11 listopada kadra Adama Nawałki świętowała okazałe zwycięstwo nad Rumunią 3:0. Po meczu w Bukareszcie było też głośno o zachowaniu miejscowych kibiców, którzy w drugiej połowie rzucili petardą w Roberta Lewandowskiego. Wydawało się, że za takie zachowanie rumuńska federacja mocno oberwie. Jednak nic bardziej mylnego, kara dla naszych rywali jest po prostu żałosna.
Europejska centrala po raz kolejny pokazała, że są równi i równiejsi, a jej piękne hasła w stylu „stop przemocy na stadionach” i tego typu kampanie to po prostu puste slogany, które w rzeczywistości nie są nic warte. Dzisiaj już informowaliśmy o absurdalnych karach dla kilku wyspiarskich federacji, ale to nie koniec popisów panów w garniturach, tym razem tych z Nyonu.
Za wszczynanie awantur, rzucanie środkami pirotechnicznymi oraz wiele innych uchybień organizacyjnych UEFA ukarała Rumunów karą 95 tysięcy franków szwajcarskich oraz „zawieszeniem stadionu” w Bukareszcie na mecz z Danią oraz jeden mecz przy pustych trybunach w zawieszeniu na dwa lata. Co to oznacza w praktyce? Możliwość rozegrania meczu z Duńczykami z obecnością kibiców, tyle że na innym obiekcie. Jedynym minusem będzie niższa frekwencja, bo prawdopodobną lokalizacją będzie Cluj Arena o pojemności 30 tysięcy widzów.
Przy okazji warto wspomnieć o przeszłości ostatnich występów Rumunii w eliminacjach Euro:
- 11.10.2014 – katastrofalne zabezpieczenie meczu, w wyniku którego dochodzi do awantur pomiędzy kibicami rumuńskimi a węgierskimi, a także wśród gospodarzy, gdy kilka spraw mają do wyjaśnienia fani Steauy i Dinama Bukareszt.
- 07.09.2015 – rasistowskie zachowania na meczu z Grecją, czego efektem jest zamknięty stadion na ostatni mecz kwalifikacji z Finlandią.
Widać więc, że kartoteka bogata, a mimo to Rumunom się upiekło, bo sankcja, którą dostali, jest niczym w porównaniu z tym, jak UEFA ukarała Legię. Na meczu z Borussią doszło do nieporównywalnie mniejszych zajść, a mimo to obiekt przy Łazienkowskiej musiał pozostać pusty, gdy przyjechał Real Madryt.