To zaskakujące, ale bardzo często słyszymy o przeróżnych przesądach i statystykach, które miałyby mieć wpływ na mecze, zanim te w ogóle się zaczną. Ktoś nie może cofać autobusem, ktoś musi grać w tych samych skarpetkach, a ktoś inny przekraczać boczną linię w określony sposób. To wydaje się niedorzeczne, ale czy aby na pewno wszystko w futbolu jest dziełem przypadku?
Podobne sytuacje zdarzają się niekiedy w przypadku określonych zawodników i ich występów przeciwko określonym drużynom. Pomijamy zawodników wybitnych, którzy z każdym wypadają świetnie i drobne różnice na niekorzyść któregoś rywala są naturalne. Bywają jednak zależności, które mimo wszystko trudno nazwać przypadkowymi.
Bohaterem takowej jest Patrick van Aanholt, zawodnik Crystal Palace. Po karierze lewego obrońcy z pewnością można było spodziewać się więcej, jednak spokojnej gry w średniakach Premier League nie można też nazwać wielkim rozczarowaniem. Rywale pewnie nie drżą szczególnie przed starciami z 28-latkiem, ale są tacy, którzy powinni.
W jednym z sobotnich meczów Premier League Crystal Palace podejmowało ostatnie w tabeli Huddersfield. Podopieczni Roya Hodgsona wygrali 2:0, spuszczając tym samym z ligi swojego rywala, który nie ma nawet matematycznych szans na utrzymanie. Co ciekawe, to już trzeci sezon z rzędu, w którym „Orły” dokonują czegoś takiego. Wcześniej były to drużyny Hull i Stoke.
Dziwny zbieg okoliczności, ale jest coś jeszcze lepszego. Okazuje się, że w każdym z tych meczów ostatnią bramkę zdobywał… właśnie van Aanholt. Holender wyrósł na prawdziwego kata spadkowiczów, który niczym wyrocznia przesądza o ich losie. W sobotę bramkę na 2:0 zdobył w 88. minucie. Żeby podbudować napięcie warto wspomnieć, że ostatni wyjazdowy mecz sezonu Crystal Palace gra z Cardiff, które także drży o swój los w Premier League. Kto wie – być może Patrick van Aanholt dopisze do swojej listy kolejną „ofiarę”…
