Jedna z największych legend włoskiej piłki, bezsprzecznie największa ikona AS Romy. A jednak również jego dopadł upływający czas – 40-letni Francesco Totti w ostatnich dwóch sezonach musiał przejść trudną i nieprzyjemną, dla człowieka z jego statusem, drogę. Od pierwszych skrzypiec do gry na trójkącie – nawet marginalna, zdawałoby się, rola nie zmienia jednego – bez „Il Capitano” rzymska orkiestra byłaby niepełna.
Może i Francesco ma na karku już 40 lat i jest najstarszym graczem z pola w lidze, w dodatku występem w meczu z Torino 19 lutego został nie tylko najstarszym wychodzącym na boisko. Mając w kartotece 40 lat, 4 miesiące i 23 dni został jedynym 40-latkiem z minutami na murawie włoskiej Serie A. Może nie niezbędny, jak to drzewiej bywało, ale wciąż cholernie przydatny. Potwierdza to za każdym razem, gdy dostaje ku temu okazję.
Stary Totti, to lepszy Totti
Rola legendy Romy w klubie malała od niemal początku ubiegłego sezonu. Ostatecznie rozgrywki 2014/2015 skończył z zaledwie 400 minutami na murawie. W tym czasie strzelił pięć goli i czterokrotnie asystował kolegom. W obecnym sezonie „Il Capitano” na boisku pojawia się już częściej – do tej pory uzbierał blisko 800 minut, odwdzięczając się trzema trafieniami i siedmioma (!) ostatnimi podaniami.
Liczby niezbyt imponujące do czasu, aż nie zestawimy ich z minutami. W 2014/2015 Totti był zamieszany w akcję bramkową średnio co połowę meczu. Dokładnie 45 minut potrzebował, by strzelić lub asystować. W trwających wciąż rozgrywkach średnia nieco spadła, ale to wciąż imponujące 79 minut. Jak się to ma wobec liczb, gdy Francesco był ważną postacią pierwszego składu, nie zaś dżokerem wchodzącym z ławki? Wciąż dobrze, momentami nawet bardzo, ale do statystyk szczególnie poprzedniego sezonu nie zbliżył się w tej dekadzie nigdy.
Dlatego choć w sezonie 2010/2011 uczestniczył w 28 akcjach bramkowych, to przełożyło się to na średnią 110 minut, w 2012/2013 26 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej równało się 119. Najlepsze „pełne” rozgrywki to te sprzed trzech lat, gdy trapiony kontuzjami nie uzbierał nawet 2000 minut na boisku, a mimo to z jego pomocą Roma cieszyła się z 19 goli, co daje średnią na poziomie nieco ponad 1,5 godziny.
Jakby nie było, to tylko statystyki. Zdecydowanie łatwiej utrzymać je na wysokim poziomie, gdy gra się ogony, wchodzi na kilkanaście minut i czasem coś się ustrzeli. Niemniej pokazują one, że w swojej roli 40-latek wciąż jest więcej niż użyteczny w Rzymie i bardzo się cieszę, że Luciano Spalletti zauważył to pod koniec ubiegłego sezonu.
Wojna…
Tuż po przyjściu obecnego szkoleniowca nie było jednak różowo. O ile sezon pod wodzą Rudiego Garcii rozpoczął bowiem od dość częstej gry (w czym pomagała na pewno faza grupowa Ligi Mistrzów, na którą oszczędzany był Dzeko) i 300. gola w karierze przeciwko Sassuolo (z ogromnego spalonego), o tyle później przypałętała się kontuzja w meczu z Carpi. Roma wygrała 5:1, Totti wszedł na boisko po przerwie przy stanie 3:1 i w kilka minut zaliczył asystę przy golu Salaha, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach musiał opuścić boisko z kontuzją mięśnia dwugłowego uda.
Pech, trzy miesiące przerwy i powrót do gry w ostatnim meczu pod wodzą Garcii. Francuz został zwolniony, w jego miejsce pojawił się Spalletti, a Totti pozostał na ławce. Nie zagrał w dwóch kolejkach – z Hellasem i Juventusem, Roma zdobyła w nich tylko jeden punkt. Przeciwko Frosinone 30 stycznia dostał od trenera 30 minut i odwdzięczył się asystą przy golu ustalającym wynik na 3:1. I wrócił na ławkę – nie wszedł choćby na minutę w starciach z Sassuolo i Sampdorią, z Carpi wykluczyły go problemy zdrowotne. Ale z Palermo był awizowany do kadry, z której ostatecznie zniknął w tajemniczych okolicznościach.
… i pokój
Przynajmniej początkowo tajemniczych i dla przede wszystkim dla osób nie przyglądających się calcio zbyt uważnie. Niedługo przed meczem Totti udzielił bowiem wywiadu dla telewizji RAI. Wywiadu, w którym wypowiadał Spallettiemu wojnę. Stosunki z trenerem? – To tylko dzień dobry i do widzenia – mówił Francesco w publicznej telewizji. Oberwało się nie tylko trenerowi za sposób, w jaki prowadzi drużynę, kapitan frustrację wylał również na władze klubowe. W rezultacie znalazł się poza składem na mecz z Palermo.
Zarówno Spalletti, jak i włodarze klubu nie mogli puścić tego płazem. Może i Totti jest ikoną klubu, ale, jak się okazało, nie świętą krową. Władze postanowiły pokazać mu, gdzie jego miejsce, jednak to „Il Capitano” miał ostatnie słowo – przybył na trybuny Olimpico i z ich wysokości oglądał, jak jego koledzy z drużyny rozbijają Palermo 5:0. Kibice obecni na stołecznym stadionie wyrok wydali oczywiście na Spallettiego, którego przywitały sążniste gwizdy:
Po tygodniu zakończyła się banicja, ale kapitan wciąż był z drużyną obecny jedynie na ławce. Od konfliktu minął miesiąc, a Totti na boisku spędził jedynie kwadrans przeciwko Fiorentinie na początku marca. Inna sprawa, że Spalletti pytany o to, dlaczego nie wpuszcza legendy choćby na chwilę, szczególnie w momentach, gdy wynik jest już rozstrzygnięty, kluczył i zbywał dziennikarzy. A później? Później zaczęła się odwilż.
Nie dżoker, ale as w rękawie
11 kwietnia na Stadio Olimpico przyjechała Bologna, która po pierwszej połowie prowadziła 1:0 po golu Rossettiniego. Po przerwie na boisku nie pojawił się Iago Falque, zmienił go Francesco Totti… i po pięciu minutach miał już na koncie asystę. Po jego podaniu Salah zapewnił remis, a „Il Capitano” spędził na murawie pełne 45 minut, najwięcej w sezonie 2015/2016 pod wodzą Spallettiego. Wciąż jednak nie było mowy o powrocie do łask. Roma walczyła wtedy o wicemistrzostwo Włoch i jedyne, na co mógł liczyć wówczas 39-letni Totti, to granie ogonów. Tak też to wyglądało w Bergamo, gdzie w kolejny weekend Roma prowadziła już 2:0, by na pięć minut przed końcem przegrywać 2:3. Na niespełna kwadrans wszedł Francesco i znowu to zrobił. Po kilkudziesięciu sekundach na boisku znalazł się przy rzucie rożnym na 16 metrze, dość przypadkowa spadła mu pod nogi piłka. Cóż miał zrobić? Wziął i strzelił – punkt dla Romy uratowany.
– Totti niczego nie uratował, remis wywalczyła cała drużyna – mówił po meczu Spalletti. Czy w podobnym tonie wypowiadał się tuż po końcowym gwizdku w szatni? Czy właśnie to zirytowało „Il Capitano”? Dość napisać, że włoskie media doniosły o kolejnej scysji między panami, znowu zrobiło się nieciekawie.
Niezmiennie na Francesco czekała ławka, także w 34. kolejce, w starciu z Torino. Bardzo długo na boisku utrzymywał się remis – na gol Belottiego z karnego odpowiedział Manolas i wszystko wskazywało na podział punktów. Kolejny, chciałoby się napisać. Los zamierzał jednak poważniej skarcić „Giallorossich” tego wieczoru i w 81. minucie na 2:1 dla gości strzelił Josef Martinez. Porażka oznaczałaby koniec marzeń rzymian o wicemistrzostwie Włoch, a także niewykorzystanie szansy na powiększenie przewagi nad czwartym Interem.
Spalletti trzymał ostatnią zmianę do 86. minuty. Za Seydou Keitę, stawiając wszystko na jedną kartę, wypuścił swojego dżokera, Francesco Tottiego. A ten dołożył kolejną cegiełkę do pomnika, który buduje sobie na murawie. Dosłownie kilka sekund wystarczyło, by po wrzutce z wolnego odnaleźć się na długim słupku i wbić piłkę do siatki. 2:2, wielka wrzawa, komentator i kibic Romy, Carlo Zampa, wypluwający płuca w okrzykach radości. A to jeszcze nie był koniec czterominutowego popisu „Il Capitano”. Tuż przed końcem podstawowego czasu gry zagranie ręką w polu karnym dało gospodarzom „jedenastkę” i szansę na komplet punktów na wagę pewnych eliminacji do Ligi Mistrzów.
Było pewne, że do stałego fragmentu może podejść tylko jedna osoba. Spalletti wstrzymał oddech, wolał nie patrzeć w stronę „szesnastki”, w której miały rozstrzygnąć się losy pojedynku. Francesco wziął krótki rozbieg i nie zrobił niczego nadzwyczajnego – uderzył po ziemi, idealnie przy słupku. Choć Padelli wyczuł jego zamiary, to nie zdołał zatrzymać futbolówki.
Olimpico, choć miejscami opustoszałe przez protest ultrasów, eksplodowało. Zampa zaczął płakać na antenie, a Spalletti już wiedział – ten człowiek musi zostać w Rzymie na kolejny sezon. Nie ma innego wyjścia. I tak też się stało.
Talizman
Totti do końca sezonu nie zwalniał tempa – przed końcem sezonu zdążył jeszcze wyrównać stan rywalizacji w meczu z Genoą, który ostatecznie rzymianie wygrali, a w przedostatniej kolejce dołożył asystę w pewnym zwycięstwie 3:0 nad Chievo. Pewne było jedno – nowy kontrakt to formalność, a symbolem pojednania i zmiany stosunków na linii kapitan-trener jest sytuacja po meczu w Genui, gdzie Spalletti uścisnął i po przyjacielsku poklepał Francesco po końcowym gwizdku.
Formalność stała się faktem i Roma miała na starcie obecnych rozgrywek w swoich szeregach dżokera idealnego. Również sam zainteresowany w końcu pogodził się ze swoją rolą, zrozumiał, że czasu nie oszuka i zamiast rozbijać drużynę i psuć atmosferę, zrobi wszystko, by być tak przydatnym, jak to tylko możliwe. A również trener przekonał się o tym, że Totti wciąż może być ważnym elementem jego układanki. Stąd też nic dziwnego, że w trzeciej kolejce w przerwie meczu z Sampdorią zmienił Perottiego. Roma przegrywała wówczas 1:2 z doskonale zorganizowaną drużyną z Genui i nic w grze „Giallorossich” nie wskazywało, by wynik miał zmienić się w drugiej połowie. Chmury nad Rzymem ciemniały tak w przenośni, jak i dosłownie – nad stadionem przewaliła się potężna nawałnica, która wstrzymała drugą połowę o, nomen omen, 45 minut.
Akurat, gdy wszyscy skończyli swoje mecze rozgrywane w niedzielę o 15, ulewa ustąpiła. Pisałem wówczas: „Tak jakby Totti dogadał się z Bogiem – Słuchaj, tu się będą działy cuda, wszyscy muszą to zobaczyć”. I faktycznie, w 60. minucie „Il Capitano” posłał fenomenalną piłkę do Edina Dzeko, a ten trafił na 2:2. To nie był jednak koniec emocji na Olimpico – bardzo długo utrzymywał się bowiem remis, aż w końcu sędzia podarował gospodarzom rzut karny. 93. minuta spotkania, do piłki ustawionej na jedenastym metrze podchodzi Francesco. Boi się, sam przyznał to po meczu. Po raz pierwszy w karierze czuł strach przed „jedenastką”. Niepotrzebnie – zmylił bramkarza i kilka sekund później lądował już w ramionach kibiców. Tych, którzy nigdy się od niego nie odwrócili.
Spalletti tymczasem postanowił dać mu grać głównie w pucharach. To właśnie w Lidze Europy zaliczył połowę wszystkich minut w sezonie – czterokrotnie spędzając na boisku pełne 90. Już w pierwszym meczu, przeciwko rumuńskiej Astrze Giurgiu (4:0), zaliczył dwie asysty, to samo zrobił w trzeciej kolejce w remisie z Austrią w Wiedniu. To właśnie po tym starciu 40-latek, dla którego było to setne spotkanie w europejskich pucharach, powiedział:
– Nie czułem się tak dobrze, gdy miałem 25 lat!
Obecnie, gdy „Giallorossi” odpadli już z międzynarodowych rozgrywek, wciąż jest w ścisłej czołówce asystentów LE. Jedno więcej kluczowe podanie uzbierał jedynie Borek Dockal ze Sparty Praga.
W międzyczasie „Il Capitano” skończył 40 lat. Prezent sprawił sobie sam w niedzielę w Turynie – gdy strzelił honorowego gola w starciu z Torino i przy okazji 250. bramkę w Serie A. Roma przegrała 1:3, ale Tottiego rozgrzeszali wszyscy. Internet błyskawicznie obiegła natomiast fotka sprzed meczu, pokazująca, jak Francesco relaksował się przed pierwszym gwizdkiem. Wieczny dzieciak:
https://pbs.twimg.com/media/CtMUasBWEAEW6Zb.jpg
https://pbs.twimg.com/media/CtMUasBWEAEW6Zb.jpg
Znalazł sobie jednak zajęcie – trenuje chłopców od podawania piłek:
Totti-nauczyciel, aż czuję presję tych dzieciaków 🙂 👨🎓 pic.twitter.com/M7OrSlngzw
— Tomasz Lubczyński (@TLubczynski) 26 stycznia 2017
Co dalej?
– Sporo myślę o tym, co będę robił po zakończeniu kariery, wiem jednak, że piłka jest całym moim życiem. Wciąż cieszę się grą i żałuję, że nie mogę być na boisku tyle, co pięć, może dziesięć lat temu. Szanuję jednak wszystkie decyzje, nawet te Spallettiego. Zadecydowałem już o swojej przyszłości, ale nie zdradzę planów, bo mogą jeszcze ulec zmianie. Może będę dalej kopał piłkę, może zostanę trenerem, ale na pewno nie usiądę za biurkiem. Już wolałbym zostać skautem i szukać talentów dla Romy.
Tak kilka dni temu mówił Totti w rozmowie z Maurizio Costanzo. Tym samym wykluczył możliwość zostania dyrektorem ukochanego klubu, w jakiej roli widziano go od jakiegoś czasu. Jakiej decyzji by nie podjął, jedno jest pewne – w ostatnich dwóch sezonach pokazał, że wciąż jest przydatny i rzeczywiście może grać na wysokim poziomie. Udowodnił, że nie musi zejść z piłkarskiej sceny pokonany, zmuszony do takiego kroku. „Il Capitano” skończy na własnych warunkach. Tak było zawsze, tak będzie do końca. A my musimy się pogodzić z odejściem kolejnej, jednej z ostatnich, legend calcio.
Kilka dni temu Totti obchodził 24. rocznicę rozpoczęcia gry w piłkę. Kto wie, może postanowi dociągnąć do ćwierćwiecza? Na pewno pozostało kilka ważnych goli do strzelenia i parę rekordów do pobicia. Legendarne 274 gole Silvio Pioli nie mogą być przecież wieczne…