Wiele było spotkań, w których wbrew wszystkiemu to Dawid pokonywał Goliata. Mniejsze, teoretycznie słabsze zespoły lubią odgryzać się potęgą, a czasami ma to miejsce nawet w wielkich meczach. Takim bez wątpienia był finał Pucharu Francji, w którym Stade Rennes wygrało pierwsze od niemal pół wieku trofeum.
Być może nie byłoby takiego zamieszania wokół spotkania, gdyby nie jego atmosfera i przyjęcie porażki przez PSG. Brutalny faul Mbappe, niedojrzałe zachowanie Neymara… Do tego szejk Al-Khelaifi, który próbował zignorować podającego mu rękę Ben Arfę.
To właśnie 32-letni Francuz jest postacią, wokół której można obudować ten mecz. To on stał się ofiarą nieprzemyślanej polityki transferowej klubu z Paryża, przez co przez cały sezon musiał oglądać boisko z ławki i trybun. To on był piątem kołem u wozu, które nikomu nie zawiniło, ale zostało potraktowane jak niepotrzebny balast. Teraz piłka napisała piękny scenariusz.
Karma wraca
Hatem Ben Arfa trafił do dużo gorszego zespołu, w którym jednak znów poczuł się piłkarzem, odzyskał radość i nawiązał do czasów swojej najlepszej formy. Los chciał, że z przeciętnym Rennes doszedł do finału Pucharu Francji, w którym mógł odpłacić się byłemu klubowi, w którym stracił dużo czasu. Z pomocą kolegów uczynił to, a po meczu nie ukrywał, ile ten sukces dla niego znaczy. Przy okazji wbił kilka bolesnych szpilek i wręcz zadrwił ze swojego byłego pracodawcy.
Jednym z cytatów-hitów jest z pewnością ten: – „Dokonaliśmy remontady, ale PSG już do tego przywykło.” Odniesienie było skierowane przede wszystkim do wpadek w Lidze Mistrzów, czyli pamiętnym 1:6 z Barceloną oraz tegorocznym odpadnięciu z Manchesterem United. Mało?
– „Mam wiadomość dla Nassera (właściciela PSG – red.) – nigdy nie lekceważ swojego rywala, bo któregoś dnia on wróci silniejszy”. Tym razem wrócił. Ben Arfa, którego PSG niemal zniszczyło, wrócił w innych barwach i przyczynił się do upokorzenia wielkiego, ultrabogatego, budowanego na europejską potęgę klubu, który tak go skrzywdził. I jak tu nie kochać piłki?