Premier League nie trawi stagnacji. Jeśli się nie rozwijasz, po prostu się cofasz. Kiedy się cofasz, to prędzej czy później trafiasz do Championship i długo będziesz czekał na powrót do finansowego raju. Swansea od kilku sezonów regularnie wykonuje krok w tył. Tym razem „Łabędzie” znajdują się o włos od przepaści. Jeden fałszywy ruch i w przyszłym sezonie nikt o nich nie będzie pamiętał.
Początek Swansea był podobny do wielu debiutujących w Premier League beniaminków. Fala optymizmu, ciekawe wzmocnienia i ekscytacja na trybunach. „Łabędzie” dorzuciły do tego przyjemny dla oka styl gry, dzięki czemu zyskały sobie przydomek „Swansealony”. Wówczas, pod okiem Brendana Rodgersa, klub śmiało stawiał pierwsze kroki w najwyższej klasie rozgrywkowej, notując wyjątkowo udany sezon. Wspominano wielokrotnie, że podstawy budowy klubu rozpoczęły się już prędzej, kiedy walijska drużyna prowadzona była przez Roberto Martineza. Wszystko wskazywało na poprawną i długofalową wizję rozwoju Swansea.
Pierwszy poważny test nastąpił, gdy Brendan Rodgers zdecydował się dołączyć do Liverpoolu. Wybór następcy nie był prosty, ale ostatecznie postawiono na Michaela Laudrupa. Duńczyk pomimo trudnych początków kontynuował filozofię swojego poprzednika, sprowadzając do klubu wielu jakościowych piłkarzy. Efektem pracy Laudrupa było historyczne zwycięstwo w Pucharze Ligi, dzięki któremu Swansea po raz pierwszy miało okazję reprezentować Walię w europejskich pucharach.
O ile wyniki w Lidze Europy były zadowalające – „Łabędzie” przebrnęły nawet przez fazę grupową – o tyle postawa w lidze pozostawiała wiele do życzenia. Właściciel klubu nie miał wyboru i zdecydował się zastąpić dotychczasowego trenera Garym Monkiem. Anglik znał klub od podszewki, bowiem wcześniej przez długi czas występował w nim jako piłkarz. Monk w dużej mierze postawił na brytyjskich zawodników, przywracając do Swansea charakterystyczną radość z gry w piłkę.
Spokój na Liberty nie trwał jednak długo. Po serii słabych wyników na początku kolejnego sezonu pracę stracił Gary Monk. Jak w wielu poprzednich przypadkach, rolę tymczasowego trenera pełnił Alan Curtis, który po czasie ustępował miejsca nowemu szkoleniowcowi. Uspokajał on nerwowe nastroje w klubie, ale nigdy nie dostał szansy, by samodzielnie prowadzić drużynę. Następcą Monka został znany przede wszystkim z Udinese Francesco Guidolin. Był to pierwszy trener Swansea w Premier League, który postanowił całkowicie odmienić filozofię klubu.
„Łabędzie”, które rozpaczliwie walczyły o utrzymanie, nie próbowały wciąż dominować nad rywalem, lecz cofały się przed własną „szesnastkę” i groźnie kontrowały. Choć styl nie mógł się podobać przyzwyczajonym do atrakcyjnej gry kibicom, to z pewnością odczuwali oni ulgę, że przyniósł zamierzony efekt. Swansea utrzymało się w lidze, a głównym autorem tego sukcesu był sam Guidolin.
Na początku swojego drugiego sezonu Włoch na własnej skórze odczuł, czym różni się praca na zasadzie „nowej miotły” w porównaniu z prowadzeniem drużyny na przestrzeni całego sezonu. Nieudane transfery i słaba forma kluczowych piłkarzy sprawiły, że Guidolin stał się kolejnym trenerem „Łabędzi”, który stracił pracę. Był to zatem niemal trzeci kolejny sezon, podczas którego drużyna z Walii walczy o utrzymanie.
Wolne stanowisko objął Bob Bradley. Dla Amerykanina był to debiut na angielskich boiskach, zaś dla dziennikarzy ogromne zaskoczenie, gdyż nikt nie spodziewał się podjęcia tak ryzykownej decyzji na tym etapie sezonu. Bradley nie sprostał wymaganiom Premier League i stracił pracę już po kilku kolejkach. Sytuacja Swansea powoli stawała się dramatyczna.
Wtedy do klubu trafił Paul Clement. Były asystent Carlo Ancelottiego wzniósł do klubu sporo nowych pomysłów – podobnie jak Guidolin – przykładając ogromną wagę do gry defensywnej. Początek Brytyjczyka wyglądał obiecująco, lecz ostatnie spotkania znów przybliżają Swansea do strefy spadkowej.
Niezależnie od końcowych rezultatów obecnego sezonu, za wyniki klubu nie można obwiniać tylko i wyłącznie Paula Clementa. Swansea już od kilku sezonów traciło swoją niepowtarzalność, pakując się w wir nieudanych i często pochopnych zmian. Co gorsza, „Łabędzie” już od kilku sezonów są na równi pochyłej, regularnie zbliżając się w stronę Championship. Sezon 2016/2017 jest ostatnią nadzieją na ucieczkę przed spadkiem do niższej klasy rozgrywkowej, który dla klubu takiego jak Swansea mógłby oznaczać wieloletnią tułaczkę po zaświatach Premier League.
Dla sympatyków „Łabędzi” jest jednak światełko w tunelu. Klub wciąż może wywalczyć bezpieczne miejsce, które być może wreszcie umożliwi zespołowi krok naprzód. Paul Clement ma swoją wizję zespołu, który przy odpowiednich transferach może być znacznie silniejszy niż w tegorocznych rozgrywkach. Wszystko zależeć będzie jednak od finału sezonu, podczas którego Swansea rozegra jeszcze pięć decydujących dla przyszłości klubu spotkań.