Uzdrowiona Francja czeka na kolejnego rywala

Didier Despchamps uzdrowił „Trójkolorowych” – głosił przekaz niemal wszystkich dzienników zapowiadających piąty mecz w ramach 1/8 finału mistrzostw w Brazylii. Zespół selekcjonera, który przed laty sam był kapitanem reprezentacji, zgodnie przedstawiono jako murowanego faworyta w starciu z Afrykanami. Ci awans do decydującej fazy uzyskali po remisie z Iranem i wygranej z Bośnią – porażkę z Argentyną oczywiście wkalkulowano w koszta.

Przygotowanie fizyczne, nie taktyka – oto czynnik, który według Marcina Żewłakowa miał dziś zdecydować o końcowym sukcesie. D.D. nie zaskoczył i zagrał sprawdzonym 1-4-3-3 z Giroud, Benzemą i Valbueną w pierwszej linii oraz Pogbą w środku pola. Brakło jedynie kontuzjowanego Sakho, którego zastąpił Laurent Koscielny vel „Tykająca bomba zegarowa”. Nigeria również bez większych niespodzianek – na „dziewiątce” osamotniony Emenike, za nim Odemwingie, a na skrzydłach Musa i Moses. Żadna z tych ekip nie eksperymentowała z modnym ostatnio 1-3-4-2-1. Zresztą , 1/8 finału to nie czas na nowości.

Tak jak pisałem, przed meczem Nigeryjczykami nie przejmował się praktycznie nikt. Tymczasem na głowy Francuzów w 19 minucie spadł kubeł zimnej wody. Po dośrodkowaniu Musy z lewej strony, Emenike strzałem przy bliższym słupku pokonał Llorisa – tyle że znajdował się na nieznacznym spalonym. Wcześniej działo się niewiele: Matuidi wywalczył rzut rożny, Benzema nonszalancko stracił piłkę w środku, ogólnie jedna wielka sieczka.

No właśnie, Karim Benzema. Mający algierskie korzenie napastnik zdobył w Brazylii już trzy bramki (dwie z Hondurasem i jedną ze Szwajcarią), jednak… gdyby nie pech, miałby ich aż sześć. W swoim pierwszym spotkaniu na turnieju trafił w słupek, a piłka odbyła się od bramkarza Hondurasu, któremu zapisano bramkę samobójczą. Ze Szwajcarami z kolei, Benzema nie wykorzystał rzutu karnego, a swoją kolejną bramkę zdobył tuż po końcowym gwizdku sędziego.

Wracamy na boisko: trzy minuty po nieuznanej bramce Emenike, Pogba rozprowadził kontrę na prawą stronę do Valbueny, który odwdzięczył się niezłym dośrodkowaniem. Czarnoskóry pomocnik „Juve” mocno uderzył na bramkę Enyeamy, lecz ten zdołał wybić piłkę na rzut rożny – i to w kosmiczny sposób. Wspomniany Marcin Żewłakow przedstawił wcześniej sylwetkę bramkarza Nigeryjczyków informując, że został on wybrany do najlepszej jedenastki Ligue 1. Niedowiarkom, którzy jeszcze nie wiedzą za co, polecamy skrót meczu.

Pora na słówko o Valbuenie – historię o niewysokim zawodniku, który początkowo odstrzelony przez Deschampsa w Marsylii, z czasem stał się ulubieńcem nie tylko jego, ale i całej Francji na pewno znacie. I trzeba przyznać jedno – zawodnik z „ósemką” na plecach w ostatnich meczach potwierdza swoją klasę. Filigranowy Mathieu napędzał w pierwszej części niemal każdy atak swojej drużyny.

Czas na twittera…

zelazny

40 minuta – błysk Matuidiego i kolejne dogranie Valbueny wystarczyły do wykreowania świetnej sytuacji prawemu obrońcy „Trójkolorowych”. Mathieu Debuchy uderzył jednak obok słupka. I jeszcze Emenike – snajper „Super Orłów” huknął wprost w Llorisa. Wreszcie przez kwadrans można było odpocząć od dość kiepskiego meczu…

Zaraz, jakie odpocząć? Na decydujące spotkania TVP sięgnęła po ciężką artylerię, racząc nas Antonim Piechniczkiem w studio. Na skrzydłach Waldemar Fornalik i oczywiście Stefan Szczepłek. Wnioski po pierwszej połowie? No tak, owszem, Emenike był na spalonym, ale… minimalnym. W sumie, można było to puścić. Nie – w sumie to trzeba było to puścić. „Problematyczny spalony” – oto nowa definicja nieznacznego przekroczenia przepisów.

Jednak nic to – prawdziwy koncert rozpoczął się dopiero potem. Mistrzostwa we włażeniu w dupę w wychwalaniu Pana Antoniego wygrał oczywiście Stefan Szczepłek, a ja zastanawiałem się nad jednym: dlaczego nie został zaproszony Andrzej Strejlau, „zdobywca pucharu i superpucharu z tym zespołem”? Kłopotliwą sytuację zażegnał Maciej Kurzajewski, niezwykle dyskretnie reklamując stronę internetową TVP. Na szczęście, jak wyliczył „Tygodnik kibica”, do końca przerwy pozostały już tylko sekundy.

„Where is Griezmann?!” pytali wszyscy od pierwszego gwizdka oznajmiającego drugą połowę meczu. Cóż, poczekaliśmy aż do 62 minuty, zeszedł oczywiście Giroud. Tyle, że to Nigeryjczycy zaatakowali pierwsi – Lloris odbił przed siebie mocny strzał Odemwingiego.

Patrząc na Benzemę, zastanawiałem się czy coś dzisiaj jadł. Właśnie rozpoczął się ramadan i sądząc po „aktywności” będącego dotąd w świetnej formie snajpera, poważnie podszedł on do tematów religijnych. Kilka minut później Karim zgasił mnie definitywnie – po klepce z Griezmannem wyszedł oko w oko z Enyeamą. Zmierzającą do bramki piłkę wybił Victor Moses.

I Francja przycisnęła, wreszcie! Cabaye sieknął z całej siły, prosto w poprzeczkę. Gdyby padła bramka, byłoby to jedno z najpiękniejszych trafień całego turnieju. O ile w tym przypadku Vincent Enyeama mógł tylko odprowadzić piłkę wzrokiem, o tyle dwie minuty później kapitalnie wybił piłkę na rzut rożny po główce Benzemy… I, jak się za moment okazało, sprowadził na siebie katastrofę. Z kornera dośrodkował Valbuena, bramkarz Lille wybił piłkę wprost na głowę Pogby, a ten nie miał problemów z trafieniem do siatki.

Potem pechowiec Enyeama błysnął raz jeszcze, odbijając piłkę po strzale Griezmanna. I gdy „Szamo” przygotowywał się na najgorsze…

szamo

… znany i lubiany Josep Yobo, przy wydatnej pomocy aktywnego Griezmanna, przypieczętował wynik meczu.

Francja awansowała do ćwierćfinału z wyrachowaniem – umiała przyspieszyć w decydującym momencie, wykorzystać nieliczne błędy „Super Orłów”. Rywala „Tricolores” poznamy za kilka godzin. Jeżeli nie będą to Niemcy, piłkarski świat stanie na głowie.

Komentarze

komentarzy