Latem na angielskich boiskach dużo się pozmieniało, także biorąc pod uwagę obsadę menedżerskich stołków. Sporo działo się także w czołówce, w której progi weszli Unai Emery i Maurizio Sarri.
Odbierz darmowy zakład 20 zł
Ocena pierwszego roku ich pracy nie jest łatwa i składa się na nią kilka etapów. W przypadku Emery’ego widać poprawę w porównaniu do ostatniego, dość schyłkowego etapu Arsene’a Wengera, jednak wciąż trudno mówić, by w Arsenalu wszystko grało idealnie. Mimo to Hiszpana należy pochwalić i liczyć, że wciąż będzie rozwijał drużynę.
Sarri to nieco inna bajka. Świetny start, „sarriball”, długa seria gier bez porażki, pozytywny oceny. Potem zaczęło się dział nie tylko nieco gorzej, ale przez moment było już wręcz tragicznie. Wiele osób postawiło na Włochu krzyżyk, sugerowało, że ten stracił szatnię, że jego misja jest niemożliwa. Upłynęło trochę czasu i wydaje się, że sytuacja się uspokoiła. Chelsea wciąż zaciekle bije się o miejsce w TOP4 i dużo zależy od tego, czy uda się jej w niej znaleźć.
Tymczasem Sarri już nieco podsumował to, jak widzi zmagania na Wyspach Brytyjskich. – „Bardzo dobrze wiem, że Premier League jest naprawdę bardzo trudna. Nie zapominajmy, że żeby znaleźć się w finale Ligi Angielskiej musieliśmy grać z Liverpoolem, Tottenhamem, a w finale z Manchesterem City. Łatwiej byłoby dostać się do finału Ligi Mistrzów, tak sądzę! – stwierdził 60-latek.
W pierwszej chwili można wręcz prychnąć na te słowa, jednak zdarza się, że faktycznie o finał Ligi Mistrzów mogłoby być łatwiej. Liverpool rok temu po drodze musiał przejść Hoffenheim, Sevillę, Spartak Moskwa, Maribor, Porto, Manchester City i Romę. Porównując to z drużynami z czołówki Premier League, zestawienie wydaje się nawet więcej, niż wyrównane…