Osoby odpowiedzialne za układanie ligowego terminarza zestawiły sobotnie granie tak, że włączając telewizor o godzinie 13, właściwie do 22:30 – z godzinną przerwą – trzeba było uważnie śledzić wydarzenia w 14. kolejce. Nie licząc Valencii i Villarrealu właściwie wszystkie warte uwagi ekipy spotkały się między sobą. Było co oglądać, zwłaszcza że sytuacja, gdy Barca i Real tracą punkty jednego dnia, należą do rzadkości.
Sześć z ośmiu najlepszych drużyn, a do tego przechodzący kryzys Athletic Bilbao, czyli również uznana marka oraz Deportivo, które jako jedyne nie pasowało do powyższego zestawu. Tak, ten dzień ułożył się idealnie w teorii, a jak wyglądała praktyka?
Sobotę rozpoczęło kapitalne starcie na Camp Nou. To już tradycja, że spotkania Barcelony z Celtą dostarczają mnóstwo emocji, bramek, a Celta czwarty sezon z rzędu punktuje przeciwko Blaugranie! Z resztą oba kluby łączy naprawdę bardzo wiele. Po stronie Barcy grają Rafinha i Denis Suarez, którzy albo byli wypożyczeni, albo się wychowali w Galicji. Po stronie Celty są: Sergi Gomez, Andreu Fontas, a także trener Juan Carlos Unzue. Gdy doliczymy do tego Luisa Enrique, który trenował obie ekipy, to mamy obraz wymiany na szeroką skalę.
Pierwszy z grupy Celestes nie będzie dobrze wspominał meczu, bo skończył go w… 2. minucie! Kilkadziesiąt sekund gry i Luis Suarez wyrwał rękę ze stawu Sergiemu Gomezowi. Z resztą Gomez nie był jedynym poszkodowanym w tym meczu, bo kontuzji doznał również Samuel Umtiti i czekają go prawdopodobnie dwa miesiące przerwy!
Kto błyszczał? Leo Messi, który skończył mecz z golem i kluczowym podaniem, Marc Andre ter Stegen, który kilkukrotnie bardzo efektownie powstrzymał rywali, a także Iago Aspas – gol i asysta. Przy Messim i jego kluczowym podaniu warto się zatrzymać, bo akcja przy bramce na 2:1 była po prostu wybitna. Nie dobra, tylko wybitna i taka ze starym, dobrym Jordim Albą, który drugi tydzień z rzędu dopisuje sobie punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. Tyle wśród bohaterów, a pośród antybohaterów tradycyjnie sędzia. Tym razem Mario Melero Lopez i jego decyzja o spalonym Suareza, którego nie było. Efekt taki, że gol nie został uznany, a raczej zabrany Barcelonie.
Suárez no estaba en fuera de juego en el gol que se le ha anulado https://t.co/9g4irvlUvG pic.twitter.com/YwTCV7aGDL
— La Vanguardia (@LaVanguardia) December 2, 2017
Swoje zadanie wykonało Atletico ostatecznie zgarniając komplet punktów na własnym stadionie. Łatwo nie było, bo w pierwszej połowie ekipa Simeone nie pokazała niczego wartościowego. Real Sociedad wyszedł na prowadzenie, ale… tradycyjnie je zaprzepaścił. Gdyby liczyć tylko mecze rozgrywane w Hiszpanii, to w ostatnich czterech spotkaniach Real Sociedad zawsze prowadził i… nie wygrał ani razu. Z Gironą i Las Palmas kończyło się na remisach, a z Atletico i Lleidą, w Pucharze Króla, na porażkach. Katastrofalna seria i zaprzeczenie Sevilli – specjalisty od odrabiania strat.
Ta ostatnia ekipa nie musiała tym razem gonić wyniku, a spokojnie, choć nie łatwo, wygrała za sprawą Ben Yeddera i Krohn-Dehliego – do spółki z Rubenem – 2:0. Zwycięstwo w kategorii tych do „odfajkowania” przed kluczowymi meczami. Za moment spotkania z Mariborem – o wyjście z grupy LM – oraz Realem w Madrycie – o wejście do czwórki w tabeli.
Na koniec miał być klasyk, który przez słabą postawę Athletiku Bilbao, można było określić mianem wyblakłego, ale taki nie był. Był wyrazisty i zakończył się przynajmniej kilkoma kontrowersjami – a jakżeby inaczej… – związanymi z sędziowskimi decyzjami.
Matheu Lahoz to gwarant gorącej, niekoniecznie ze względu na piłkarskie umiejętności, atmosfery. Przede wszystkim nie podyktował rzutu karnego dla gospodarzy. Raul Garcia był zahaczany przez Sergio Ramosa w polu karnym, a kapitan Królewskich mógł już wtedy wylecieć z boiska.
A tymczasem Athletic został okradziony z rzutu karnego. Jak to mówił szef hiszpańskich arbitrów, w LaLiga mamy najlepszych sędziów w Europie. pic.twitter.com/VWKhVYOrsV
— Jakub Kręcidło (@J_Krecidlo) December 2, 2017
Później wcale nie było lepiej, bo Lahoz przerwał dobrze zapowiadającą się kontrę Realu. I tutaj kwestia wyjaśnienia. Arbiter pokazał Xabiemu Etxeicie żółtą kartkę za brutalny faul na Luce Modriciu, ale nie puścił gry. Ważne, bo w tym momencie Ronaldo wychodził niemal sam na sam. Lahoz wybroniłby się, gdyby chciał pokazać czerwoną kartkę baskijskiemu defensorowi, bo wtedy miałby obowiązek przerwania gry. Wydaje się, że spokojnie Etxeita mógł wylecieć za tamto przewinienie i o to też możemy mieć pretensje do sędziego.
Piłkarsko zbyt wiele się nie działo. Athletic próbował, ale jak Aduriz nie strzeli, to Los Leones nie istnieją i taka jest prawda. Real coś próbował, ale największe zagrożenie stworzyli w sytuacjach ze słupkami. Obie z resztą bliźniaczo podobne, bo Karim Benzema i Cristiano Ronaldo najpierw klatką piersiową gasili piłkę, a potem obijali „aluminium” w bramce Kepy.
Ramos ostatecznie się doigrał i wyleciał z boiska. Po raz 19., dzięki czemu został samodzielnym liderem klasyfikacji czerwonych kartek w Primera Division, a Matheu Lahoz był arbitrem numer 12, który wyrzucił Hiszpana z boiska… Cóż, chyba nie taki przykład powinien dawać kapitan. Kapitan, którego za tydzień zabraknie, podobnie jak Casemiro oraz Carvajala, a rywalem Realu będzie Sevilla! Swoją drogą obie żółte kartki dla Ramosa oraz napomnienie dla Casemiro miały miejsce po przewinieniach w powietrzu i ich ciągotkach do machania rękami.
Real ligę rozpoczął od trzech potknięć u siebie, a teraz seria niepowodzeń przeszła na wyjazdy. Trzy ostatnie ligowe delegacje – 1:2 z Gironą oraz 0:0 z Atletico i Athletikiem.