Niegdyś świetny piłkarz, jeden z najlepszych w historii naszego kraju, następnie średnio radzący sobie trener i selekcjoner, wzięty przedsiębiorca, a obecnie… no właśnie. Zbigniew Boniek od lat jest szefem i twarzą PZPN, a takiego prezesa nie mieliśmy od lat. To nie oznacza jednak, że wszystko jest idealne.
Pamiętacie obraz i postrzeganie polskiego związku przed laty? Fatalna reprezentacja, negatywne nastawienie, barwne przyśpiewki kibiców z „PZPN” w roli głównej, zdominowane słowem zaczynającym się na „j”, kończącym na „ć”… Tak było jeszcze niedawno, a dużo zmieniło się na lepsze właśnie po przyjściu Bońka. Tego nikt mu nie zabierze.
Odbierz darmowy zakład 20 zł
Oczywiście – złożyło się na to przede wszystkim pokolenie zawodników, wśród których mamy gwiazdy, jakich Polska nie miała od lat. Radzących sobie za granicą w naprawdę topowych klubach, świadomych, rażących profesjonalizmem, którzy dążą do bycia lepszym, zamiast spoczywać na laurach, kiedy tylko wychylili głowę do innej ligi. Bez Lewandowskiego, Piszczka, Błaszczykowskiego i paru innych, nie byłoby w ostatnich latach tylu pamiętnych spotkań. Boniek przyczynił się do tego zatrudnieniem trenera Nawałki, ale sukcesy kadry wykorzystał chyba najlepiej, jak mógł.
PZPN zaczął otwierać się na kibica, radzić sobie w social mediach, być ciekawszym, przyjaźniejszym i po prostu lubianym. W tym przypadku „ocieplanie wizerunku” zakończyło się sukcesem, a piłka łączyła Polaków naprawdę, a nie tylko chwytliwym hasełkiem. W blasku chwały znajdował się wtedy oczywiście prezes, ale miał do tego prawo i po prostu mu się to należało. Piękny domek z kart zawalił się jednak po słabych, kompromitujących wręcz mistrzostwach świata.
Było mi(nę)ło
Polska – objawienie EURO2016 i „prawie finalista” tamtego turnieju, w Rosji była jedną z dwóch/trzech najgorszych drużyn. Zbigniew Boniek musiał wtedy działać – jak wybrał, wiemy wszyscy, ale wciąż uważa, że wszystko jest w porządku. W ostatniej rozmowie z Łukaszem Olkowiczem dla „Przeglądu Sportowego”, panowie poruszyli temat szkolenia. Prezes przekonywał, jak wiele PZPN robi dla młodych zawodników (czego absolutnie nie negujemy), starając się przy tym wytłumaczyć, dlaczego wciąż nie jest idealnie. Kiedy jednak za przykład zaczęto przytaczać szkołę niemiecką, „nieco” odleciał.
Ciekawe, bo jeszcze przed mundialem prezes Boniek sam mówił, że nasza reprezentacja musi mieć niemiecką mentalność. Z jednej strony mamy więc pogoń za wzorami zza zachodniej granicy, z drugiej deprecjonujemy je, kiedy tak nam pasuje. Każdy, kto interesuje się piłką trochę bardziej doskonale wie, jak wielką wagę położyły Niemcy na struktury piłkarskie po niepokojącym okresie między MŚ2002 i MŚ2006. Jeśli neguje to prezes związku i jako przykład podaje jeden turniej, równie dobrze możemy stwierdzić, że Chorwacja ma lepszy system szkolenia niż Niemcy i na dobrą sprawę to od nich powinniśmy się uczyć.
To oczywiście jeden, najświeższy przykład, ale Zbigniew Boniek w ostatnim czasie miał takich dużo więcej. Najczęściej wygląda to tak, jakby był przekonany o swojej nieomylności, wszystko wiedział najlepiej i miał się za alfę i omegę polskiej piłki. Zrobił dla niej dużo i dobrze to wiemy, jednak chyba zaczyna się robić niebezpiecznie. Nie bez powodu czy to w sporcie, czy innych dziedzinach, mamy kadencyjność. Już setki lat temu uważano, że władza w zbyt długim wymiarze nie prowadzi do niczego dobrego i niepokojąco wpływa na rządzącego. Prezes Boniek kończy drugą kadencję (maksymalna liczba), ale chciałby zmiany statusu, by zostać na trzecią. Czy powinien? Dzielcie się z nami swoimi opiniami.