Steeven Langil leczy uraz shishą i wódką – kompromitacja legionisty

O profesjonalizmie i odpowiedzialnym prowadzeniu się wśród piłkarzy powiedziano i napisano już chyba wszystko. Podobno wzrasta wśród nich świadomość. Są fit – uważają na to, co jedzą i piją. Dieta, odpowiednia długość snu i inne tego typu aspekty pojawiają się już niemal w każdym wywiadzie. Tymczasem co jakiś czas kurtyna spada, a widz może zobaczyć co robi „piłkarz”, by wrócić do zdrowia i jak niewiele różni się jego podejście od typowego Andrzeja, który w butelce czystej szuka relaksu po pracy.

Gdy Steeven Langil przechodził do Legii, zastanawialiśmy się, kim w ogóle jest ten człowiek. Po przejrzeniu Wikipedii można było stwierdzić, że zapowiada się nieźle i biorąc pod uwagę nazwy poprzednich klubów, w których występował, zakładaliśmy, że będzie wzmocnieniem. Cóż, facet pochodzi z Martyniki – niewielkiej wyspy z archipelagu Wysp Nawietrznych w Małych Antylach. Gdzie to jest, wie chyba tylko pani ucząca geografii. W miejscu tym nie żyje się najlepiej. Narkotyki na ulicach, bójki, patologia i wszechobecne ubóstwo. Być może to w jakiś sposób Langila tłumaczy. Tak się wychował. W jego przypadku wspomniana bieda nie dotyczy jednak zasobności portfela, a umysłu.

Steevena nie było wczoraj z drużyną w Dortmundzie. Gdy zawodnicy Legii ustanawiali kolejne rekordy, on zajmował się leczeniem urazu. Wybrane przez niego metody raczej nie należą do konwencjonalnych.

Posiłki w KFC, palenie i w konsekwencji naśladowanie psa. Brzmi jak relacja z dnia rozkapryszonego, zagubionego nastolatka. Za chwilę zainteresowanie tym faktem powinien wyrazić wychowawca, pan Jacek, i dyrektor, pan Leśniodorski. Po czymś takim uczniów ze szkoły się wyrzuca i wydaje się, że w przypadku Langila nie powinno być wyjątku.

sasa

Po jakimś czasie do apartamentu zaczęli przybywać kolejni goście, a na stół wjechał alkohol. Wieczór z Ligą Mistrzów zapowiada się wybornie, o ile Steeven dotrwa, bo impreza rozpoczęła się w okolicach meczu Rostowa z Bayernem, a wszystko co najciekawsze dopiero o 20:45. Inną sprawą jest pomysł Langila, by takie zdjęcia umieszczać w Internecie. Co trzeba mieć w głowie, żeby wpaść na tak idiotyczny pomysł? Albo raczej czego nie mieć… Sam sobie wykopał dołek, z którego wydostać się nie ma prawa.

Wulkan z Martyniki – określenie Langila nabiera dodatkowego, o wiele celniejszego, znaczenia. Eksplozja nastąpiła!

Komentarze

komentarzy