Włoski futbol wymaga radykalnych zmian

Włoski futbol od kilku lat popada w coraz większe tarapaty. Zaniedbania kolejnych piłkarskich władz, brak długofalowego patrzenia w przyszłość, aż w końcu ujawnianie skandali z najważniejszymi postaciami świata calcio – wszystko to złożyło się na obecny fatalny stan piłki nożnej na Półwyspie Apenińskim.

Dla przeciętnego polskiego kibica, który wie co nieco o Serie A, jej synonimem jest słowo korupcja. W moim najbliższym otoczeniu ze świecą szukać młodych kibiców Juventusu, Milanu albo Romy, a starsi pasjonaci zaczynają z rosnącą nostalgią wspominać zadziornego Gattuso czy Pippo Inzaghiego ganiającego za piłką w zbyt dużej koszulce. Co jakiś czas włodarze klubów nieskutecznie postulują o radykalne zmiany, by ukrócić napełnianie sakiewek przez nowych prezydentów Włoskiej Federacji Piłkarskiej (FIGC).

Przyśpiewkom kibiców na Olimpico odpowiada tylko… echo

Największą bolączką widoczną na pierwszy rzut oka są z pewnością przestarzałe stadiony. Większość z nich nie jest jednak własnościami klubów, lecz… miast! A skoro budynkami zarządzają mądrzy miejscy radni, tak wszystko zaprojektowane jest by spełnić wymogi nie tylko stricte futbolowe, ale też  np. lekkoatletyczne (stąd sławne bieżnie wokół płyt boiskowych i kiepskie ułożenie trybun względem boiska, nie wspominając już o kolosalnych pojemnościach stadionów). Włoska gospodarka znajduje się od lat w recesji, co oznacza problemy w czerpaniu dodatkowych sum pieniężnych na utrzymywanie stadionów przy tak uszczuplonych budżetach. Niektóre miasta nie przekazały ani grosza na utrzymanie obiektu od 1990 roku, nie dziwi więc fakt, że mało osób decyduje się obejrzeć spotkanie na żywo. Nowe trendy w dziedzinie stadionów-instytucji wyznaczył niedawno Juventus, a podobną ścieżką w niedługim czasie zmierzać będą także m.in. Frosinone, Fiorentina, Roma, Crotone oraz Inter i Milan. W styczniu bieżącego roku do Turynu dołączyło Udine, ze swoim przebudowanym Dacia Arena. Nowe obiekty sportowe zwiększą przede wszystkim przychody z dni meczowych (m.in. opłaty za wynajmowanie powierzchni reklamowych na terenie stadionu przez sponsorów) i co najważniejsze, zachęcą bardziej wątpiących fanów do powrotu.

LAPR1471_mediagallery-page

Kompromitacje spadających gwiazd

Brak wspomnianego przed chwilą odpowiedniego zaplecza finansowego niesie ze sobą także inny problem – spadek futbolowego standardu. Co mam na myśli? Na boiskach nieprędko zobaczymy gwiazdy pokroju Maradony, Platiniego albo Batistuty, a to ze względu na mniejsze możliwości pieniężnego szaleństwa. Włochy pozostają schronieniem dla starzejących się graczy, albo tych, którym nie udały się zagraniczne wojaże i ze spuszczoną głową wracają do ojczyzny. Ostatnie głośne transfery upadających gwiazd i ich finalne rozwiązania najdobitniej pokazały, że często lepiej sięgnąć po juniora niż stawiać na Vidicia, Lucio czy Cole’a. Większość z graczy zdecydowanych na podbój Europy ma problemy nawet w małych europejskich klubach, dlatego ciężko obecnie znaleźć Włocha, który wyróżniałby się swoją postawą poza granicami. Niższe standardy zapanowały również w kontynentalnych pucharach. Występy Napoli i Fiorentiny w poprzednim sezonie Ligi Europejskiej okrzyknięto odrodzeniem włoskiej piłki, a dotarcie Juventusu do finału Ligi Mistrzów było wydarzeniem na miarę wzniesienia tegoż pucharu (jakie to smutne). W rzeczywistości ciężko będzie powtórzyć osiągnięcie Interu z czasów Jose Mourinho jak i wcześniejszą dominację Italii w Europie w latach 90-tych.

Kłopoty pół-Włochów

Serie A wciąż nie radzi sobie z wybrykami fanów. Opóźnianie spotkań, race na murawie, rasistowskie przyśpiewki i obelgi rzucane z trybun nawet na graczy rodem z Włoch. Oficjalna odpowiedź władz jest zawsze taka sama: zamknięcie obiektu na X spotkań oraz kara finansowa. Nic dziwnego, że podejmowane symboliczne działania nie przynoszą efektu, a chuligańskie wybryki na niektórych stadionach są regularnym wydarzeniem. Na trybunach wciąż zasiadają fani, dla których kolor skóry jest ważniejszy od piłkarskich umiejętności, a przekonali się już o tym choćby Balotelli i Kevin-Prince Boateng.

Przyzwyczajeni do awantur

Kończymy ulubionym tematem – skandale. Każdego sezonu Serie A słyszymy o kilku mniejszych bądź większych aferach, rzecz w pewnym sensie normalna. Gracze, menadżerowie, sędziowie i oficjele doprowadzili do utraty zaufania wobec calcio. Pochodną wszystkiego o czym usłyszeliśmy w ostatnich latach było Calciopoli – skandal z 2006 roku, który rozłożył włoski futbol na łopatki i odbija się echem jeszcze do dziś (zauważcie jak mocno zmobilizował Włochów na MŚ w 2006 roku 😉 ). W 2011 roku przyszło Calcio Scommese – aresztowania i dochodzenia na 4 poziomach ligowych (ówczesny menadżer Azzurrich rozważał nawet wycofanie drużyny z EURO 2012). Od tego czasu wybuchało wiele pomniejszych nadużyć, a to z pewnością nie koniec długiej listy niewiniątek.

Lekkie załamanie, ale czy kryzys? Włoskim klubom daleko w tej chwili do gigantów światowego futbolu (Juventus to temat na oddzielny artykuł). Niektórzy mniejsze zainteresowanie argumentują przewidywalnością, małym duchem rywalizacji i przede wszystkim niską jakością widowisk. Jednego możemy być pewni – futbol ma charakter cykliczny, a najlepszym przykładem są powroty klubów skazywanych na upadek. Calcio czeka jeszcze długa droga, aby królować na salonach – są jednak przesłanki, wzniecające iskierki nadziei na lepsze czasy.