Cudowny VAR, wybawienie piłki, koniec oszustw (nawet tych przypadkowych) i niesprawiedliwości… Tak wszyscy widzieliśmy tę technologię i nawet w dużym stopniu się to potwierdziło. Niestety, jak wszystko w życiu, VAR nie jest idealny i czasem dostarcza nam kontrowersji. W meczu Manchesteru City z Tottenhamem mieliśmy ich co nie miara.
Szybkie objęcie prowadzenie i odrobienie strat, następnie dwa szybkie ciosy i upadek z wysokiego konia. Kibice obu zespołów byli w środę na sinusoidzie, wymieniając się pozycjami. Zarówno kiedy padała bramka na 4:2, jak i ta Llorente, na 4:3.
Z nią jednak mieliśmy sporo kontrowersji, podobnie jak z trafieniem w doliczonym czasie gry. Wszyscy zastanawiają się przede wszystkim, czy było zagranie ręką Hiszpana – było, ale w myśl obowiązujących przepisów gol był prawidłowy i sędzia miał pełne prawo go uznać. Co innego, że na powtórce VAR pokazano mu nieodpowiednie ujęcia. Tym razem jednak nie miało to wpływu na prawidłowość decyzji.
Jeśli los jednym coś daje, innym zabiera. Znamy już historię o tym, jak to Sissoko po trafieniu Sterlinga udał się do szatni przekonany o porażce. Dopiero kilka minut później dowiedział się, że jego drużyna jednak awansowała. Okradziony czuje się natomiast Pep Guardiola wyraźnie mówiący o ręce, a także Fernandinho. Ten jednak był bardziej bezpośredni.
Po spotkaniu Simon Mullock z Sunday Mirror poprosił Brazylijczyka o słowo komentarza. Ten odpowiedział mu nawet dwoma, a brzmiały one: „Je*ać VAR”. Możemy sobie tylko wyobrażać, co czuli zawodnicy po tym, kiedy przez chwilę byli w niebie, a ostatecznie musieli pogodzić się z porażką. Najlepiej oddaje to reakcja Guardioli. Cóż, może za rok, panie Fernandinho…