Barcelona przez większą część transferowego okienka była przekonana, że Matthijs De Ligt trafi do ich klubu. Ostatecznie Holender wylądował w Juventusie, a „Duma Katalonii” zaliczyła dość bolesną porażkę. Dlaczego tak się stało?
Negocjacje były oczywiście prowadzone przez Mino Raiole, który ze względu na Zlatana Ibrahimovica niezbyt przepada za mistrzem Hiszpanii. Włoski agent dodatkowo oczekiwał wysokiej prowizji za transfer, na co szefowie Barcelony nie chcieli przystać. Kilka miesięcy później przedstawiciel defensora zabrał głos w tej sprawie:
– Barcelona pomyślała, że jeśli De Jong do nich trafił, to De Ligt zrobi podobny ruch. Traktowali go jak kawałek sera. Czy wierzyli jednak, że zawodnik taki jak Pique zamierza opuścić klub, aby De Ligt mógł regularnie grać w pierwszym składzie? W Holandii wierzy się, że Barca to klub holenderski, a nie zagraniczny. Wszyscy myśleli zatem, że Matthijs musi tam trafić.
Pomimo zebrania sporej prowizji od Juventusu, agent stwierdził, że najważniejszym aspektem dla jego klienta była przede wszystkim regularna gra. Na Camp Nou Matthijs musiałby walczyć z Pique, Lengletem oraz Umtitim, a mając 20 lat trudno z miejsca przenieść się do takiej drużyny i z miejsca wywalczyć podstawowy plac.
Oczywiście w Juventusie także reprezentant „Oranje” musiał liczyć się ze sporą konkurencją. Wejście do zespołu ułatwiła mu między innymi kontuzja Chielliniego, choć w ostatnich trzech spotkaniach podstawowym stoperem obok Bonucciego był Merih Demiral. Turek mocno naciska swojego rywala i swoją grą na boisku daje argumenty Maurizio Sarriemu, aby Włoch coraz częściej na niego stawiał.