Tuż przed tragedią? Dziś wieczorem „Cholismo” może zostać pogrzebane

Szydełkowanie, gotowanie, spacery, modelarstwo, seriale, siłownia, joga… Nie wiemy, co robiliście przez tygodnie bez Ligi Mistrzów, które ciągnęły się jak flaki z olejem. Wiemy natomiast, że wszystkie „zapychacze” czasu w środku tygodnia można spokojnie odłożyć na bok. Już dziś królowa europejskich rozgrywek wraca do naszych salonów, na nasze ekrany, z miejsca dostarczając nam również porządne „meczycha”. Wszyscy kochamy ładny, ofensywny futbol, a to właśnie wtorkowy wieczór da nam starcia, Borussi, PSG, Liverpoolu i… Atletico. No dobra – ci ostatni pod kątem atrakcyjności nie pasują do tego grona…

Atletico Madryt od blisko dekady nie ma się podobać. Atletico ma cierpieć dla dobra ogółu. Dla dobra drużyny, trenera, a także zadowolenia kibiców „Los Colchoneros”. Przyzwyczailiśmy się do tego, jak grają podopieczni Argentyńczyka oraz w jaki sposób dążą do pozytywnego wyniku. Mimo gry w sposób teoretycznie nieatrakcyjny, Atletico sprzed lat miało w sobie coś, w czym można było się zakochać. Niemal w każdym zawodniku widzieliśmy ogromną pasję, poświęcenie, tak zwane „sfokusowanie” na wykonaniu zadania. Drużyna Diego Simeone była doskonałym kolektywem, który szalenie docenialiśmy.

Teraz to wszystko znikło, według wielu – bezpowrotnie. Organizm, który na boisku dawał z siebie dużo więcej niż 100%, stracił swoje właściwości. „Dawne” Atletico miało w swojej ofensywie kilka gwiazd, potrafiących wykorzystać jeden maleńki błąd rywala popełniony w trakcie 90 minut. Przede wszystkim chodziło jednak o defensywę, w którą zaangażowany był każdy. Dosłownie każdy. Wielki mur zażarcie atakował chcących go zburzyć, potrafiąc przy tym cierpieć jak żaden inny zespół.

Nie wygrasz meczu nie strzelając bramek

Atletico Diego Simeone zawsze było w ścisłej czołówce drużyn z najmniejszą liczbą straconych bramek, ale dokładało do tego coś „ekstra”. W większości przypadków udawało się dopiąć swego i zakończyć mecz „typowym” wynikiem 1:0. W obecnym sezonie drużyna z Madrytu także potrafi bronić – po 24 kolejkach w całej La Liga jedynie Real Madryt ma o jedną bramkę straconą mniej (16). Do wygrywania meczów – co zrozumiałe – to jednak nie wystarczy. Z pewnością m.in. dlatego Atletico remisuje na potęgę (10 razy w La Liga), a więcej podziałów punktów w całej lidze ma jedynie Real Valladolid. Co ciekawe, aż dziewięć remisów podopiecznych Simeone kończyło się wynikiem 0:0 (pięciokrotnie) lub 1:1 (czterokrotnie).

 Jakich wyników można oczekiwać, kiedy próbujesz grać na 1:0, a nie umiesz strzelać goli i łatwo je tracisz? – pytał z przekąsem kilka miesięcy temu Gustavo Lopez. „25” w rubryce bramek strzelonych wygląda po prostu dramatycznie. Tym bardziej, jeśli porównamy to do wyniku Getafe, które grając w najbardziej wyrachowany sposób, jaki można sobie wyobrazić, zdobyło tych bramek 36. W ligach z tak zwanego „TOP5”, jedynie włoskie Sassuolo jest mniej skuteczne od Atletico. Bezwzględna jest także kopalnia statystyk, czyli „Opta. W obecnym sezonie Atletico miało 68 dogodnych sytuacji do pokonania bramkarza rywali. Golem zakończyło się… jedynie 19 z nich. Indolencja strzelecka pełną gębą.

Załóż konto w Betclic z kodem GRAMGRUBO50. Do kwoty 50 zł zagrasz bez ryzyka! Liverpool wygra, a obie drużyny zdobędą bramkę? To wydarzenie zagrasz po kursie 5,60!

Diego Simeone wciąż powtarza, że problemy się zdarzają, że wyjście z dołka wymaga cierpliwości, że da się to wszystko naprawić. Czy jednak faktycznie tak jest? Czy drużyna, która mówiąc kolokwialnie „siadła”, może znów zachwycać pod wodzą tego samego trenera? W tym miejscu można dość płynnie przejść do dzisiejszego rywala „Los Colchoneros”, a konkretnie ich trenera. Juergen Klopp to trenerski top, przez wielu uważany za jednego z dwóch/trzech najlepszych w ostatniej dekadzie. To właśnie Niemiec „ulepił” wielką Borussię Dortmund, której przed jego przybyciem nikt nie wróżyłby zagrania w finale Ligi Mistrzów i odebrania tytułu Bayernowi na dłużej niż rok, co nie zdarzyło się w Bundeslidze od 1996 roku.

Przeszłość daje jasny sygnał?

W całej tej pięknej historii kontynuowanej w najlepszy możliwy sposób w Liverpoolu, jest jednak duża rysa. Mowa o ostatnim sezonie Kloppa na Signal Iduna Park, kiedy to jego podopieczni przerwę zimową spędzili w… strefie spadkowej. Niemiec próbował robić wszystko dokładnie tak samo, ale – pomijając równie rażącą nieskuteczność – coś się po prostu zepsuło. Przyszło wypalenie, zmęczenie, potrzeba poczucia nowego bodźca. Choć w Dortmundzie ludzie Kloppa kochali, kochają i kochać będą, musiał on odejść. Było to najlepsze wyjście dla obu stron, choć na pewno bolesne. Patrząc na obecne Atletico trudno nie odnieść podobnego wrażenia. W zawodnikach nie ma pasji, która napędzała madrytczyków do kolejnych heroicznych czynów.

A Liverpool? Przeskoczenie do tematu lidera Premier League jest jak zobaczenie słońca i poczucie błogiego spokoju po paskudnej burzy. Mentalność zwycięzców, kroczenie od triumfu do triumfu, onieśmielanie rywali jeszcze zanim ci zdążą wyjść na murawę, idealna atmosfera, w której wydaje się, że każdy zawodnik budzi się i idzie spać z uśmiechem na ustach. Podczas gdy Atletico bije kolejne niechlubne rekordy i jest zdecydowanie najsłabsze, odkąd „Cholo” trafił na Estadio Vicente Calderon (potem Wanda Metropolitano), Liverpool przeżywa najlepszy okres od złotych czasów z lat 70′ i 80′. Ba – śmiało można stwierdzić, że „The Reds” to obecnie numer jeden pośród wszystkich zespołów na świecie.

„Tuż przed tragedią”

Zapowiedź takiego meczu można budować na różne sposoby, ale zastanawianie się, kto jest tu faworytem, szukanie argumentów przemawiających za Atletico, jest po prostu nie na miejscu (żeby nie powiedzieć śmieszne). Jednym jedynym atutem podopiecznych Simeone jest to, że grają u siebie. Tylko w tym nadzieja. Można by powiedzieć, że stracie z tak potężnym rywalem to idealna okazja do pokazania, że wychodzi się z kryzysu. Do zakomunikowania światu: „Halo! My jeszcze tu jesteśmy i mamy się całkiem nieźle!”. W przypadku największych drużyn, takie rywalizacje są ogromnym bodźcem i zapowiedzią prawdziwej wojny, na którą wychodzi się z pełnym przekonaniem, że można wrócić z tarczą. Ale obecne Atletico nie jest już wielką drużyną, przynajmniej na razie. Zamiast równej walki możemy spodziewać się, że gospodarze przez większość spotkania będą walczyć o przetrwanie, a hasłem meczu zostanie: „In Oblak we trust”.

– Nie będą mogli dotknąć piłki więcej niż dwa lub trzy razy! – krzyczał Simeone na jednym z treningów przygotowujących do dzisiejszego hitu. Zapowiedź piękna, ambitna, waleczna, ale… czy możliwa do wykonania? Bardziej prawdopodobne wydaje się to, że Liverpool Kloppa w hitowym meczu przejedzie się po rywalu niczym walec, być może grzebiąc przy okazji reszty wiary w „Cholismo”. bardzo dawno nie widzieliśmy mecz w wykonaniu Atletico, który zachwyciłby nas tym, czym „Los Colchoneros” imponowali przez lata. Taka wizja jest mocno wątpliwa także dziś, choć oczywiście życzymy sobie, by wielkie wyzwanie i adrenalina podziałały na piłkarzy w najlepszy możliwy sposób. Jak myślicie, jest choć cień szansy na niespodziankę?

Atletico wygra, a w meczu padnie więcej niż 1,5 gola? Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO50 i zagraj ten typ po kursie 5,00. Do kwoty 50 zł nic nie ryzykujesz!

Komentarze

komentarzy