Zaraz po obu superpucharach Real nasłuchał się tony zasłużonej krytyki. Nasłuchali się jej wszyscy – bramkarze, obrońcy, pomocnicy i napastnicy, a także Zidane. Jednak dzisiaj wreszcie zobaczyliśmy Real, który faktycznie nim był. Nie tylko z nazwy, ale i na boisku. Pełna dominacja i wygrana 5:0 nad Sevillą muszą robić wrażenie!
Przed meczem wydawało się, że Real będzie miał duże kłopoty, bo Zinedine Zidane nie mógł skorzystać dzisiaj z kilku podstawowych zawodników i wszystko skumulowało się w defensywie. Dani Carvajal, Rapahel Varane, Sergio Ramos oraz Casemiro, a zatem 75% linii obrony oraz najniżej grający pomocnik… Tyle że wszyscy zastępcy spisali się na medal. Duet Nacho i Jesus Vallejo nie dali pograć Luisowi Murielowi, dodatkowo ten pierwszy otworzył wynik meczu, a Achraf Hakimi rozegrał najlepszy mecz w pierwszym zespole Realu.
Jednak to nie na nim, ale na Cristiano Ronaldo były skupione wszystkie oczy. Portugalczyk w czwartek sięgnął po piątą Złotą Piłkę, a dzisiaj uczcił to dwoma bramkami. Może nie był nadto efektowny, ale tutaj rację przyznamy komentującemu ten mecz Tomaszowi Ćwiąkale – potrzebował tego dubletu na przełamanie. Potrzebował go również Karim Benzema, ale Francuz zakończył mecz „tylko” z asystą przy piątej bramce. Dwa ostatnie trafienia to stary dobry Real z kontrataku. Przechwyt piłki, szybka jej wymiana i przeniesienie ciężaru gry i są pod bramką. Dobre wejścia Toniego Kroosa i Hakimiego zabiły mecz, a Real w drugiej połowie mógł spokojnie kontrolować spotkanie i nie narzucać mocnego tempa, bo w obliczu klubowych mistrzostw świata oraz El Clasico, które zamkną rok „Królewskim”.
O tym, jak znacząca to wygrana dla Realu, niech zaświadczy kilka statystyk. Drugi mecz w sezonie, a pierwszy ligowy, gdy Real strzela przynajmniej cztery gole. Dla porównania, w analogicznym okresie ubiegłego sezonu taka sztuka udała się sześć razy! W lidze ostatni raz tak postrzelali na Balaidos przeciwko Celcie, a miało to miejsce 17 maja tego roku, trzy dni wcześniej również cztery gole zaaplikowali… Sevilli i to był ostatni taki mecz na Santiago Bernabeu.
Po zachwytach nad Realem pora na łyżkę dziegciu dla Sevilli. Wiadomo, że pod nieobecność Berizzo nie będzie łatwo, ale tym razem otrzymała bolesną lekcję pod tytułem „nie każdą stratę da się odrobić”… Villarreal i Liverpool to ekipy mocne i bardzo mocne, ale jednak Real to jeszcze wyższa półka i taka katastrofalna pierwsza połowa musiała się zakończyć wysokim wymiarem kary. Taki wstydliwy wynik w tyłach to nie pierwszyzna w tym sezonie, bo po kompromitacjach w Moskwie i Walencji teraz przyszła pora na Madryt.
Ochraniacze Pizarro na meczu #RMASEV 🙂 @cwiakala @P_Miroslawski @matiswiecicki @matimajak @fkapica pic.twitter.com/lekxxKa3xI
— Igor Sztorc ?? (@Igor_Sztorc) December 9, 2017
Przy okazji warto wspomnieć o dziwnym wyborze w ataku. Po raz kolejny zagrał Luis Muriel zamiast Wissama Ben Yeddera i trudno zrozumieć, dlaczego aż tak Berizzo oraz jego asystent Ernesto Marcucci chcą rotować na pozycji „dziewiątki”. Statystyki są proste – Wissam Ben Yedder rozegrał 1306 minut i strzelił 13 goli, a Luis Muriel 946 minuty i cztery gole. Różnica spora, bo Francuz strzela co 100 minut, a Kolumbijczyk na każde trafienie potrzebuje 236 minut!