Trzy mecze, dziewięć punktów (czy jak to ujął Dariusz Szpakowski, „dwanaście punktów po trzech meczach”). Teoretycznie jest dobrze, w końcu wygrywamy, nie tracimy bramek… Czy można chcieć więcej? Ano można. Szczególnie, kiedy wiele rzeczy razi coraz bardziej.
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
Słuchając pomeczowych wywiadów zawodników, można odnieść wrażenie, że wpadliśmy w błędne koło, trwające już parę lat. Większość z nich mówi niemal to samo: „Gramy słabo, męczymy się, wypruwamy z siebie flaki, ale NAJWAŻNIEJSZE, że mamy punkty”. Po czym następuje ulubione podsumowanie: „Liczą się punkty, a na styl JESZCZE PRZYJDZIE CZAS”.
To zabawne, ale o tym czasie słyszymy niemal non stop. Od lat. Tu można zadać sobie pytanie: „Kiedy, do cholery, w końcu się to stanie?” Prezes Boniek po meczu powiedział: „Panowie, w czerwcu chcecie rozmawiać o koncepcji? O czym wy opowiadacie? W czerwcu trzeba mecze po prostu wygrywać”.
Czy to naprawdę tak ma wyglądać? Czy to, że zawodnicy są po trudach sezonu oznacza, że mają grać prymitywnie i „wyszarpywać” punkty? Czy selekcjonera po niemal roku od objęcia kadry nie należy oceniać, „bo to czerwiec”? Czy możemy lekceważyć to, że nie ma żadnego pomysłu na grę i nie widzimy żadnej „ręki selekcjonera”?
Zawodnicy po meczu także raczej nie byli zadowoleni z tego, co pokazali. Kamil Grosicki cieszył się z punktów, wyrażając nadzieję, że w przyszłości gra będzie wyglądała lepiej, podobnie Krzysztof Piątek. Maciej Rybus nie wie nawet, czy selekcjoner ma jakiś pomysł (jest u Brzęczka pierwszy raz), otwarcie dodając, że zawodnikom nie podoba się to, co dzieje się na murawie. Robert Lewandowski, kapitan, także stwierdził, że parę rzeczy mogłoby wyglądać inaczej.
Przejrzyjmy na oczy
Czy Jerzy Brzęczek coś zmieni? Po takim czasie można stwierdzić, że raczej nie. Ale czy zmieniłby jakikolwiek polski trener? To jest także mocno wątpliwe. Skoro nie chcemy powoływać (i słusznie) zawodników z miernej Ekstraklasy, czemu zatrudniamy trenerów z niej? To nie przypadek, że naszych trenerów nie ma zagranicą. Jeśli to wiemy, czemu usilnie chcemy ugrać coś z tymi, którzy się do tego nie nadają?
Nasza kadra ma kilku zawodników, o jakich inne mogą jedynie pomarzyć. Czy nie powinni dostać trenera z prawdziwego zdarzenia (czyt.: zagranicznego), który potrafi coś więcej niż „dawać, dawać!”? Ostatnią naprawdę wartościową osobistością był… Leo Beenhakker. Niektórzy porównując go z Nawałką zdecydowanie wskażą na Polaka, jednak zastanówmy się, kim dysponowali obaj panowie. I pomyślmy, co taki „Beenhakker vol.2” mógłby zdziałać mając Lewandowskiego, Piątka, Zielińskiego i wielu innych.
Czy wygrywałby wszystko? Oczywiście, że nie. Czy mielibyśmy z miejsca zapewnione awanse na Euro/MŚ? Też nie. Ale raczej na pewno moglibyśmy powiedzieć sobie: „No, w końcu coś się klei, widać, że chłopaki jednak potrafią grać ze sobą w piłkę”. Jedyne, co pozostaje nam teraz, to ogrywanie słabych ekip po mękach, oszukiwanie się, że jest dobrze i zbieranie kolejnych „oklepów” na wielkich imprezach.