Strzelać każdy może, ale nie każdy powinien

Klopp
Klopp wciąż nie poprawił gry defensywnej Liverpoolu. Kibice zniecierpliwieni (Zdjęcie: Dreamteamfc.com)

Znane piłkarskie powiedzenie mówi, że ofensywą wygrywa się spotkania, zaś defensywą tytuły. Patrząc w ostatnich latach na niezwykłe poczynania ligowe Juventusu – trudno się nie zgodzić. Z drugiej jednak strony, z uznaniem spoglądamy w kierunku Barcelony, w której to siła atakujących zawsze przewyższała obronę. Mimo to Duma Katalonii nie może narzekać na brak sukcesów. Złoty środek tkwi najpewniej w dobrej równowadze. Ideału jeszcze nie znamy, ale wiemy, gdzie szukać jego przeciwieństwa – Liverpool jest tutaj wzorcowym przykładem.

Gra defensywna to istne pośmiewisko dla klubu, a obrońcy Liverpoolu powinni występować co najwyżej w cyrku, a nie koszulce jednego z najbardziej utytułowanych angielskich klubów – pod tymi słowami podpisze się, bez cienia wątpliwości, każdy kibic „The Reds”. Na żenującą defensywę można jednak było przymykać oko dopóty, dopóki świetnie funkcjonowała ofensywa. Zespół tracił sporo bramek, ale jeszcze więcej strzelał. Ot, taka wesoła gierka, która pozwoliła „The Reds” na powrót do Ligi Mistrzów.

(Zdjęcie: via Footballbible)

W ostatnim czasie jednak coś pękło. Pełne fantazji i skuteczności ataki przemieniły się w nieudolną i frustrującą wymianę tysięcy podań, zakończonych nieudolnymi próbami pokonania bramkarza. Początkowo można myśleć, że to tylko pech, cyfry wskazują jednak na co innego.

25 strzałów w spotkaniu z Sevillą, w których efekcie padły dwie bramki. – Nie ma co załamywać rąk, to najpewniej tylko zwyczajny pech! Następne spotkanie z Burnley i kolejne 35 (!) strzałów, w tym siedem celnych. Efekt? Jedna bramka i zaledwie remis z ekipą Dyche’a. – Przełamanie musi w końcu nastąpić, z Leicester będzie lepiej! 21 uderzeń, a Hamer zachował czyste konto. Myślicie, że gorzej być nie może? Spójrzmy zatem na skuteczność przeciwników pod bramką Liverpoolu…

Sevilla do zdobycia dwóch bramek na Anfield potrzebowała trzech celnych uderzeń. Trójka była też szczęśliwą cyfrą dla Burnley, gdyż właśnie tyle uderzeń na przestrzeni całego spotkania oddali piłkarze Dyche’a – wystarczyło na wywiezienie remisu. Najlepiej w tym zakresie prezentuje się Leicester, które zdołało oddać siedem strzałów. I tutaj również kluczem okazuje się trójka, bowiem to trzy razy mniej niż Liverpool, który nie zdobył choćby gola. „Lisy” strzeliły nawet dwa…

Ostatnie 19 strzałów na bramkę „The Reds” to dziesięć straconych bramek. Słabi bramkarze czy może koszmarne błędy w defensywie? Oglądając spotkania Liverpoolu, nie ma cienia wątpliwości. Zarówno Mignolet, Karius, jak i Ward nie są niczemu winni. To nieumiejętność gry defensywnej sprawia, że obecnie „The Reds” są bardzo łatwym zespołem do rozpracowania. Gdy dodamy do tego indywidualne błędy, nie możemy się dziwić, że w ostatnim tygodniu gra Liverpoolu przyprawiała jego kibiców o zawał serca.

Wlejmy jednak trochę nadziei w sympatyków „The Reds”. Gdy w poprzednim sezonie walka o Ligę Mistrzów wkraczała w decydującą fazę, Liverpool potrafił zachowywać czyste konta seriami, a gra defensywna stała na dobrym poziomie. W sześciu ostatnich kolejkach ligowych sezonu 2016/2017 ekipa Kloppa zachowała pięć czystych kont. Można? Można. Jeśli Liverpool chce wrócić na zwycięską ścieżkę, warto zrobić krok w tył, by potem na nowo móc wykonać dwa naprzód.

Fortuna: Odbierz 110 zł na zakład bez ryzyka
+ do 400 zł bonusu!

Komentarze

komentarzy