Retro Kanapa (1): Finał FA Cup: Liverpool – Manchester United (1977)

Retro Kanapa – retrospekcje starych meczów przedstawione z perspektywy kanapy. Piłka nożna, kumple, krzyki, radość, żale, wyzwiska i odrobina alkoholu w tle. Klimat starych lat w nieco innym wydaniu. Siadamy wygodnie, łapiemy za szkło i odpalamy telewizor!

Był 21 maja 1977 roku, siedziałem w bokserkach na kanapie i jadłem jajecznicę. Zwyczajny dzień, ktoś by mógł powiedzieć. Ale nie dla mnie. I zapewne nie dla kibiców Liverpoolu. Tego dnia nasz ukochany klub miał zmierzyć się z największym rywalem w finale FA Cup. Lecz to, co najbardziej w tym wszystkim mnie nakręcało był fakt, że jako pierwsza drużyna w historii mogliśmy zdobyć Potrójną Koronę. Wygraliśmy ligę, wyprzedzając Manchester City o jeden punkt. Zdobyliśmy Puchar Europy pokonując 1:0 Club Brugge na Wembley. A teraz wracamy na Wembley, aby pokonać United i wznieść trofeum FA Cup!

Kończyłem jeść, w radio akurat leciało Down Down Status Quo, więc podśpiewując razem z Francisem Rossem odniosłem talerz do kuchni i przyniosłem dwa kufle. Głośne pukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek. 14:30. To musi być Pat, kumpel z roboty. Pat przyniósł dla nas po kilka piwek. Napełniliśmy puste szkło stojące przed nami i włączyliśmy telewizor. Przez 10 minut pogadaliśmy o wszystkim i o niczym sącząc powoli złocisty napój. Reklamy się skończyły. Zbliża się 15:00.

Zaczyna się! Zawodnicy wychodzą na murawę. Z tego co widać w telewizorze na Wembley nie ma wolnego miejsca. Graczy obu drużyn wita orkiestra stojąca na środku murawy. Przy akompaniamencie You Will Never Walk Alone na boisko wchodzi książę Kentu Edward, krocząc po czerwonym dywanie.

Czapki z głów. Kufle na stół. Hymn.

Podczas pieśni na cześć Wielkiej Brytanii realizator pokazuje nam morze flag Liverpoolu powiewających na trybunach. Po hymnie, książę Edward wita się po kolei z piłkarzami The Reds, a na koniec podaje rękę Bobowi Paisleyowi (ówczesny trener Liverpoolu). Następnie książę kieruje się do graczy United. Na pewno robi to niechętnie. Kamera najeżdża na żółtą plamę na trybunach, to Katarzyna, księżna Kent, która po meczu wręczy trofeum wygranej drużynie. Orkiestra przemieszcza się po boisku, a trybuny nie cichną.

Chwila rozgrzewki, na ekranie pojawia się chwalony przez komentatorów Tom Smith (obrońca LFC). My, uzbrojeni w piwo siadamy wygodnie na kanapie, a chłopaki uzbrojeni w instrumenty muzyczne opuszczają murawę. Prezentacja składów.

Liverpool:

1.Ray Clemence

2. Phil Neal

3. Joey Jones

4. Tommy Smith

4. Ray Kennedy

6. Emlyn Hughes (kapitan)

8. Jimmy Case

9. Steve Heighway

10. David Johnson

11. Terry McDermott

Manchester United:

1. Alex Stepney

2. Kimmy Nicholl

3. Arthur Albiston

4. Sammy McIlroy

5. Brian Greenhoff

6. Martin Buchan (kapitan)

7. Steve Coppell

8. Lou Macari

9. Stuart Pearson

10. Jimmy Greenhoff

11. Gordon Hill

Kamera na sędziego Boba Matthewsona, spotkanie kapitanów na środku. Liverpool w białych koszulkach, United w czerwonych. Piłkarze rozgrzewają się, a my rozgrzewamy bicepsy podnosząc co chwile kufel piwa.

Pierwszy gwizdek i zaczynamy piłkarskie święto!

Liverpool przy piłce i szybko dostajemy pierwszego wolnego w środkowej strefie boiska. Smith wrzuca w pole karne ale nic z tego nie wychodzi. Hughes, kolejna wrzutka, nadal nic. Po chwili mamy aut przy polu karnym United. Liverpool  wyszedł nakręcony. I o to chodzi, Panowie! 

2 minuta spotkania, Stuart Pearson wpada w nasze pole karne, ale piłka opuszcza boisko. Dobre tempo jak na początek meczu. Spoglądam na Pata, ten już kończy swój kufel. Skubany, widzę, że przystosował się do tempa na boisku.

Minuta później i kolejna akcja United, świetne podanie do Greenhoffa, mocne uderzenie, boczna siatka. Chłopaki brać się do roboty! Jak by mnie usłyszeli! Kennedy świetnie odbiera piłkę w środku pola i rzuca dalekie podanie w pole karne do naszego kapitana, jednak strzał zostaje zablokowany. Corner dla Liverpoolu. Po chwili corner dla United i zaraz znów dla nas. Johnson główkuje. Stepney łatwo wyłapuje piłkę. Cios za cios.

8 minuta, rzut wolny dla The Reds, strzał Keegana mija bramkę o metr. Fragment dobrej gry. Przycisnęliśmy Manchester, jednak nic z tego nie wyszło. Niewykorzystana sytuacja mogła się zemścić w 15 minucie, gdy Gordon Hill dośrodkował w nasze pole karne, lecz piłka zamiast do kolegi z drużyny zmierzała prosto pod poprzeczkę. Na szczęście, Ray Clemence był na posterunku i wybił piłkę poza boisko, co dało rzut różny Czerwonym Diabłom, którego nie potrafili wykorzystać. Na stadionie zaczął wzmagać się doping kibiców z Manchesteru: United, United, United! Przyciszyłem telewizor.

Od bramki do bramki. Tym razem sytuacja w polu karnym Czerwonych Diabłów, McDermott posyła długą piłkę górą do Kennedy’ego, ale Stepney na raty wypiąstkowuje futbolówkę z dala od swojego królestwa. Po 20 minutach nadal 0:0, ale to gracze w białych koszulkach wyglądają lepiej na boisku.

22 minuta, dobra kontra United, McIlroy podaje do Pearsona w obrębie 16-tki, ten oddaje strzał! Clemence nas uspokaja i łapie piłkę, my uspakajamy się kolejnym piwem. I znów akcja za akcję.

W 24 minucie w środkowej strefie boiska w wyniku szkocko-walijskiego starcia padł na murawę Lou Macari faulowany przez Joeya Jones’a. Na szczęście dla nas, sędzia oszczędził Joeya i nie pokazał mu kartki. Twoje zdrowie, Matthewson! Salut! United nie wykorzystali wolnego, z czego zrodziła się nasza kontra, jednak David Johnson uznał, niestety, że chorągiewka wskazująca rożny jest ciekawszym celem od bramki. Nastał nudniejszy okres gry, więc Pat miał chwilę żeby skoczyć kibelka. Nawet realizator transmisji uznał, że zrobiło się nieciekawie i zamiast pokazywać graczy, skierował kamerę na Boba Paisleya siedzącego na ławce. Hej! Świetny krawat Bobby, szkoda tylko, że nie jesteśmy w Szkocji!

W 31 minucie prawie dostałem zawału. Buchan puścił prostopadłe podanie z własnej połowy, które minęło nasze szyki obronne i dotarło do McIloroya. Na szczęście, sędzia liniowy czuwał nad stanem mojego zdrowia i machnął spalonego. Pewno jeszcze nieraz przeklnę liniowego, ale tym razem miałem ochotę postawić mu pintę. Pat właśnie wrócił i spytał się, co to za krzyki przed chwilą, więc wyjaśniłem mu szybko, że czasem offside potrafi poprawić humor. 4 minuty później oboje poderwaliśmy się na równe nogi. David Johnson dostał piłkę na połowie rywala, a przed nim biegł zagubiony Brian Greenhoff. Johnson zmieniał cały czas kierunek biegu, Greenhoff nie wyrabiał. Zejście na prawą nogę do środka, strzał i … I piłka przelatuje metr nad poprzeczką. Chwalimy Davida za decyzję i wypijamy łyczek za jego zdrowie, a raczej za przyszłe bramki. I znowu, kolejny okres bezowocnej gry, kilka fauli, kilka nie wykorzystanych rzutów wolnych po jednej, jak i po drugiej stronie.  41 minuta, coś się zaczyna dziać, McDermott podaje na prawe skrzydło do Case’a, ten schodzi lekko do środka i daje głębokie dośrodkowanie do Kennedy’ego, wyskok uderzenie… Gooooooool! Ta… Na pewno… Tak szybko jak wyskoczyłem i się wydarłem tak szybko opadłem na kanapę orientując się, że piłka nie wpadła do bramki, tylko po bucie bramkarza przeturlała się obok słupka. Centymetry, centymetry! Corner. Zamieszanie. Piłka wycofana na przedpole. Joey Jones uderza. My ponownie wstajemy z wrażenia. Minimalnie nad poprzeczką. Siadamy z grymasem niezadowolenia na twarzy. Jak pech to pech. Liverpool do końca połowy przeważa, jednak obaj bramkarze schodzą do szatni zachowując po czystym koncie.

Pat w czasie przerwy wychwala naszych graczy, mówi, że wierzy w wygraną i stwierdza, że jeśli przegramy, pójdzie napisać farbą na murze: Pieprzyć United. Kwituje jego zapał małym uśmieszkiem i łykiem ale. 3 minuty do rozpoczęcia drugiej części. Lecę szybko do toalety i wracam w porę, akurat przed gwizdkiem.

Drugą część spektaklu czas zacząć! Zawodnicy wybiegają na murawę. United zaczęło.  Pierwsze 5 minut? Nuda, nuda, nuda: jeden rzut wolny dla The Reds, spalony United, strzał Tommy’ego Smitha w trybuny i kolejny spalony, tym razem gracza Liverpoolu. I to właśnie po tym spalonym rozpoczęła się akcja, której wolałbym nie pamiętać. Bramkarz United wykopał piłkę na naszą połowę, lekkie zamieszanie w środkowej strefie boiska, Keegan niedokładnie zgrywa głową, piłka ląduje na czole McIlroya, który kieruje ją w stronę Stuarta Pearsona. Stuart podbija piłkę głową przed siebie i wyprzedza dwóch naszych defensorów, wbiega w pole karnej po lewej stronie, strzał… Piłka w siatce! Gol dla United! Spojrzałem na Pata, on na mnie. Zamurowało nas. Nie tak miało być. Pearson się cieszy, podbiegają do niego koledzy z drużyny i wspólnie celebrują bramkę.

1:0 dla United!

Pocieszamy się nawzajem z Patem, że to dopiero początek drugiej połowy. Mamy jeszcze mnóstwo czasu, żeby odrobić stratę. Liverpool zaczyna. Szybka akcja, jesteśmy w polu karnym, ale nic z tego nie wychodzi. Operator kamery katuje nas obrazkami cieszących się kibiców United. Próbujemy poprawić sobie chociaż trochę humory napełniając kolejny kufel. Akcja w środku pola. McDermott cofa piłkę do Jones’a, a ten daje długą piłkę górą w pole karne. Piłka trafia do Case’a. Na 16 metrze przyjmuje futbolówkę plecami do bramki, energiczny obrót i strzał z woleja. Goooooooool! Piłka wpada w prawy górny róg bramki! Euforia na stadionie! Euforia na kanapie! Oboje wyskoczyliśmy jak poparzeni wylewając połowę zawartości kufli i rzuciliśmy się sobie w ramiona! Co za gol! Co za odpowiedź! 2 minuty, tylko tyle potrzebowaliśmy, aby odrobić stratę! Brawo, chłopaki!

Remis, 1:1!

Gracze United rozpoczęli. Chwilowa kopanina w środkowej części boiska. Czerwone Diabły zaczynają kreować akcję. Wycofanie piłki do McIlroya, ten podaje wysoko, kapitan Liverpoolu, Emlyn Hughes nie sięga piłki, która dociera w polu karnym do Greenhoffa, piłkę odbiera mu Tommy Smith, ale nie może opanować futbolówki, co wykorzystuje Macari, który wbiega w 16-tkę i bez przyjęcia przenosi piłkę nad bramkarzem The Reds. Futbolówka ląduje w bramce. To nie może być prawda! Nawet 3 minut nie pocieszyliśmy się z remisu. Nasza reakcja na gola raczej nie nadaje się do zacytowania. Pieprzone United! Pieprzyć Walię!

2:1 dla Manchesteru!

3 gole w 5 minut, przy takiej częstotliwości trafiania do siatki powinniśmy odrobić. Byliśmy dobrej myśli. Pat mnie poganiał, żebym kończył swoje piwo bo chciał otwierać następne. Spełniłem zachciankę kolegi, oznajmiając mu wykonanie zadania soczystym beknięciem, a on nalał złocistego trunku do naszych kufli. Liverpool od razu ruszył do przodu, ale było w tym więcej chaosu niż pomysł i po minucie mogliśmy stracić kolejną bramkę po kontrze Czerwonych Diabłów. Kibice na stadionie dawali znać piłkarzom, że są razem z nimi, głośne You Will Never Walk Alone znowu rozbrzmiało na Wembley. Jednak, doping nic nie pomagał, nadal nie było widać pomysłu w naszej grze po za jednym strzałem Kennedy’ego zza 16-tki. No dawać chłopaki! Ruszać dupy i do przodu! Stworzyliśmy jedną okazję zakończoną strzałem, ale United szybko odpowiedzieli tym samym. McIlroy sprawiał problemy naszej obronie na lewej flance.

W 64 minucie w składzie The Reds nastąpiła zmiana, z boiska zszedł David Johnson, a zastąpił go Ian Callaghan. Zaraz po wejściu Callaghana, United stworzyli sobie kolejną świetną sytuację. Przejęli piłkę w środku pola i ruszyli do ataku. Klika dobrych podań. Futbolówkę dostał Macari, prostopadłe podanie do Jimmiego Greenhoffa, który sprytnie odegrał piłkę w obrębie pola karnego do Pearsona. Strzał! Świetna interwencja Clemence’a! Dzięki Ray! Odetchnęliśmy z Patem. Czas leciał, ale nasza gra nie ulegała poprawie, nadal popełnialiśmy głupie straty i nie mieliśmy pomysłu na rozegranie. Stawałem się coraz bardziej nerwowy. Nasi kibice nie przestawali dopingować drużyny, co również naszą dwuosobową piwną armię podnosiło na duchu.

Zbliżała się 70 minuta. Rożny dla Liverpoolu. Brak komentarza. Zbliżenie na twarz Boba Paisleya. Próbowałem z niej coś wyczytać. Ale szło mi tak, jak bym nie umiał czytać. Trudno. Kolejny rożny dla The Reds. I znowu nic. Powoli zaczynaliśmy tracić nadzieję. Siedzieliśmy w ciszy dzierżąc w dłoniach kufle. Z naszej gry nadal nic nie wynikało. Jeden rzut wolny, słabe dośrodkowanie i zablokowany strzał zza pola karnego. To wszystko na co było nas stać w tej części gry. Widać było, że chłopaki chcą grać, ale po dojściu pod 16-tkę United, piłka przestawała się kleić.

74 minuta. McDermott podaje na skrzydło do Callaghana, ten oddaje piłkę do McDermotta na 18 metr. Wysoka wrzutka w pole karne. Wstaliśmy z kanapy. Walka w powietrzu, Stepney nie pewnie odbija piłkę przed siebie i… I sędzia odgwizduje faul na bramkarzu. Jaki faul?! Cały czas staramy się przeć do przodu. Znowu słyszymy z trybun głośne Liverpool, Liverpool, Liverpool! Akcja przed 16-tką Manchesteru. Jedno, drugie podanie, piłka ląduje pod nogami Case’a. Zejście do lewej. Strzał! Broni Stepney. Po chwili przenosimy się pod naszą bramkę. Akcja United. Strzał. Zablokowany. Poza tą jedną akcją Manchesteru, ogólnie przeważamy, ale co z tego skoro nie możemy trafić do siatki. Kolejna akcja Case’a. Podbija piłkę na 5 metrze. Obraca się. Lekki strzał. Stepney broni na raty.

81 minuta. Zmiana w drużynie United. Boisko opuszcza Gordon Hill, a w jego miejsce wchodzi Irlandczyk, David McCeery. 83 minuta. McDermott strzela zza pola karnego. Pudło. Pat z nerów aż odstawił piwo na stół. No musimy w końcu coś strzelić! Manchester zaczął się bronić całym składem na własnej połowie.

85 minuta. Callaghan przyjmuje piłkę na prawej stronie boiska, podaje na środek do McDermotta, a ten daje wysoką wrzutkę w pole karne. 5 metr. Piłkę głową odbija Keegan. Sepney wyskakuje, ale nie łapie futbolówki, Case próbuje dobijać przewrotką i… I znowu gwizdek sędziego. Rzut wolny dla Manchesteru. 3 minuty do końca. Pat nadal nie wierzy w to co widzi, ja tak samo. To nie może się tak skończyć. Nie z United! 

88 minuta. Dalekie podanie z naszej połowy. Piłka po głowie spada pod nogi Kennedy’ego. Potężne uderzenie lewą nogą. Poprzeczka! Pieprzyć to! To nie fair! Należy nam się dogrywka! 89 minuta. United wychodzą na naszą połowę. Zaczynają grać na czas. Znów rozbrzmiewa głośne You Will Never Walk Alone. Nic nie wychodzi z naszych ataków. Czerwone Diabły dobrze się bronią. Sędzia spogląda na zegarek. Ostatnie dośrodkowanie. Kennedy wrzuca w pole karne. Keegan nie trafia w bramkę. Koniec meczu. Radości graczy United.

Liverpool 1:2 Manchester United

Wyłączyłem telewizor, nie chciałem patrzeć na radość naszych rywali. Pat spuścił głowę. Ja siedziałem i patrzyłem się nieruchomo w ścianę. Taka porażka boli. Boli jak cholera. Po 5 minutach ciszy wstałem i zaproponowałem, żebyśmy wyszli do baru na jeszcze jedno. Pat założył cyklistówkę, ja poprawiłem polówkę i opuściliśmy pokój, w którym byliśmy świadkami wielkiego dramatu.

PS

Pat się wykręcił i nie napisał na murze Pieprzyć United. Za nie dotrzymanie słowa zobowiązał się kupić mi bilet na kolejny mecz Liverpoolu w FA Cup.

PS 2

Jeśli ktoś by chciał obejrzeć cały mecz, można to zrobić klikając tutaj.

Komentarze

komentarzy