Syn niemarnotrawny – Alvaro Morata zasługuje na pierwszy skład

Na pewno nie można powiedzieć, że jest synem marnotrawnym. Owszem, wracał do domu, ale na wyraźne zaproszenie. Czas spędzony poza miejscem dorastania wykorzystał maksymalnie. Rozwinął się pod każdym względem. Teraz, kiedy jest już w domu, spędza sen z powiek ojca wybierającego, któremu z synów powierzy miejsce w ataku.

Kiedy Alvaro Morata w 2014 roku opuszczał Madryt, by wybrać się na najlepszy dla napastników uniwersytet świata, żegnano go bez większego żalu i uwagi. O pozycję „9” nikt się nie martwił. Był Benzema, jako niekwestionowany numer jeden i zapowiadany transfer drugiego napastnika na wypadek słabości Francuza. Atencja Madridistas była raczej skoncentrowana na przychodzącym do klubu Tonim Kroosie.

Juventus, by ściągnąć do siebie 21-letniego wówczas Moratę musiał zapłacić 20 mln euro. Napastnik stał się tym samym najdrożej wówczas sprzedanym wychowankiem w historii klubu. Podczas pobytu w Turynie w 63 spotkaniach strzelił 15 bramek. Do CV będzie mógł sobie dopisać dwa mistrzostwa Serie A i tyle samo pucharów Włoch. W międzyczasie Alvaro przypomniał się kibicom Królewskich podczas półfinałowego meczu Champions League. Jego bramka odebrała Realowi marzenia o drugim finale z rzędu.

Po powrocie, wbrew biblijnej przypowieści, nikt nie urządził na jego cześć bardzo hucznego przyjęcia. Znów nie wiązano z nim wielkich nadziei. Media twierdziły, że Madryt to dla Alvaro tylko przesiadka między Turynem, a którymś z angielskich miast. Perez chciał za Moratę najpierw dać 30 mln euro, a po chwili wziąć od kogoś o kilka więcej. Biznes. Zidane miał plan z goła odmienny i pozostawił Hiszpana w kadrze. Młody, ambitny wychowanek mogący odciążyć Karima Benzemę – tak miało być. Alvaro nie chciał trzymać się scenariusza. Najpierw improwizował, a od kilku meczów pisze własną historię. W roli bohatera obsadził siebie, a kolejny rozdział może być taki, że ów bohater zamiast pojawiać się w ostatnich scenach danego aktu, będzie skupiał uwagę widzów od samego początku.

Sytuacja jest dynamiczna. Zizou już na początku sezonu zapowiedział:

Mam trzech zawodników, którzy są dla mnie fenomenalni. Reszta może grać mniej, ale jest dla mnie równie ważna.

Nie trzeba codziennie czytać Marci czy ASa, by domyślić się, że wymieniona trójka to Bale, Benzema i Cristiano. Zidane, który na początku kadencji określał to trio mianem nietykalnego, został zmuszony do zmiany swojego myślenia. Po ostatnim meczu jeden z dziennikarzy poprosił o porównanie Moraty i Benzemy.
Obaj są świetni. Obaj są świetni, tyle. Morata dzisiaj trafił, a Karim nie, ale pracował i obaj są w dobrej dyspozycji – wypowiedź, jakiej można się było spodziewać po człowieku, który szanse Legii w meczu z Realem ocenia na 50%.

Nie słowa, a czyny. Za chwilę może, a nawet powinno dojść do zmiany na pozycji numer „9”. Forma Moraty jest po prostu wyborna, a Benzema w tym czasie znajduje się na przeciwległym biegunie. Obserwując to, co dzieje się na Bernabeu nie sposób zgodzić się z wyborem Zidane’a. Można stwierdzić, że Francuz niewłaściwie rozdziela minuty między swoich napastników. W swojej dotychczasowej pracy, trener Realu, dał się poznać jako osoba nad wyraz sprawiedliwa. Dawał szansę Casemiro, Isco, Jamesowi czy Asensio, a gdy ci ją wykorzystywali otrzymywali kolejne. W jednej z ostatnich audycji radia SER wywiązała się na ten temat dyskusja, a jeden z dziennikarzy poinformował słuchaczy, że pozostali gracze Królewskich również twierdzą, że Alvaro zapracował na występy od pierwszych minut. Dyspozycja Benzemy nie przekonuje nawet jego kolegów, a ci czują się lepiej grając z Moratą.

1477770957_057808_1477771118_noticia_normal

Druga strona medalu jest taka, że Zizou chce minutami zbudować Karima na dalszą część sezonu. Mister Champions, jak Benzema bywa nazywany, ma osiągnąć szczyt formy w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Pojawia się tylko moralny spór – czy można pomagać w odzyskaniu formy jednemu piłkarzowi kosztem drugiego, będącego w lepszej dyspozycji? Przed takim wyzwaniem stawia swojego trenera Alvaro Morata. Swoim zaangażowaniem, niezwykłą skutecznością i dopisywanymi w pojedynkę punktami Hiszpan przekonał do siebie wszystkich malkontentów. Sprawił, że w mediach rozgorzała dyskusja, a Zidane chodzi ostatnio niewyspany. Jeśli Francuz będzie chciał odespać na ławce rezerwowych podczas któregoś ze spotkań niech zadba, by na boisku znajdował się Morata. Wtedy ewentualny koszmar, na pewno nie okaże się rzeczywistością.