Puchary, dupa i kamieni kupa. Co Valverde dał Barcelonie?

Już za chwileczkę, już tuż tuż… Po zapewnieniach o zaufaniu, o niepodejmowaniu żadnych radykalnych decyzji, po słowach Suareza i Messiego o wsparciu dla trenera, sytuacja w ciągu kilku dni odwróciła się o 180 stopni. Ernesto Valverde nieoficjalnie (w momencie pisania artykułu nie ma potwierdzenia ze strony klubu) przestaje być trenerem „Blaugrany”, zostawiając za sobą… No właśnie – co zostawia za sobą Valverde?

Kiedy Hiszpan przychodził do Barcelony, wiele osób sceptycznie podchodziło do tej decyzji. Ok – Valverde był przez dwa lata zawodnikiem „Dumy Katalonii”, ale zdecydowanie nie można powiedzieć, by posiadał jej słynne „DNA”. Inna filozofia, inne podejście do futbolu, inne metody. Barcelona, która nie tak dawno zachwycała powrotem do „ery Cruyffa”, nagle stała się tworem sztucznym, zupełnie jakby próbowano wymyślić koło na nowo.

Skończyła się piękna gra, zamiast tego postawiono na solidną defensywę i korzystanie w ofensywie z naturalnych dóbr, w osobach Leo Messiego czy Luisa Suareza. Żeby nie przekłamywać – początkowo naprawdę dało się dostrzec w tym jakąś myśl, która może dać Barcelonie kolejne tytuły i królowanie w Europie. Kolejny raz potwierdziło się jednak, że nie jest ważne jak zaczynasz. Nie liczy się, że wygrasz 20 spotkań w takim czy innym stylu, jeśli na koniec polegniesz w tym jednym, jedynym, decydującym o wszystkim.

Styl gry Barcelony Valverde przyprawiał sympatyków Barcelony o mały ból głowy nawet wtedy, kiedy ta pozornie biła się o tryplety. Znikła magia, ale przecież czego nie robi się dla efektu końcowego. Fani byli gotowi przymknąć oko, byle tylko ich ulubieńcy byli na samym szczycie. To jak wiemy się nie udało. Nie udało się przede wszystkim w Lidze Mistrzów, która od ostatniego triumfu w 2015 roku stała się obsesją tak całego klubu, jak i samego Messiego. 0:3 z Romą, 0:4 z Liverpoolem. To były gwoździe do trumny, które – przynajmniej dla kibiców – powinny ostatecznie zakończyć „związek” Barcelony z Valverde.

Co więc dostali kibice „Dumy Katalonii” przez te dwa i pół roku? Dostali dwa mistrzostwa Hiszpanii, Puchar oraz Superpuchar Hiszpanii. Do tego obecnie są liderem La Liga, dość łatwo awansowali do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Przyznajmy – na pierwszy rzut oka nie widać tu żadnego kryzysu. Ale Barcelona zawodzi. Męczy się prawie w każdym meczu. A kiedy już trafia na dobry okres, wypuszcza przewagę na własne życzenie…

Wspomniane kompromitacje z UCL to jedno, ale pokazuje to także przegrany 2:3 czwartkowy półfinał. Przez 75 minut Barcelona grała świetnie, zdominowała „Los Colchoneros”. Wydawało się, że rozjedzie rywala. Potem jednak przyszedł „bum” – nokaut jak na Stadio Olimpico, jak na Anfield. Futbol nie jest grą gdybania, w której coś „prawie” się udało. Barcelona „prawie” stała się „The Invincibles”, ale na finiszu, w 37. kolejce, wyrżnęła się na Levante (porażka 4:5). „Prawie” ograła Romę, „prawie” weszła do finału Ligi Mistrzów eliminując Liverpool. „Prawie” wygrała ostatni Puchar Króla i „prawie” przeszła Atletico. Gdyby nie te „prawie”, przygodę Valverde moglibyśmy uznać za niezwykle udaną, nawet mimo zmiany stylu gry na „niebarceloński”. A tak? Tak mamy trenera, którego odejście każdy kibic Barcelony przyjmie z ulgą. Valverde dał Barcelonie kilka trofeów i tylko one są pozytywami. Jedynie ze względu na nie przygodę 55-latka można podsumować słowami: „puchary, dupa i kamieni kupa”… W innym razie, wiadomo jak brzmiałaby całość.