Retro Kanapa – retrospekcje starych meczów przedstawione z perspektywy kanapy. Piłka nożna, kumple, krzyki, radość, żale, wyzwiska i odrobina alkoholu w tle. Klimat starych lat w nieco innym wydaniu. Siadamy wygodnie, łapiemy za szkło i odpalamy telewizor!
24. grudnia minął nam spokojnie, wieczorem wypiliśmy kilka lampek wina, obejrzeliśmy coś w telewizji i poszliśmy spać. Podobnie było kolejnego dnia. Pełen relaks. Tego mi było trzeba. Chociaż to, na co najbardziej czekałem było wciąż przede mną. Piątek, 26. grudnia. Boxing Day w Premier League.
Budzik zadzwonił około 10, wstałem, ogoliłem się, zjadłem z żoną śniadanie i wyszedłem z domu po niezbędny ekwipunek kanapowego kibica. Wymijając tłumy zombie zmierzających do centrów handlowych, aby oddać nietrafione prezenty, doszedłem w końcu do małego sklepiku kilka przecznic dalej. Z lodówki wyjąłem 6 Carlingów, zapłaciłem i ruszyłem w drogę powrotną. W trasie zahaczyłem jeszcze o jedno miejsce i w domu zacumowałem około 13. 2 godziny do meczu.
Jedyne co mnie denerwowało, to fakt, że będę oglądał sam, bez żadnego piwnego kompana. Trudno. Samemu, ale chociaż bez tych wszystkich krewnych, którzy co roku przeszkadzają mi obejrzeć w spokoju ukochany Everton.
14:45. Wygodnie usiadłem na kanapie, otworzyłem piwo, włączyłem telewizor i… Słyszę pukanie do drzwi.
-Co jest, ktoś zabłądził? – spytałem żony.
-Otwórz, to ciotka Dorris z wujkiem Normanem. Zaprosiłam ich. Nie mówiłam Ci?
-Że co ku**a?! – pomyślałem – Ale jak to? Po co? Mieliśmy sami spędzić święta. – odpowiedziałem.
-Och, już nie marudź, idź, otwórz drzwi i bądź miły.
Świetnie, Everton gra na wyjeździe z United za 15 minut, a ta zaprasza rodzinkę z Manchesteru. Genialnie, po prostu genialnie! Ja nie pojechałem do Manchesteru, to Manchester przyjechał do mnie… Przywitałem ich uśmiechem niczym z reklamy blend a med. Ciotka od razu poszła do żony do kuchni, a ja zostałem sam na sam z grubym, podstarzałym kibicem United.
Samotne oglądanie meczu? Po co w ogóle się tym zamartwiałem, żona zawsze potrafi załatwić doborowe towarzystwo!
5 minut do meczu, a ten skurczybyk już wyczaił, że za kanapą stoi piwo i ograbił mnie z jednego Carlinga. Trudno. Niech bierze, sączy te piwo grubas i się nie odzywa.
Zaczyna się. Zawodnicy wychodzą z tunelu. Everton klasycznie na niebiesko, a United na czerwono. Scholes i van Nistelrooy na ławce. Kamera na Rooney’ego. Złoty dzieciak Evertonu, w końcu mamy napastnika na lata. Nie wierzyłem w plotki, że odejdzie, a tym bardziej, że miałby przejść do United. Kto w ogóle wymyśla te plotki? Prezentacja składów:
Manchester United:
14. Tim Howard
2. Gary Neville
22. John O’Shea
27. Mikael Silvestre
5. Rio Ferdinand
8. Nicky Butt
15. Kleberson
25. Quinton Fortune
7. Cristiano Ronaldo
21. Diego Forlan
12. David Bellion
Everton:
25. Nigel Martyn
6. David Unsworth
4. Alan Stubbs
28. Tony Hibbert
14. Kevin Kilbane
15. Gary Naysmith
12. LI Tie
16. Thomas Gravesen
22. Tobias Linderoth
18. Wayne Rooney
9. Kevin Campbell
Pierwszy gwizdek, zaczynamy. Świetnie, komentator już na samym początku wypomina od jak dawna nie wygraliśmy na Old Traford i przypomina porażkę 4:0. Dzięki, za pamięć! Norman uśmiechnął się na słowa komentatora. Ja wręcz przeciwnie.
2. minuta, dośrodkowanie z lewej strony do wbiegającego w 16-tkę Rooney’ego! Zablokowane. Howard łapie piłkę. 4. minuta, „Czerwone Diabły” podchodzą pod nasze pole karne i zaczynają sobie klepać, nie możemy odebrać piłki. No dawać! Odbierzcie tą pieprzona piłkę! Podanie w pole karne do Forlana. Piłka wychodzi za linię. Zaczniemy od bramki. Daleki wykop i po chwili znów tracimy piłkę, United nadciąga. Forlan dośrodkowuje na 5-ty metr. Ronaldo główkuje! Prosto w bramkarza. Nie wygląda to za ciekawie. Zawodnicy Evertonu jak dzieci we mgle. 8. minuta, kolejne dośrodkowanie United. Wybijamy na rzut rożny. Do piłki podchodzi ten portugalski dzieciak. Krótkie dośrodkowanie. Nic. Kolejny corner. Krótkie rozegranie, piłka wycofana na środek pola, Manchester konstruuje kolejną akcję. 9. minuta. Dośrodkowanie z prawej strony. Unsworth wybija przed pole karne. Dopada ją Nicky Butt. Mnie dopada nerwica. Strzał z powietrza! Goool! Piłka w siatce The Toffees. Na trybunach Old Trafford wybuch radości. Nicky zalicza swojego pierwszego gola w tym sezonie. Wspaniale, świetny początek meczu…
Już widzę ukradkiem oka, że wujaszek się na mnie patrzy i się głupio cieszy:
-Wy to chyba jesteście przyzwyczajeni do przegrywania, co?
-Weź mnie nawet nie denerwuj. To dopiero początek meczu.
1:0 dla United!
Everton zaczyna. Od razu próbujemy przeć do przodu. Rooney sunie lewą flanką. Dośrodkowanie. Piłka w rękach Howarda. Minuta później, znów dośrodkowanie z tej samej strony i znów nic z tego nie wychodzi. 11. minuta, United przy piłce. Kleberson rzuca długie podanie na lewą stronę do Forlana, ten opanowuje piłkę w polu karnym, wycofuje ją do Brazylijczyka na 16-ty metr. Strzał! Zamarłem. Nad poprzeczką! Gdyby lepiej przyłożył nogę byłoby 2:0. Ruszamy w drugą stronę. Everton przy piłce na połowie rywala. Faul w bocznej strefie boiska. Rzut wolny. Za daleko, aby uderzać, ale idealnie, aby dośrodkować. 13. minuta, Gravesen dośrodkowuje w pole karne. Zawodnicy skaczą. Główka. Gooooooooooool! Gol dla Evertonu! Gary Neville strzela samobója. Coś pięknego!
-Ty, a wasi to zapomnieli do której bramki się strzela? To co, Norman, po piwku z okazji pięknego swojaka? – kulturalnie zaproponowałem. Wujek coś tam odburknął, ale łapsko po piwo wyciągnął. Typowy gbur z Manchesteru.
Remis, 1:1!
Czerwone Diabły zaczęły i od razu ruszyły do przodu. Strzał z dystansu Butta. Zablokowany. Błąd Ronaldo przy rożnym i Everton zaczyna od autu. David Moyes podchodzi do linii przekazać jakieś wskazówki naszym, ale to United znowu są przy piłce, jednak nic groźnego z tego nie wynika. Chwilowy zastój na boisku i okres bezproduktywnej gry po obu stronach. Nawet realizator uznał, że lepiej pokazać ponownie bramkę Butta. Nie mógł pokazać bramki na remis?
20. minuta, Bellion schodzi na lewą stronę, próba podania w pole karne. Blok. Rzut różny dla United. Ronaldo dośrodkowuje. I kolejny raz nic.
-Coś słabiutki ten wasz nowy Bekcham. – skwitowałem nieudany rożny.
-I tak lepszy niż te wasze patałachy z Goodison.
-Taaa… Właśnie widzę.
Nie mija minuta, Quinton Fortune dośrodkowuje w pole karne Evertonu. Diego uderza z główki! Martyn broni! Jak tak dalej pójdzie, to United z tuzin rożnych zaliczą do przerwy… Przez kolejne 10 minut nie dzieje się nic ciekawego, poza jednym strzałem Forlana nad poprzeczką i niegroźną kontrą United. Nuda. Komentator znów przypomina, że 9 z ostatnich 10 spotkań Evertonu na Old Traford kończyło się porażkami. Jeszcze raz dzięki za pamięć. Mam nadzieję, że przed przerwą jeszcze chociaż raz o tym wspomnisz, tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że któryś z widzów ma alzheimera.
30. minuta, realizator pokazuje powtórkę bramki The Toffees, a raczej swojaka Nevile’a. Biorę łyka piwa. Wujek odstawia piwo. Ja się uśmiecham. On wręcz przeciwnie.
33. minuta, Everton utrzymuje się przy piłce. Podchodzimy pod pole karne United. Nicky Butt fauluje Campbella. Dobra odległość, aby próbować zaskoczyć Howarda. Narada, kto będzie wykonawcą wolnego. Rooney lekko dotyka piłkę. Stubbs uderza. Prosto w mur. Piłka wraca w posiadanie Evertonu. Dalekie zagrania w 16-tkę Manchesteru. Howard spokojnie łapie futbolówkę. 36. minuta, Ronaldo próbuje strzału z dystansu. Piłka po drodze odbija się od jednego z naszych. Kolejny rzut różny. Dośrodkowanie Portugalczyka. Chwilowe zamieszanie. Zagrożenie oddalone od bramki Martyna, jednak tylko chwilowo. Znów piłkę ma Ronaldo. Biegnie w stronę 16-tki The Toffees. Za nim nie nadąża czwórka naszych obrońców. Strzał sprzed pola karnego! Obok bramki! Odetchnąłem.
-W końcu trafi, zobaczysz. – skomentował Norman. Udałem, że nie słyszę.
Piłka znów pod nogami Cristiano. Sunie lewą flanką, schodzi do środka. Zatrzymajcie go! Na szczęście, Hibbert mnie usłyszał i przerwał rajd Portugalczyka faulem. Rzut wolny dla gospodarzy. Ronaldo odmierza kroki i staje w tym swoim śmiesznym rozkroku. Podbiega i strzał! Piłka przeniesiona nad murem, ale Martyn spokojnie łapie futbolówkę.
43. minuta, piłka na prawą stronę do Neville’a. Kolejne dośrodkowanie w nasze pole karne. Kleberson wyskakuje najwyżej! Ja wyskakuje z kanapy. Uderza głową! Piłka mija Martyna! Gool! Bramka dla United! Opadam na kanapę. Bramka do szatni, super! Wujaszek klaszcze z zadowolenia. Brazylijczyk podbiega do narożnika boiska i odstawia swój taniec zwycięstwa. Euforia na trybunach, głupi uśmiech na twarzy wujka.
-Spokojnie, to było do przewidzenia, przecież Ci wasi, to oni nienauczeni być na prowadzeniu – zaśmiał się grubas.
-Weź się zamknij, poczekajmy do końca meczu, jeszcze strzelimy wam drugą bramkę. Zobaczysz!
-Jak strzelicie drugą bramkę, to stawiam kolejny sześciopak, a jak nie, to Ty stawiasz.
-Zgoda! – nie ważne, że już jeden postawiłem, a w sumie to zostałem ograbiony z tego, który kupiłem dla siebie, ale trudno, niech mu będzie. Wierzyłem w naszych chłopaków, a sześciopak piechotą nie chodzi.
2:1 dla United!
Everton zaczyna. Próbujemy od razu iść do przodu, ale nie wychodzi z tego nic groźnego. 45. minuta, sędzia dolicza 2 minuty, podczas których żadna ze stron nie stwarza sobie sytuacji. Gwizdek sędziego. Przerwa.
Po pierwszych 45 minutach, 2:1 dla gospodarzy!
W przerwie, żeby nie słuchać reklam i Normana, przede wszystkim Normana, odpaliłem radio. Dopiłem piwo w rytmie The Hindu Time zespołu Oasis i skoczyłem do góry pozwiedzać toaletę. Wracając na dół, minąłem się z wujaszkiem, którego również przycisnął pęcherz. Wchodzę do pokoju i kogoż to moje oczy widzą, ciotka i żona opuściły swoją świątynie i się ubierają.
-A wy gdzie się wybieracie? – zapytałem
-Idziemy dokupić kilka rzeczy na później, bo zabrakło w kuchni.
-Yhym – odburknąłem – Dobra, to weźcie kupcie jeszcze jakieś Walkersy.
One wyszły, ja usiadłem wygodnie na kanapie, w radiu puścili We’re On The Ball. Cóż za futbolowy klimat… Piosenka nie zdążyła nawet dolecieć do połowy, gdy w telewizji skończy się reklamy i ponownie ujrzałem piłkarzy. Radio wyłączone. Zaczynamy. Norman chyba się utopił, ale jak na razie nie zamierzał dzwonić po ratowników.
Mike Dean gwiżdże. Everton zaczyna drugą połowę. Nie minęło 30 sekund, a Tobias Linderoth leży na murawie po powietrznym starciu z Klebersonem. Na szczęście, po minucie leżakowania się podnosi. Widzę, że gra United będzie wyglądać podobnie do tego co widziałem w pierwszej połowie – zgranie na lewą stronę do Ronaldo i próba dośrodkowania. 49. minuta, na boisko wchodzi ruda głowa, Paul Scholes. Jakoś bardziej komfortowo czułem się jak Scholes siedział na ławce. Aż za dobrze wiem, jak Anglik potrafi ukłuć zza pola karnego. Początek drugich 45. minut mija bez fajerwerków, żadnych ciekawych akcji, czy strzałów. Stagnacja. Rooney na prawej stronie nie może nic zdziałać, jest dobrze pilnowany przez Fortune’a.
54. minuta, Scholes odbiera piłkę pod własną 16-tką. Podanie do tyłu. Długa piłka na środek boiska do Forlana. Diego zgrywa głową na wolne pole do Ronaldo. Pojedynek biegowy Portugalczyka z Hibbertem. Pojedynek Aston Martina z Fordem Fiestą. Aston Martin pokonuje kolejne metry i wchodzi w pole karne, ale Ford próbuje dotrzymać mu kroku. Gaz do dechy. Wślizg w 16-tce! Aston Martin zgasł. Ronaldo leży na ziemi. Karny?! Sędzia karze grać dalej, pokazując, że było czysto. Co za ulga… Brawo Tony! Fordy są w cenie. Everton przy piłce. Gra toczy się dalej, a Portugalczyk nadal turla się w polu karnym i wygląda jakby płakał. Może płacze. Nie wiem. To nie była dobra reklama Aston Martina. Całe Old Traford gwiżdże. Sędzia robi to lepiej. Przestańcie. Komentator chwali Hibberta. Ja otwieram piwo, by uczcić udaną interwencję. No nie… Odgłos otwieranego Carlinga go przywołał, a było tak miło.
-I co tam? 3-1? 4-1? Ile tam już jest? O, piwko otwierasz, poczęstuj jednym.
-Wynik bez zmian. Masz… – odpowiedziałem – Udław się grubasie – pomyślałem
57. minuta, kolejne podanie na lewą flankę do Ronaldo. Hibbert znów próbuje odebrać wślizgiem. Faul. Rzut wolny dla United. Ronaldo tym razem nie płacze. Zmężniał. Chyba. Może nawet zapuści wąsa po meczu. Cristiano podchodzi do piłki. Przed nim 1-osobowy mur w postaci jego pogromcy, Hibberta. Portugalczyk uderza. Prosto w głowę Hibberta. Piłka ląduje na aucie. Ehhh… Mściwi ci Portugalczycy… Rooney’emu to się nie spodobało. Kolejny faul na Ronaldo. Tym razem ostrzej. Mike Dean wyciąga żółtą kartkę. Rooney wyciąga resztki Cristiano z pomiędzy butów.
-Co to ma być?! Ten dzieciak to jakiś rzeźnik! – nie spodobał się faul Normanowi.
–No i co z tego? Patrząc na Ciebie, widzę, że lubisz często odwiedzać rzeźnika.
-Bardzo, kur**, śmieszne – nie spodobała mu się również aluzja odnośnie jego wagi. Ciężko dogodzić tym ludziom z Manchesteru…
Rzut wolny dla United. Ronaldo dośrodkowuje. Piłka leci za bramkę. Brawo, oby tak dalej! 60. minuta piłka trafia do Rooney’ego. Kibice buczą i gwiżdżą. No i jak ty chłopie miałbyś tam niby przejść do nich? Śmieszne… 63. minuta, podwójna zmiana w ekipie Evertonu. Francis Jeffers zmienia Linderotha, a Duncan Ferugson wchodzi za Campbella.
68. minuta Scholes przy piłce. 20 metrów do naszej bramki. Rozciągnięcie gry podaniem na prawą stronę do Klebersona. Dośrodkowanie. Wybijamy przed pole karne, ale tam jak zawsze znikąd pojawia się Nicky Butt i główką zgrywa piłkę do Cristiano. Portugalczyk schodzi lekko do lini końcowej. Podanie na 3 metr. Piłka mija Hibberta i Stubbs’a. Bellion uderza z najbliższej odległości. Goool! Nie, nie, nie… Czemu?! Kur** czemu?! Francuz wpisuje się na listę strzelców, a Ronaldo zalicza asystę.
-Jak coś, to Guinnessa, poproszę. – zareagował na bramkę z uśmiechem wujek Norman.
-Co? Co ty pieprzysz? O co Ci chodzi? – nie ogarnąłem w przypływie złości.
-No wiesz, zakład. Wy już raczej nie strzelicie, my pewno jeszcze podwyższymy, więc informuję Cię jakie piwko masz kupić.
-Zabawne… Mecz się jeszcze nie skończył. Amerykaniec będzie jeszcze wyjmował piłkę z siatki. Zobaczysz. – sam nie wierzyłem w to co mówię, no ale cóż, czasem trzeba robić dobrą minę do złej gry. I to dosłownie.
3:1 dla United!
Everton zaczyna. Znowu… Ruszamy do przodu. Chwilę utrzymujemy się przy piłce, po czym Ronaldo cofa się do obrony i łatwo odbiera piłkę naszemu Wayne’owi. Sekundy później Jeffers robi wślizg i wybija piłkę spod nóg Silvestre’a na aut. Francuz jednak pada na murawę i wygląda jakby starał się o rolę rannego żołnierza w filmie klasy B. Sędzia nie gwiżdże faulu, na murawę wbiega sztab medyczny United.
70. minuta, boisko opuszcza Rooney, a na murawie melduje się James McFadden. Mijają dwie minuty i kolejna zmiana. Tym razem w szeregach United. Djemba-Djemba wchodzi za Silvestre’a. Czyli Francuz nie udawał… Pewno kontuzja. Trudno.
Kolejne minuty przynoszą strzał McFaddena zza pola karnego, obroniony przez Howarda, różny i strzał Hibberta, którego nawet nie skomentuje. 75. minuta, drużyna Alexa Fergusona cofnęła się. Jesteśmy częściej przy piłce, ale nic z tego nie wynika. Kibice na trybunach się rozśpiewali, aż wujek zaczął się kołysać na kanapie. Dom zadrżał w posadach. Ptaki odleciały z dachu.
79. minuta, Gravesen drybluje przed polem karny. Podaje w obręb 16-tki do Duncana Fergusona! Strzał z ostrego kąta! Boczna siatka… Na pasku u dołu ekranu przesuwają się wyniki innych spotkań. Liverpool wygrywa 3:0 z Boltonem. Jedyny moment, gdy z wujkiem zareagowaliśmy w ten sam sposób – łyk piwa i skwaszona mina.
80. minuta, Ronaldo dostaje piłkę niedaleko naszego pola karnego. Jeffers stopuje Portugalczyka faulem. Żółta kartka. Pierw Silvestre, teraz Ronaldo. Rozkręcił się. Kolejne minuty mijają mi na ziewaniu. Nic ciekawego się nie dzieje, a ja co raz bardziej przyzwyczajam się do myśli, że będę zaraz 6-pak w plecy.
90. minuta, Everton przy piłce na połowie Manchesteru. Naysmith dośrodkowuje w pole karne. Piłka mija zawodników United! Odbija się od ziemi. Duncan Ferguson rzuca się szczupakiem! Gooooool! Piłka w siatce Howarda!
-Tak! Piwo! Piwo! Piwo! Stawiasz! A nie mówiłem, że wklepiemy wam jeszcze bramkę! – wyskoczyłem uradowany z kanapy.
-Pieprzony Everton… Ale i tak już przegraliście. – trudno się było z tym nie zgodzić, sam nie wierzyłem w wygraną The Toffees. Ale chociaż ja dzisiaj coś wygrałem!
3:2 dla Czerwonych Diabłów!
United zaczynają i od razu ruszają do przodu. Mhm… zaraz 4:2 może być… Mike Dean dolicza 3 minuty. Żadna ze stron nie potrafi wykreować poważnej okazji. Sędzia gwizdkiem ogłasza koniec spotkania.
Manchester United 3:2 Everton.
-Dobra, ubieraj się i idziemy do sklepu. – oznajmił wujo Norman.
-Co? Po co? – spytałem zdziwiony.
-No jak to po co, po wygrany 6-pak. Nie jest źle, ja jestem zadowolony, że United wygrało, a ty się ciesz, że Duncan wygrał dla Ciebie piwko!
-W sumie… Masz rację, zawsze coś. – odparłem z uśmiechem na ustach.
Może i stary skurczybyk jest gruby i za nim nie przepadam. Ale trzeba mu jedno przyznać – umie wywiązać się z zakładu. Tym bardziej, że był to piwny zakład! Kolejnego meczu pewno szybko nie obejrzymy razem. I dobrze. Co za dużo to nie zdrowo. Ale za ten 6-pak mogę śmiało powiedzieć: Na zdrowie!
PS
Cały mecz do obejrzenia poniżej: