Pozorna redefinicja, wojna kibiców z zarządem i widmo dawnych lat, czyli o obecnym Newcastle słów kilka

Kiedy w zeszłym sezonie Steve Bruce wraz ze swoim Newcastle spojrzał w oczy spadkowi z Premier League, szybko wziął się w garść i w asyście złotego Joe Willocka wskoczył aż na 12. miejsce w tabeli. Mimo że zarząd klubu zapowiedział rewolucję i „nowe rozdanie”, to po 5 kolejkach ich wizja jest póki co brutalnie weryfikowana, a gra Srok wygląda coraz gorzej. Wypada Callum Wilson, dziury w obronie się powiększają, kibice kręcą nosem i chcą zmiany władz, Joelinton pozostaje Joelintonem, a punktów brakuje. Czyli w skrócie „here we go again”.

5 meczów, 2 punkty i aż 13 bramek straconych. Mniej szczelną defensywę w lidze ma tylko Norwich City, które zdaje się nawiązywać do reguły spadku jako beniaminek. Mimo niezbyt do tej pory przyjaznego terminarza (chociażby wyjazdu na Old Trafford), to Newcastle najzwyczajniej w świecie nie potrafi bronić.

I bynajmniej nie używam tego sformułowania bez kozery, bo wystarczy obejrzeć jeden mecz Srok w tym sezonie, żeby stwierdzić o wyjątkowym niezorganizowaniu ich linii defensywnej. Po pierwsze, nie ma tam lidera świecącego przykładem. To znaczy jest kapitan, Jamaal Lascelles, ale jego poziom gry jest jednym ze składowych tego, jak Sroki wyglądają w kwestii zabezpieczenia tyłów. Najlepiej prezentującym się defensorem wydaje się być Matt Ritchie, ale zadaniem Szkota jest bardziej rozgrywanie piłki, niż rzeczywista obrona bramki przed atakami przeciwnika. A to samo w sobie mówi wiele.

Problemem, którego nie widać bezpośrednio na boisku jest owiany złą sławą zarząd, który, zgodnie z ostatnimi ankietami Sky Sports, odpowiada tylko ok. 7% sympatyków Srok. Mimo zeszłorocznych nadziei na zmianę, właścicielem dalej jest Mike Ashley, określany jako człowiek bez ambicji i niechętny do zbudowania piłkarskiej potęgi na nowo. Wszystko jednak miało zmienić się w zeszłym roku. Wtedy do angielskiego miliardera wpłynęła oferta 300 milionów za przejęcie klubu przez szejków, która została wstępnie zaakceptowana, lecz ostatecznie transakcja nie doszła do skutku.

I tak, na St. James Park nieprzerwanie od 2007 roku muszą męczyć się w starej biedzie z Ashleyem. Sroki „zawdzięczają” mu już dwa spadki do Championship, odejście z klubu Rafy Beniteza i zmarnowany ogromny potencjał na lepsze jutro.

Dzisiaj mało kto wyobraża sobie, żeby drużyna z Callumem Wilsonem, Allanem Saint-Maximinem, Joe Willockiem, Miguelem Almironem lub Ryanem Fraserem spadła z elity w dobie, gdzie w Premier League gra Burnley, Watford lub Norwich. A jednak, Newcastle okupuje 18. miejsce, które w perspektywie słabej gry może przylepić się do nich na stałe.

Fanom Newcastle proponuję więc zaopatrzyć się w cierpliwość, tolerancję na wyniki pokroju 4-2, nadzieję na zmianę właściciela i oczywiście chusteczki. Dużo chusteczek.

Komentarze

komentarzy