Rekordowa „Quique-taka”. Prolog do powrotu wielkiej Barcelony?

Quique Setien w Barcelonie? Jeszcze nie tak dawno brzmiało to dokładnie tak samo jak „Bielsa w Barcelonie” czy „Kubica w Ferrari” – po prostu surrealistycznie. To, że coś do siebie pozornie pasuje i można szukać naprawdę wielu powodów „za”, rzadko kiedy oznacza, że właśnie tak się stanie. Potrzeba kilku sprzyjających okoliczności, czyjegoś nieszczęścia, odpowiedniego ułożenia gwiazd, znalezienia się w odpowiednim miejscu.

Właśnie wtedy jest szansa, że wydarzy się coś nieoczekiwanego. Tak też stało się w Barcelonie, która po raz pierwszy od 2003 roku zdecydowała się zwolnić trenera w trakcie sezonu. Ernesto Valverde, który przy innym zarządzie prawdopodobnie pożegnałby się ze stolicą Katalonii maksymalnie w czerwcu 2019 roku, przegiął. Przegiął nijakością, brakiem wyciągania wniosków, sprawieniem, że nawet kibice Levante krzyczeli „ole!”, gdy ich ulubieńcy „klepali” Barcelonę na swoim obiekcie. Okres, który mimo wszystko można podsumować słodko-gorzkim, minął na dobre.

W miniony weekend „Duma Katalonii” oficjalnie rozpoczęła nową erę – erę Quique Setiena. Wciąż brzmi to nieco obco, ale trudno stwierdzić, kto jest bardziej zaskoczony i kolokwialnie nie ogarnia, że to, co się wydarzyło jest prawdą. 61-latek w przeszłości nie ukrywał, że oglądanie obecnego pokolenia Barcelony było dla niego przyjemnością, że jednym z trenerów, których ceni najbardziej jest Pep Guardiola, czy też że „Dream Team” Cruyffa był jego inspiracją. Niegdyś przecież poprosił nawet Sergio Busquetsa o koszulkę, będąc zafascynowanym sposobem, w jaki gra pomocnik. Nagle, niemal z dnia na dzień, stał się częścią tego gwiazdozbioru. Ba – nawet jego szefem! Po sieci już krążą nagrania z treningów, na których Setien „klepie” piłkę z Messim podczas gry „w dziadka”.

Możemy sobie tylko wyobrazić, co czuje były trener Betisu. Znalazł się w raju – dokładnie w takim, jaki sobie wymarzył. – Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że się tu znajdę. Jestem dość emocjonalną osobą i dziś jest dla mnie wyjątkowy dzień. Stawiam czoła wyzwaniu z wielkim entuzjazmem. Chcę przekazać piłkarzom ten entuzjazm, pragnienie, chęć wygrywania i pewność siebie. Nie będzie to dla mnie trudne. (…) Wczoraj spacerowałem obok krów w moim mieście, a dziś jestem w Barcelonie, trenując najlepszych piłkarzy na świecie. Nigdy nie będę mógł tego poprawić, ponieważ to maksimum – mówił Setien na jednej z pierwszych konferencji. „Krowy” stały się chyba jednym z częstszych wyszukiwań przy jego nazwisku, co postanowiła wykorzystać nawet „Marca” na swojej okładce.

Entuzjazm, jaki dotyczył tej decyzji zarządu Barcelony, był mimo wszystko ogromnym zaskoczeniem. Trener bez wielkich klubów w CV, bez sukcesów, który dłużej niż dwa lata wytrzymał tylko w CD Lugo, który na 500 meczów w roli menedżera wygrał niecałe 200. Powiedzieć, że nie wygląda to imponująco, to nie powiedzieć nic. Mimo tego duża część kibiców powitała go jak zbawcę. To tylko pokazuje, w jak bardzo złym kierunku prowadził Barcelonę Valverde. Jeszcze przed debiutanckim meczem na ławce Barcelony, decyzje komplementowali także byli gracze Barcelony.

Lobo Carrasco stwierdził, że „wymagający Setien spróbuje odpowiednio nastawić mentalnie zawodników, by mogli znów grać najlepszą piłkę na świecie”. Carles Rexach przewiduje, że w Barcelonie Setiena „całkowitym priorytetem znów będzie posiadanie piłki i posiadanie kontroli we wszystkich aspektach gry”. Migueli, już w rubryce celów, dodał, że „Setien musi odzyskać defensywę, a przede wszystkim Busquetsa”. Pochlebstwami rzucił także Marc Bartra – wychowanek Barcelony, który miał już okazję grać pod wodzą 61-latka w Betisie. – To świetny człowiek, ma filozofię podobną do tej Barçy ze względu na to, jak traktuje piłkę i jak przygotowuje mecze. Życzę mu tego, co najlepsze, jest gotowy na to wyzwanie. (…) Quique sprawi, że zarówno 'cules’, jak i osoby niekibicujące Barcelonie będą cieszyć się jej grą – powiedział obrońca.

Pierwsze wnioski

Gdybanie, ocenianie i spekulacje to jedno, ale w piłce przecież wszystko weryfikuje boisko. Skupmy się więc na meczu z Granadą, wygranym 1:0 po bramce Leo Messiego, kiedy „Blaugrana” grała już z przewagą jednego zawodnika. Najprostszym opisem tego spotkania byłoby to, że dostaliśmy dokładnie coś, czegoś się spodziewaliśmy – dążenie do jak największego posiadania piłki i ciągłego „klepania”. Okazuje się, że Barcelona w meczu z Granadą wymieniła… 1002 podania. Jak policzyła „Cadena SER”, od 2005 roku widzieliśmy przekroczenie bariery tysiąca podań dopiero po raz siódmy. W 2011 i 2012 roku dokonała tego Barcelona w meczach z Levante (kolejno 1046 i 1035 podań), w 2014 roku Bayern Guardioli w starciu z Herthą (1109), w 2018 roku Manchester City (także Guardioli) grając ze Swansea (1015), a w lutym i maju poprzedniego roku Bayern Leverkusen, przeciwko Fortunie (1053) i Eintrachtowi (1059). Setien dołączył do tego grona na dzień dobry. Żeby było ciekawiej, 61-latek mówił po meczu, że mocny wiatr wysuszał trawę, przez co gra była wolniejsza.

Czy to powód do zachwytów? Sam w sobie oczywiście nie. Mimo że jedynka bramka padła po przepięknej wymianie podań, przez dużą część meczu było to „sztuką dla sztuki”. Przewidywalne, nie zawsze odpowiednio szybkie, bez elementu zaskoczenia. Przypomniały się te mecze z ery Guardioli, podczas których rywale nie chcieli robić nic wykraczającego poza murowanie dostępu do bramki i liczenie na kontry. Nie jest to coś, za czym tęsknią sympatycy „Blaugrany”, ale z pewnością jest to lepsze, niż gra, jaką prezentowała drużyna Ernesto Valverde w pierwszej części sezonu. W niej często największym bohaterem zostawał Marc-Andre ter Stegen, zmuszany regularnie do wspinania się na wyżyny umiejętności. Teraz będzie spokojniej – więcej czasu przy piłce oznacza, że zdecydowanie rzadziej będzie miał ją rywal. Nie rozwiązuje to wszystkich problemów, ale przy odpowiedniej pracy nad defensywą i rozbijaniem przede wszystkim kontrataków rywali, możemy oglądać Barcelonę nie tylko efektowną, ale i efektywną.

Dobra zmiana

Nadzieją jest także to, że „klepanie” u Quique ma być nieprzewidywalne. Formacja ma zmieniać się zależnie od sytuacji i dostosować do tego, co robi rywal. Zalążki tego widzieliśmy już z Granadą. Przez 90 minut dało się dostrzec kilka ustawień, a poza typowym 4-3-3 były to choćby 3-4-3, 3-5-2, momentami nawet 3-3-4. Nową rolę otrzymał Sergi Roberto, stając się jednym z trzech obrońców. Jego wejścia do ofensywy zostały ograniczone, co wymusiło większą ruchliwość u Fatiego i Griezmanna, którzy w celu „rozruszania” rywala często zmieniali pozycje. Powrót do korzeni i „DNA Barcelony” okazał się także zbawienny dla niektórych zawodników. Jedne z najlepszych zawodów od dawna rozegrał Sergio Busquets, który znów był w swoim żywiole. To właśnie „Busi” zanotował najwięcej celnych podań (145), przy imponującej skuteczności wynoszącej 92,4%. Pomocnik Barcelony pobił tym samym rekord obecnego sezonu La Liga. Swoje najlepsze wyniki zanotowali także Leo Messi (93) i Samuel Umtiti (111).

O spóźnionym prezencie gwiazdkowym może mówić także Riqui Puig. Jeden z największych diamentów La Masii w końcu dostał szansę i spisał się świetnie. Biorąc pod uwagę ogromną ruchliwość 20-latka, nieustanne pokazywanie się do gry, a także brak jakiegokolwiek skrępowania występami w dorosłej drużynie, może on zostać największym beneficjentem zmiany trenera i zawodnikiem bardzo bliskim pierwszego składu. Dominacja nad rywalem i korzystanie z wychowanków – Quique Setien zaczął dokładnie tak, jak oczekiwali wszyscy entuzjaści jego przybycia na Camp Nou.

Wszystko to brzmi niemal jak gotowy przepis na sukces i coś, co musi wypalić. Piłka nożna jest jednak grą, w której decydują detale i popełnianie jak najmniejszej liczby błędów. Kto wie, być może Valverde byłby teraz noszony na rękach, gdyby nie zaledwie dwa błędy, w postaci spotkania na Anfield i w finale Pucharu Króla. Setien – jak sam powiedział – daje gwarancję tego, że gra Barcelony znów będzie się podobała. Cała reszta może pójść jednak źle, najważniejsze mecze mogą okazać się niewypałem, tym bardziej biorąc pod uwagę brak Luisa Suareza. Początkowe podniecenie jest uzasadnione, jednak za cztery miesiące nastroje mogą być równie tragiczne, co rok temu. Barcelona na razie odzyskała tożsamość. Kolejne tygodnie pokażą, czy także jakość, którą dekadę temu rozkochała w sobie miliony osób na całym świecie.

Komentarze

komentarzy