Totalna dominacja Madrytu w Hiszpanii

Madryt, stolica nie tylko administracyjna

Tytułowa teza może być kontrowersyjna, jeśli spojrzymy na pierwszą pozycję w tabeli. W końcu prowadzi Barcelona, która pod wodzą Ernesto Valverde punkty traci rzadko. Druga Valencia, więc gdzie ten Madryt? To jedziemy dalej w dół, a tam trzecie Atletico, czwarty Real i to nie koniec, bo tuż za strefą europejskich pucharów znalazły się Leganes i Getafe, a to oznacza, że w TOP8 mamy połowę drużyn ze stolicy Hiszpanii!

O sobotnich meczach już pisaliśmy, bo wtedy grali najwięksi, ale to nie znaczy, że piątek, niedziela i poniedziałek można było odpuścić. Przede wszystkim swoje mecze w niedzielne południe i popołudnie rozgrywały dwie ekipy z czołówki – Villarreal i Valencia – i obie… przegrały! Łączy ich również pochodzenie oprawców, bo dotyczy drużyn podmadryckich – odpowiednio Leganes i Getafe. Tyle że oba spotkania to oddzielna historia. Swoją historię i to bardzo ciekawą napisało Deportivo Alaves, które zabawiło się w Seville wyciągając z 0:2 na 3:2.

Leganes po raz kolejny udowodniło, że w tym sezonie potrafi napsuć krwi, a Villarreal trzeci raz wraca z Madrytu i za każdym razem bez wygranej – paradoksalnie jedyne punkt wywalczył przeciwko Atletico, a mecze z Getafe i Leganes przegrał z łącznym bilansem bramkowym 1:7!

Lega to drużyna dziwna, bo zajmują siódme miejsce w tabeli, a jedynie strefa spadkowa + Espanyol mają mniej strzelonych goli. Do tego jeszcze ciekawa seria, bo Ogórki 10 z 12 goli strzelały w drugich połowach, a jedyne dwa trafienia w pierwszych 45. minutach przypadły na… otwierające sezon dwie kolejki. Od 27 sierpnia ani razu nie udało im się pokonać rywala przed przerwą! Smaczku niedzielnej wygranej 3:1 dodaje fakt, że swoje trzy grosze dorzucili Nabil El Zhar i Nordin Amrabat, czyli Marokańczycy, którzy zmierzą się z Hiszpanami w grupie mundialowej.

Villarreal też trudno w łatwy sposób przypisać do określonych cech. Niby bez kłopotów awansowali do wiosennych zmagań w Lidze Europy, niby są w czołówce, a mimo wszystko przytrafiają się im takie mecze. Wspominaliśmy w podsumowaniu sobotnich spotkań o Realu Sociedad, który nie potrafi dowieźć prowadzenia do końca, ale Villarreal wcale nie jest lepszy. W ostatnich trzech meczach ligowych jako pierwszy strzelał gola i zdobył w nich… jeden punkt. Jeszcze gorzej wygląda fakt, że zarówno z Leganes, jak tydzień wcześniej z Sevillą, stracił po trzy gole, a rywale zaczynali strzelać późno – Leganes w 72., a Sevilla w 56. minucie!

Jednak większe rozczarowanie spotkało kibiców Valencii. O ile porażka z Getafe byłaby do zaakceptowania, bo Azulones sprawili dużo kłopotów Realowi i Barcelonie u siebie, to jednak styl pozostawił pierwszą rysę w ich grze. Przede wszystkim Getafe grało w osłabieniu ponad godzinę, a mimo tego było w stanie wygrać. Duża w tym zasługa Gabriela Paulisty, który najpierw wyłożył piłkę Markelowi Bergarze, a potem jeszcze utrudnił interwencje Neto. Swoją drogą Bergara rozegrał 14. mecz w barwach Getafe i strzelił swojego czwartego gola. W poprzednim klubie, Realu Sociedad, strzelił jednego mniej, rozgrywając… 146 meczów!

Baskijski Eibar nabrał rozpędu, który pamiętamy z ubiegłych sezonów. Po jedenastu rundach miał na swoim koncie osiem punktów, a w trzy kolejne rundy zdobył dziewięć kolejnych! Przy niedzielnym starciu z Espanyolem warto dodać, że duży udział w wygranej mieli byli zawodnicy katalońskiej ekipy. Anaitz Arbilla zaliczył „asystę” przy pierwszym trafieniu, a Joan Jordan strzelił trzeciego gola. Szkoda tylko, że bramka wpadła po kretyńskim karnym, którego podyktował Undiano Mallenco. Sergi Enrich aktorstwo w tej sytuacji opanował do perfekcji, ale mała kara go spotkała chwilę później, gdy strzelił samobója. Jedyne pocieszenie, że jego, i sędziego, wyczyn nie wypaczył wyniku meczu…

Zagadką pozostaje Real Betis. Kapitalny początek, twórca kapitalnych widowisk, m.in. z Realem Sociedad, Valencią i Gironą, ale na wyjazdach od kilku meczów kompletnie zagubiony. Porażki z Espanyolem 0:1, 0:5 z Eibarem i teraz kolejna wpadka, bo tak należy nazwać stratę punktów z Las Palmas. Porażka bolesna najbardziej dla Quique Setiena, który wrócił na stadion, skąd wypłynął na szerokie wody i przegrał. Jak widać zwolnienie Pako Ayesterana okazało się skutecznym, jak dotąd, lekiem na słabe wyniki Amarillos.

Na koniec kolejki miało dojść do zwykłego meczu, który raczej nikogo nie zachęcał do oglądania. I przez godzinę gry trudno było zrozumieć, w jakim celu oba zespoły wyszły na boisko. Faworyzowana Girona swoją energią i szaleństwem dała się we znaki Realowi czy Atletico, ale tutaj potrzeba było ataku pozycyjnego. Z kolei Alaves nie wyglądało na ekipę, która chce opuścić strefę spadkową.

Przychodzi 59. minuta i Girona strzela pierwszego gola, po kilku minutach dorzuca drugiego i wydaje się, że jest po wszystkim. Ale „wydaje się” jest tutaj kluczowe. Do gry wchodzi Alfonso Pedraza i daje sygnał do ataku. Najpierw jego strzał dobija Ibai Gomez, a później ten sam Ibai wykorzystuje karnego po faulu na wychowanku Villarrealu. Ostatnia akcja meczu i Bask kompletuje hat-tricka, pierwszego w swojej profesjonalnej karierze.

Chyba lepszego debiutu w roli trenera Alaves nie mógł sobie wyobrazić Abelardo, bo upiekł kilka pieczeni na jednym ogniu. Wygrana, ucieczka z ostatniego miejsca, podbudowanie morale, no i wskrzeszenie dwóch zawodników – Ibai i Pedraza. Z kolei Girona w ostatnich dwóch kolejkach dokonała sztuki trudnej do powtórzenia.

Statystyki nie grają… i to dosłownie

Kilka statystyk należałoby przytoczyć z minionego weekendu, bo dość dobrze ukazują poziom niektórych spotkań i sposób gry drużyn. Madryt, 75. minuta meczu Leganes-Villarreal i dość wymowna grafika pojawia się na ekranie. 47% celnych podań gospodarzy i 62,4% po stronie gości. Wyniki naprawdę bardzo słabe, by nie powiedzieć katastrofalne. O ile Ogórki przyzwyczaiły do gry bardzo bezpośredniej, która nie wiąże się z kontrolą piłki, o tyle Żółta Łódź Podwodna przyzwyczaiła w ostatnich latach do gry „tiki-taką” i określeniami jako „mini-Barcelona”.

Jeszcze ciekawsze liczby miały miejsce w poniedziałkowym starciu Girony z Alaves. Około 55. minuty na ekranie pojawiła się liczba strat po obu stronach, a wynik brzmiał – 63:60 „dla gospodarzy”. Od razu przypomniał się ubiegły tydzień i również poniedziałkowy wieczór, gdy w meczu Espanyol-Getafe, mniej więcej w tym samym czasie, mieliśmy łącznie 118 strat obu zespołów.

Być może celność podań i straty były imponujące w negatywnym znaczeniu, tak podobnie było z kartkami. Szczególnie, jeśli chodzi o niedzielę. „Najlepszy” pod tym względem był mecz Getafe-Valencia, gdzie arbiter David Medie Jimenez pokazał aż 12 żółtych i jedną czerwoną kartkę, choć Damian Suarez w zespole gospodarzy powinien przynajmniej dwa razy wylecieć z boiska… Łącznie w niedzielę na czterech stadionach arbitrzy pokazali 32 żółte i dwie czerwone, co daje średnie 8 i 0,5 kartki na mecz! Dla porównania, w pozostałych sześciu meczach – piątkowym, sobotnich i poniedziałkowym – łącznie sędziowie pokazali o dwie żółte i jedną czerwoną mniej kartek.

Fortuna: Odbierz 100 zł na zakład bez ryzyka lub 20 zł ZA DARMO + bonus od depozytu do kwoty 400