Witamy w Europie Ganso!

Kiedyś uznawany był za jeden z największych talentów brazylijskiej piłki, obok chociażby Neymara, z którym grał w Santosie. Walczyły o niego topowe kluby z Europy: Barcelona, Real Madryt, Manchester United czy Chelsea. Kariera Ganso jednak wyhamowała i dopiero teraz, w wieku 26 lat, spełnia swoje marzenie. Transfer do Sevilli to swoista katapulta do piłkarskiej ekstraklasy.

Chłopak wyjeżdża ze swojej ojczyzny, Ameryki Południowej, w dość młodym wieku z jedną tylko myślą: podbić Stary Kontynent. Takich historii było na pęczki – każdy z nas mógłby wymienić tylko te najważniejsze nazwiska, a pewnie obu rąk by nie starczyło, a kolejne cisnęłyby się na usta. Dla jednych była to dobra decyzja. Transfer przyśpieszył tempo kariery, aklimatyzacja w nowym miejscu sprawiła, że szybko taki gracz stał się gwiazdą światowego formatu (pierwszy przykład z brzegu: Neymar). Byli też tacy, którzy nie sprostali wymaganiom, pogubili się i teraz tułają się po niższych ligach. Ganso czekał na odpowiedni moment. Trapiony licznymi kontuzjami nie chciał grzać ławki w Europie. Chciał regularnie występować. Najpierw jednak musiał odbudować się zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Teraz jest już gotowy. Przyjechał do Andaluzji, aby udowodnić, że warto było na niego postawić. Nadszedł czas, żeby potwierdził swoją wartość.

Ananideua, miasto na północy kraju. To tutaj 12 października 1989 roku na świat przyszedł Paulo Henrique Chagas de Lima, znany Nam wszystkim jako Ganso. Jest wychowankiem klubu Tuna Luso Belem, gdzie stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Spędził w nim osiem lat (1996–2004). Kolejnym przystankiem był młodzieżowy Paysandu Sport Club, tu z kolei pobył tylko rok. Przyczyna była dość prosta – ówczesny trener Santosu, Vanderlei Luxemburgo, wyłowił go spośród tłumu rówieśników i ściągnął do swojej brygady. Niektórym się po prostu nie odmawia. W juniorach występował do 2008 roku, a przez kolejne cztery sezony brylował w pierwszej drużynie. Wystąpił w 87 spotkaniach, zdobył 15 bramek, dołożył do tego 19 asyst (źródło: Transfermarkt.de). Z klubem wygrał Puchar Brazylii (2010) czy Copa Libertadores (2011). Wraz z Neymarem, Alexem Sandro, Danilo, Elano, Robinho oraz Felipe Andersonem tworzyli niesamowitą paczkę, swoisty dream team. Dostrzegł go również trener reprezentacji – w kadrze „Canarinhos” rozegrał jednak tylko osiem meczów (bez goli, ale z trzema kluczowymi podaniami).

ganso3

Miał 23 lata, świat stał przed nim otworem. Można śmiało powiedzieć: idealny wiek, aby opuścić ojczyznę, iść rozwijać swoje piłkarskie umiejętności w markowym klubie. Tak jak jego koledzy: Neymar był wówczas bacznie obserwowany przez „Dumę Katalonii”, z kolei Danilo podpisał kontrakt z FC Porto. „Najlepszy rozgrywający w brazylijskim futbolu” także zasługiwał na taki awans. I pewnie by wyjechał, gdyby nie koszmarne kontuzje. Zmora każdego zawodnika. Ganso nie miał szczęścia do zdrowia. W sezonie 2010/2011 zerwał więzadła krzyżowe i musiał pauzować aż 184 dni, opuścił w tym czasie 24 spotkania w barwach Santosu. Dwukrotnie miał artroskopię kolana. Wypadał na wiele miesięcy, powracał na boisko, chwilę pograł i znowu coś mu dolegało. Nie mógł w pełni rozwinąć skrzydeł. W takiej sytuacji przecież trudno utrzymać formę na bardzo wysokim poziomie. Ona zjeżdżała w dół, transfer do Europy powoli się oddalał, trzeba było podjąć męską decyzję. Co dalej? Zostać w Santosie, który utknął w środku ligowej stawki i nie rokował dobrze na przyszłość, czy może jednak zaryzykować i wyjechać za granicę? W grę wchodziła także opcja numer 3: odbudować się w innym, rodzimym klubie.

ganso2

W 2012 przeniósł się za 12 milionów dolarów do Sao Paulo. I patrząc z dzisiejszej perspektywy, był to bardzo dobry ruch z jego strony. W stolicy nie zmarnował ostatnich lat. Powoli odżywał, wracał do dawnej dyspozycji. Znowu mógł cieszyć się z regularnej gry w piłkę, gdyż urazy przestały go tak często nękać. Dzięki temu wyśrubował znakomite statystyki. Wystarczy przytoczyć liczby: rozegrał 221 meczów, 24 razy trafiał do siatki rywala. Największe wrażenie wciąż robiły asysty – 49 to całkiem niezły wynik. Dyrygent i architekt środka pola był głodny kolejnych sukcesów. W spełnieniu marzeń pomóc mogła tylko przeprowadzka na Stary Kontynent. Powoli dojrzewał do zmiany otoczenia.

Ganso jest potrzebny Europie, Europa jest potrzebna Ganso. Gracz o tej pozycji to skarb w dzisiejszych czasach. Środkowy pomocnik, kreatywny rozgrywający, typowa „dziesiątka”. Mózg drużyny, który cały czas musi być pod grą. Reguluje tempo, kieruje wszystkim, w odpowiednim momencie obsługuje partnerów z boiska długim, dokładnym podaniem, potrafi także być zabójczo skuteczny. I choć miejscami wygląda na piłkarza flegmatycznego (w 2008 został zesłany do drugiej drużyny za „zbyt wolne poruszanie się po boisku”, przez co wpadł w depresję i był bliski zakończenia kariery), cechuje go szybkość myślenia, którą posiada niewielu. Brzmi znajomo? Porównanie z Juanem Romanem Riquelme to ogromna nobilitacja. Różnica jest tylko jedna – legenda Villarrealu czarowała prawą nogą, a Ganso genialnie operuje lewą. Nowy trener Andaluzyjczyków, Jorge Sampaoli, chce go z kolei wykreować na następcę Andrei Pirlo. Od tego sezonu Sevilla ma grać bowiem piłkę szybką i ładną dla oka. Brazylijczyk z pewnością ułatwi wdrożenie tego planu, a 9,5 miliona euro za takiego piłkarza to cena okazyjna, zwłaszcza teraz, gdy za zawodników płaci się horrendalne ceny, niewspółmierne do boiskowej jakości. Na dowód, że pieniądze nie zostały wyrzucone w błoto, warto obejrzeć kompilację z jego najlepszymi zagraniami.

W obecnym okienku były klub Grzegorza Krychowiaka nie próżnuje. Pozyskał m.in. Hiroshiego Kiyotake z Hannoveru 96 czy Franco Vazqueza z włoskiego Palermo. Tego lata drużynę wzmocniło sześciu piłkarzy, wydano ponad 40 milionów euro. Sam Joaquin Correa, argentyński talent z Sampdorii Genua, kosztował 13 milionów (drugi najwyższy transfer w historii Sevilli). Jednak największe wrażenie robi Brazylijczyk, który już niebawem może zostać gwiazdą Primera Division. Ma ku temu odpowiednie papiery. Czy podoła zadaniu? Czy godnie zastąpi Evera Banegę? Pożyjemy, zobaczymy.

Komentarze

komentarzy