Rzadko kiedy boczny obrońca tworzy niemal teatr jednego aktora. Oczywiście obok niego dużo zrobili Messi czy Suarez, a w bramce świetnie – jak zwykle – bronił ter Stegen, ale to właśnie Jordiego Albę można śmiało określić jako piłkarza meczu, niedzielnego hitu w LaLiga. Barcelona znowu bez fajerwerków, ale wygrywa i to najważniejsze dla tabeli.
Dwa tygodnie temu gol przeciwko Valencii na wagę remisu. Tydzień temu asysta przy bramce Luisa Suareza, a wczoraj zakończył mecz bez punktu do klasyfikacji kanadyjskiej wyłącznie przez nieskuteczność kolegów. Przynajmniej trzy razy wykładał piłkę w taki sposób, że powinien świętować hat-tricka asyst i błyszczeć we wszystkich mediach w najbliższym tygodniu. Tak się nie stało, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że to Jordi Alba najjaśniej święcił na dawnym El Madrigal.
Harował na lewej stronie za dwóch. W defensywie kilkukrotnie uratował w trudnych i newralgicznych momentach, gdy musiał nawet asekurować inne pozycje, a z przodu był aktywny i nad wyraz kreatywny. Najczęstszy obrazek i wieszczący zagrożenie? Leo Messi schodzący z prawej strony lub ze środka w stronę lewej oraz nadbiegający Jordi Alba, do którego było kierowane podanie, po czym następowała piłka zwrotna do Argentyńczyka lub centra w pole karne.
Żaden gol z tego nie wpadł, ale ostatecznie Barca swoje zrobiła. Najpierw super akcja na linii Busquets-Messi-Suarez-Paco-Suarez, a później fatalny błąd Victora Ruiza i trafienie Messiego. Teoretycznie były to dwa najważniejsze wydarzenia meczu, bo przesądziły o wyniku, ale trzeba odnieść się do innego kluczowego zdarzenia, czyli faulu Daniego Raby.
Do niedawna nikomu nie znany, wszedł z drużyny rezerw, pokazywał się z pozytywnej strony, aż w 60. minucie niedzielnego meczu totalnie odcięło mu prąd. Mógł solidnie połamać Sergio Busquetsa, ale na szczęście nic się nie stało, a sędzia w należyty sposób go ukarał i nauczył, że takich zagrań w poważnym futbolu, ale i na każdym innym poziomie, być po prostu nie może i nie ma na to przyzwolenia. Krótko mówiąc – bandycki atak!