Elektryk, zawód przydatny społecznie, bo nieraz może uratować nam wieczór przed siedzeniem przy świeczkach niczym w XIX wieku. W Polsce nawet były elektryk został prezydentem, jednak w kontekście piłkarskim to słowo nie brzmi już tak dumnie. Najlepszą definicją elektrycznego bramkarza jest Leandro Chichizola, który jak popełnia błąd, to klękajcie narody.
Przez chwilę był numerem 1 w… River Plate, ale to bardziej w wyniku niedyspozycji Juana Pablo Carizzo, aniżeli swojej klasy. Z perspektywy czasu trudno uwierzyć, że „Milionerzy” mieli takiego faceta w bramce, ale takie są fakty. Pytany nas o zdanie Leszek Szuta, polski kibic River Plate, który trochę czasu spędził w Argentynie, powiedział, że dobrze wspomina tego golkipera w bramce River, a zwłaszcza rok 2014, gdy bronił m.in rzuty karne w meczach z Racingiem i Estudiantes. Zresztą zobaczcie sytuację poniżej, gdy jego parada zapewniła komplet punktów. Doliczony czas gry, naprzeciw niego… inny bramkarz – Sebastian Saja – i zwycięsko wychodzi Chichizola.
Takimi i wieloma innymi porządnymi interwencjami potrafi się popisać argentyński golkiper. Na YouTube jest wiele filmików z czasów gry w barwach włoskiej Spezii. Ale tak, jak zaczęliśmy, tak udowodnimy poniżej, że fajerwerki odpalane przez Chichizolę były nie gorsze, niż te u Balotellego w łazience.
Zaczynamy od błędu, który prawdopodobnie do końca kariery będzie mu przypominany. Błąd? Raczej wielbłąd rozmiarów XXXXL, który był łaskaw popełnić w jednym z meczów. Spotkanie River Plate–Velez Sarsfield było wtedy transmitowane w Polsce przez telewizję Sportklub. Środek nocy, cisza spokój, aż nagle Chichizola prezentuje w irracjonalny sposób gola Santiago Silvie.
Pech, bo inaczej tego nazwać nie można, ale tak jak Simone Zaze będziemy pamiętać z rzutu karnego podczas Euro 2016, tak Chichi będzie kojarzony z golem Santiago Silvy. O ile bramka w meczu przeciwko „Los Fortineros” była wstydliwa, o tyle numer dwa miał większą wagę. Ciężar gatunkowy nie mógł być mały, bo chodzi o Superclasico. Największy rywal River, a więc Boca Juniors, i wielki prezent dla Martina Palermo. Z jednej strony Palermo to napastnik wielki, ale aż takiego hołdu nie potrzebował… Stosując terminologię Janusza Wójcika powiemy – siatkówka. W skali Fabika, mocna „8”…
Później była Spezia, w której trudno znaleźć tego typu interwencje i raczej trudno czepiać się jego występów, skoro z Serie B zaliczył transfer do hiszpańskiego średniaka, jakim jest Las Palmas. Niestety początek obecnych rozgrywek zwiastuje, że w argentyńskim golkiperze znowu budzą się złe demony. Najpierw mecz z Sevillą i gol Jesusa Navas. Nikt, nawet sam Navas nie mógł przewidzieć, że piłka w ten sposób pofrunie po jego strzale, ale cóż, gol „za kołnierz” zawsze będzie szedł na konto bramkarza i basta.
O ile w jakimś stopniu można rozgrzeszyć Chichizolę za puszczoną bramkę na Ramon Sanchez Pizjuan, o tyle wczorajszy gol Iago Aspasa już w całości idzie na konto Argentyńczyka. Do naszej kolekcji mógł trafić jeszcze Daniel Wass, który… wygrał z nim pojedynek główkowy, ale tutaj szczęście uśmiechnęło się do zawodnika Las Palmas i piłka przeszła obok bramki.
Powiedzmy sobie szczerze, jeśli ktoś miał okazję bronić bramki River Plate, a później trafia do LaLiga, to znaczy, że nie może być przypadkowym gościem. W kilku meczach Chichizola pokazywał umiejętności, m.in. miał rewelacyjne interwencje na Camp Nou. Niestety, co jakiś czas – wracając do tematu elektryka – odcina mu prąd w głowie i wtedy widzowie mogą spodziewać się dosłownie wszystkiego. Przed kibicami Las Palmas niełatwe chwile, bo będą musieli drżeć przy każdym dośrodkowaniu, a przed postronnymi… wyczekiwanie na kolejne show.