Kiedy Jose Mourinho po roku oczekiwania wracał do pracy w roli menedżera, nie mogliśmy wejść z podziwu, jak bardzo się zmienił. Uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony, zrelaksowany. Widać było, że po napiętym okresie w Manchesterze United taki „reset” zrobił mu bardzo dobrze. Pomagały także oczywiście wyniki, bo choć Tottenhamowi można było wiele zarzucić, wyniki i gra nieco się poprawiły.
Cóż, nie na długo. Tottenham w ligowej tabeli jest na siódmym miejscu (Sheffield i Arsenal mają jeden zaległy mecz), w Lidze Mistrzów blisko mu do odpadnięcia z Lipskiem, a w środowy wieczór pożegnał się z Pucharem Anglii po przegranych rzutach karnych z Norwich.
Cztery porażki z rzędu to seria, jakiej nie miał Pochettino nawet w najbardziej schyłkowym momencie pracy w Londynie. Jego zwolnienie nie było łatwym krokiem, ale zdecydowano się na to, by poprawić sytuację drużyny. Mourinho miał odwrócić niekorzystną sytuację. Zamiast tego, znów zaczyna przegrywać, unosić się i robić tak zwane „dymy”.
Jakie? Po wspomnianej porażce Portugalczyk jasno dał do zrozumienia, że poinformuje władze klubu, by te wybrały sobie priorytetowy mecz spośród dwóch które się zbliżają: z Burnley (sobota) lub z Lipskiem (wtorek).
José Mourinho has revealed he will inform the #thfc board they must choose which game to prioritise as they cannot do both: Burnley on Saturday or RB Leipzig on Tuesday. | @NickGodwinSport
— Daily Hotspur (@Daily_Hotspur) March 4, 2020
Szok? Zniesmaczenie? To chyba zbyt delikatne słowa. Nie pamiętamy, by na tym poziomie kiedykolwiek trafił się ktoś, kto otwarcie mówi o odpuszczeniu meczu Premier League lub Ligi Mistrzów. Fakt – kontuzje w Tottenhamie są obecnie zmorą i Mourinho nie ma zbyt wielkiego pola manewru, ale zawsze powinien robić wszystko, by walczyć o wygrane i motywować do tego graczy. Co oni mają sobie teraz pomyśleć, słysząc takie słowa?
Nigdyś Jose Mourino „przejechał się” po Franku de Boerze, który skrytykował go za myślenie wyłącznie o zwycięstwie, zamiast także o stylu, przez co miał marnować potencjał Rashforda. Portugalczyk rzucił wtedy formułkę, że przynajmniej zaszczepia w graczach wolę zwycięstwa. Wychodzi na to, że (który to już raz?) znów sobie zaprzeczył…