Drugie największe i najważniejsze rozgrywki klubowe na świecie dzisiaj wieczorem rozpoczynają swoją 61. edycję. O czym mowa? Ruszają eliminacje do Copa Libertadores 2020, więc pora co nieco przybliżyć, co czeka kibiców latynoskiej piłki w nowym roku.
Tym razem zmagania potrwają dokładnie dziesięć miesięcy, bo 21 listopada odbędzie się finał w Rio de Janeiro na Maracanie. To znaczy ma się odbyć, a patrząc na dwie ostatnie edycje, wcale nie jest powiedziane, że kibice przed finałem pojadą na Copacabanę. W minionym roku finaliści mieli stawić się w Santiago de Chile, ale ze względu na protesty i napiętą sytuację polityczną w Chile, decydujący mecz przeniesiono do peruwiańskiej Limy. W 2018 roku rewanżowe Superclasico zamiast w Buenos, zostało rozegrane w Madrycie. Oby do trzech razy sztuka, wszak CONMEBOL nie po to zmieniał formułę finałową, by robić cyrk obwoźny, tylko chciał podnieść prestiż i emocje w decydującym spotkaniu.
Po raz kolejny obejrzymy trzystopniowe eliminacje. W kwalifikacjach bierze udział 21 klubów. Sześć z nich rozpoczyna od pierwszej rundy, w której spotykają się kluby z państw sklasyfikowanych w rankingu CONMEBOL na miejscach 5-10, a zatem w tej rundzie nie zobaczymy klubów z: Brazylii, Argentyny, Kolumbii i Chile. W drugiej części czeka 15. chętnych, a więc osiem klubów rozstawionych, pięć nierozstawionych, do których dołączy trójka zwycięzców z pierwszej rundy.
Ośmiu triumfatorów przejdzie do ostatniej fazy, w której utworzą cztery pary i z nich poznamy kluby, które zasilą grupy: A, B, E i H.
Jak są rozdzielane miejsca? Rzecz jasna najwięcej posiadają kluby z Brazylii i Argentyny. Canarinhos przypada 7, a Albiceletes 6 sztuk. Pozostałe federacje muszą zadowolić się czterema klubami w tych rozgrywkach. Tyle że jest opcja rozszerzenia tego, gdyż automatycznie do rozgrywek kwalifikują się zwycięzcy ubiegłorocznych turniejów Copa Libertadores i Copa Sudamericana. Dzięki temu Brazylijczycy dostali dodatkowe ósme miejsce za sprawą triumfu Flamengo, podobnie jak Ekwadorczycy, dla których piąte miejsce wywalczyło Independiente del Valle wygrywając odpowiednik Ligi Europy.
?? ¡Llegó la hora! Comienza la #Libertadores 2⃣0⃣2⃣0⃣: este martes se pone en marcha la Fase Previa.
1⃣9⃣ equipos buscan uno de los 4⃣ lugares que quedan en la Fase de Grupos.
? ¿Quiénes se clasificarán? pic.twitter.com/JW99p4bTP0
— CONMEBOL Libertadores (@Libertadores) January 20, 2020
Debiutanci
W turnieju zobaczymy kilku debiutantów. Jednym z nich będzie argentyński zespół Defensa y Justicia, czyli przekładając na nasze… Obrona i Sprawiedliwość! Tym samym zostali 23. klubem argentyńskim, który weźmie udział w tych rozgrywkach. Podobną liczbę, tyle że w peruwiańskim wydaniu „zrobi” Binacional. Najmłodszy uczestnik turnieju – klub powstały w 2010 roku to bardzo ciekawa ekipa. Miasto Juliaca znajduje się blisko największego jeziora w Ameryce Południowej – Titicaca – a rywale będą mieli spore kłopoty, gdyż miasto jest położone na… 3824 metrach nad poziomem morza! Nie było to wcale takie oczywiste, bo początkowo – jeszcze w grudniu – CONMEBOL uznał, że stadion Binacional nie spełnia wymogów. Oznaczałoby to przeprowadzkę do Limy na Estadio Nacional. Na szczęście – dla samych zainteresowanych – uda się utrzymać atut własnego stadionu, co w powyższych warunkach będzie miało ogromne znaczenia. Zwłaszcza że debiutant będzie miał w grupie trzy kluby, które wygrywały Libertadores w XXI wieku – River Plate, Sao Paulo i LDU Quito.
Ostatni debiutant to urugwajskie Cerro Largo, a więc kolejny uczestnik w bardzo młodym wieku. Klub powstały w listopadzie 2002 roku jest swego rodzaju ewenementem w swoim kraju. Przede wszystkim przez dużą odległość od stolicy Montevideo, gdzie tak naprawdę odbywa się 2/3 życia Urugwaju, również tego piłkarskiego.
Pieniądze w górę
CONMEBOL zapewnia także rekordową pulę nagród dla klubów biorących udział w Copa Libertadores 2020. Łącznie będzie to 168,3 miliona dolarów, a z tego aż 15 milionów trafi do zwycięzcy, który jednocześnie zgarnie 25% dochodów netto z meczu finałowego! Przegrany zgarnie „zaledwie” 6 milionów dolarów. Wzrosły nagrody za poprzednie rundy, chociaż w dobie wielkich pieniędzy w piłce trzeba powiedzieć, że są to symboliczne podwyżki. Ćwierćfinalista zamiast 1,2 dostanie 1,5 miliona, zaś półfinalista 2 miliony zamiast 1,75. Porównując te kwoty do pieniędzy jakie można zarobić w Europie, mówimy o napiwku dla klubów, które nijak nie mają szans się bronić przed drenowaniem ich kadr przed europejskimi klubami. I nie chodzi tutaj o potentatów, bo wiele z nich mogą rozkupić średniaki za naprawdę przyzwoite pieniądze.