Weekend, względnie ładna pogoda, popołudnie z Premier League. Sprawdzasz sobie wyniki, w pewnym momencie w oczy rzuca się mecz mistrza Anglii. Bournemouth 0, Manchester City 1. Myślisz sobie: „Brawo 'Wisienki’! Tylko jeden gol stracony z maszyną Guardioli, jest co chwalić!”. Nie wszystko złoto, co się świeci…
Bournemouth w 2015 roku pierwszy raz w swojej historii znalazło się w Premier League, ale jako beniaminek doskonale odnalazło się w realiach najwyższej ligi. Mądre zarządzanie, ten sam trener od lat, trafione transfery. Krótko mówiąc – stabilizacja i spokój. „Wisienki” zadomowiły się w okolicach 12 miejsca i raczej nie musiały ani obawiać się o ligowy byt, ani wstydzić przed własnymi kibicami. To drugie mogło się zmienić po sobotnim meczu.
Jak już wspomnieliśmy „Citizens” wygrali tylko 1:0 po bramce Mahreza w 55. minucie, ale to żadna laurka dla gospodarzy. Bournemouth w domowym meczu nie dość, że miało piłkę jedynie przez 18% (!) czasu gry, to ani razu nie zagroziło bramce Edersona. I to dosłownie. Zero strzałów celnych, zero strzałów ogółem, zero rzutów rożnych.
Bournemouth are the first home team not to have a single shot in a Premier League game since records began.
Man City had 23 today. pic.twitter.com/DrV2eoQ78i
— Coral (@Coral) March 2, 2019
To pierwszy taki przypadek w historii Premier League, by gospodarz nie oddał w meczu ani jednego strzału. Reszta statystyk? Strzały ogólnie: 0-23. Strzały celne: 0-7. Faule: 7-7. Strzały z pola karnego: 0-13. Celne podania: 100 (56%)-735 (91%). Stworzone sytuacje: 0-17. „Jak mawiają młodzi ludzie – masakracja”…