Ronaldinho jest absolutną legendą piłki, przez niektórych uważany nawet za największego w historii. Po pierwszych sezonach na Camp Nou wydawało się, że jest stworzony dla tego klubu, że będzie w nim grał przez wiele, wiele lat. Z drugiej strony jest Neymar, który – jak mogłoby się wydawać – trafił do Barcelony stosunkowo niedawno. Postanowiłem porównać występy obu Brazylijczyków w klubie z Katalonii.
Z góry prośba, by wstrzymać się z nazywaniem mnie futbolowym heretykiem. Wiem dokładnie, za co kochano Ronaldinho, i że drugiego takiego nie będzie. Ronaldinho był liderem i motorniczym zespołu, a Neymar – mimo że pewnie nie umiał by tego robić tak efektownie – nie musi dźwigać aż takiej presji, przynajmniej dopóki gra u boku Messiego. Tak więc zacznijmy…
Ronaldinho przychodząc do „Barcy”, miał 23 lata, Neymar – o dwa mniej. To już na starcie daje przewagę „R10”, gdyż był bardziej doświadczony i miał za sobą dwa sezony w Europie, w barwach PSG. Widać to po statystykach: w pierwszym sezonie na Camp Nou starszy z Brazylijczyków grał więcej i strzelał więcej, stając się najlepszym piłkarzem FIFA w 2004 i 2005 roku. Był to okres, w którym Barcelona pod wodzą Rijkaarda pięła się na szczyt europejskiej piłki i potrzebowała lidera, jakim był „Ronnie”, a kilka lat później stał się Messi. Można tylko przypuszczać, co by było, gdyby w takiej samej sytuacji do Barcelony trafił Neymar. Zakładanie, że w świecie bez Leo Brazylijczyk stałby się liderem i mógł realnie zagrozić Ronaldo w walce o Złotą Piłkę, jest być może zbyt śmiałe, ale wcale nie niemożliwe. Na plus już prawie dwudziestopięciolatka wpływa fakt, że jako gwiazdor potrafił się dostosować do hierarchii i być w cieniu Argentyńczyka. „R10” takiego problemu nie miał.
Kolejną rzeczą jest postawa pozaboiskowa. Latynoska krew to często przekleństwo wielkich talentów. Ronaldinho po zdobyciu wszystkiego przestał się starać. Mając szansę wciąż się udoskonalać, wprowadził swoją karierę na równię pochyłą. Imprezy, zabawa – to był jego żywioł. Oczywiście piłkarze to nie świętoszki i mają prawo do normalnego życia, jednak dobrze, jak pamiętają przy tym o sportowych priorytetach.
To pamiętne zdjęcie najlepiej pokazuje regres w postawie Brazylijczyka. Na dobrą sprawę wielką karierę zakończył w wieku 27 lat. Potem czasem oczywiście błyszczał, bo techniki nie zapomina się z dnia na dzień. Jednak o reszcie aż przykro sobie przypominać – mógł zdziałać w piłce dużo, dużo więcej.
Podobne obawy na początku snuto wobec Neymara. Jako nastolatek był najbardziej medialną postacią sportu w Brazylii, bawił się piłką na boisku, reklamował masę przeróżnych produktów, śpiewał na koncertach, był bożyszczem dziewczyn i zarabiał majątek. Nie jeden młodziak – ba! zaryzykuję nawet stwierdzenie, że większość z nich – nie wytrzymałby takiego tempa, szokującej popularności i odpowiedzialności. Bo to on miał ciągnąć reprezentację, a porównywano go chyba do wszystkich możliwych legend. Nowy Robinho, nowy Ronaldinho, nowy Pele… I tak do znudzenia. „Ney” potrafił się jednak od tego odciąć, skupić na piłce i poprawianiu swoich umiejętności. W Barcelonie gra już czwarty sezon, wykazując rozsądek na boisku i poza nim. Kolejny plus dla niego.
Pora na to, co jedni kochają, a drudzy nienawidzą – statystyki. Obaj zawodnicy występowali na podobnej pozycji, lewej stronie ofensywy, chociaż oczywiście jeden to bardziej lewoskrzydłowy, drugi – ofensywny pomocnik. Ostatni mecz Barcelony z Eibar był dosyć istotny dla rubryki statystyk, gdyż Neymar zdobył w nim gola. Był to zarazem 94 gol w 164 występach dla „Blaugrany”. Dokładnie tyle samo zdobył „R10”, który jednak potrzebował więcej, bo 207 spotkań. Patrząc na liczbę asyst (choć Ronaldinho wydawał się pod tym względem mistrzem), też prowadzi Neymar. 68:52 na jego korzyść, według strony Transfermarkt. To wszystko osiągnął, spędzając na boisku ponad 3000 minut mniej od starszego rodaka, dodatkowo grając w cieniu najlepszego piłkarza świata.
Ronaldinho zapamiętamy na zawsze – za jego uśmiech, za jego piękne bramki, za zabawy z rywalami, za owację na stojąco na Santiago Bernabeu. Czarował tak jednak tylko przez kilka sezonów, spadając potem – podobnie jak np. Kaka – ze światowego topu na poziom po prostu bardzo dobrego zawodnika. Neymar wciąż ma szansę nie powielić tego błędu, ale czy ma szansę być kiedyś nazywanym lepszym piłkarzem, za całokształt kariery? Śmiem twierdzić, że tak. Wszystko zależy od jego priorytetów i postawy na boisku, gdy będzie się od niego oczekiwało przejęcia p(a/i)łeczki po Messim.