej parady został zmuszony Ter Stegen, który po główce Alejandro Arribasa wybronił strzał zmierzający w samo okienko bramki. Ta interwencja zaowocowała kolejnym stałym fragmentem gry i w konsekwencji golem Bergantinosa. Piłkarze Pepe Mela wyszli na prowadzenie, które konsekwentną postawą w defensywie dowieźli do końca meczu. Co więcej, gdyby lepiej zachował się wprowadzony w drugiej połowie Emre Colak, to rozmiar zwycięstwa mógłby być okazalszy.
Barcelonie brakowało dziś tego wszystkiego, czym imponowała w rewanżu 1/8 finału Ligi Mistrzów. Nie było szybkości, nie było przekonania i… nie było Neymara. Nie sposób nie zauważyć, jak istotną postacią jest w ostatnich tygodniach Brazylijczyk. Dziś jego brak doszczętnie obnażył zespół. Jego rajdów, strzałów i stałych fragmentów, gdy zabrakło dziś najbardziej. Oficjalnie Neymar nie mógł wystąpić z powodu problemów z mięśniem przywodzicielem. W tę wersję można powątpiewać, biorąc pod uwagę fakt, że Brazylijczyk od trzech sezonów opuszcza mecze w okolicach 11 marca. W poprzednich sezonach na te spotkania „przypadkowo” łapał piątą żółtą kartkę i wyjeżdżał do Brazylii, gdzie spędzał urodziny ze swoją ukochaną siostrą, Rafaellą. Tym razem to ona przyleciała do niego, a zamiast kartek pauzę wymusiła kontuzja. Myślę, że temat będzie szczegółowo analizowany przez media wobec tego, co wydarzyło się w dzisiejszym meczu. Pytania o profesjonalizm i priorytety pojawią się niemal na pewno.
Beznadziejny występ ma za sobą Messi. Wątpliwy był jego wkład w wielką remontadę, a Raymond Domenech pokusił się nawet o stwierdzenie, że czas Argentyńczyka dobiega już końca. Były selekcjoner na pewno odczuwał satysfakcję, oglądając dzisiejszy mecz. Messiemu nie pomagali koledzy. W kluczowej sytuacji przy stanie 2:1 spudłował Luis Suarez, a proste błędy w defensywie popełniali Alba i Pique.
Barcelona po fantastycznej nocy i zwycięstwie nad PSG weszła pod zimny prysznic. Kac pewnie minie, ale jutro, jak po każdej dobrej imprezie, trzeba będzie spojrzeć w telefon. Tam zawodnicy „Barcy” mogą dowiedzieć się, że do Realu ponownie tracą dwa punkty, a rywal ma w zapasie jeszcze jeden mecz. Sytuacją znów będzie skomplikowana. Ponownie na własne życzenie.