Co jakiś czas we wszystkich boiskowych formacjach pojawiają się zawodnicy, którymi zachwycamy się najbardziej. A to Piątek, a to de Jong, a to de Ligt, czy Alisson. Patrząc na obronę, jednym z nich jest bez wątpienia Virgil van Dijk.
Holender od momentu dołączenia do Liverpoolu stał się obrońcą kapitalnym, pewnym, praktycznie nigdy nie zawodzącym. Został samozwańczym dowódcą defensywy, która pod jego batutą wygląda dużo pewniej. Skończyło się tym, że van Dijk jest nie tylko najlepszym obrońcą klubu i całej Ligi, ale także zawodnikiem. Po prostu, bez podziału na formacje.
Taki wybór dla wielu osób był bardzo kontrowersyjny, choć nie da się ukryć, że 27-latek ma ogromny wpływ na świetną postawę „The Reds”. Wielokrotnie wybija rywalom z głowy ofensywne zapędy, kasując akcję za akcją i odbierając im nadzieję. Czy jednak na pewno jest takim monstrum, za jakie uważa się go w ostatnim czasie?
Serbski Diabeł
W Premier League mieliśmy wielu fenomenalnych obrońców. By ich sobie przypomnieć, warto rzucić okiem na najlepsze zespoły sprzed lat, a takim bez wątpienia był Manchester United. Ofensywa swoją drogą, ale duet stoperów Vidić – Ferdinand jest wręcz legendarny. Nie owijając w bawełnę – skonfrontowano liczby najlepszego zawodnika Premier League z tymi, jakie dekadę temu, w sezonie 2008/2009 „wykręcił” Serb. Jak na jego tle wypadł van Dijk? Zobaczcie sami.
Mniej czystych kont, bloków, przechwytów, bezpośrednich starć, wygranych pojedynków, wybić… Jedyną statystyką, w której van Dijk jest lepszy, pozostaje liczba wygranych pojedynków w powietrzu. Ze względu na wzrost Holendra i Serba (193 cm vs 188 cm) też można to zrozumieć.
Zaznaczmy od razu – nie chodzi o umniejszanie temu, jakim obrońcą jest van Dijk i jak świetnie się spisuje. Liverpool byłby bez niego zupełnie inną drużyną, więc pochwały w jego kierunku są całkowicie zasłużone, podobnie jak tytuł gracza sezonu EPL. Być może mogli wygrać inni zawodnicy, ale triumf Holendra jest uzasadniony. Po prostu warto czasem spojrzeć na coś z innej perspektywy i nie przesadzać z opiniami ani w jedną, ani w druga stronę. Może Virgil mimo bycia świetnym stoperem po prostu nie jest jeszcze „żywą legendą”?