Z autostrady na „ekspresówkę” – czyli praca Henninga Berga w Legii

Przerwa zimowa sezonu 2013/2014, Warszawa. Zarząd Legii zupełnie nieoczekiwanie zwolnił Jana Urbana i postanowił zatrudnić nowego szkoleniowca – byłego obrońcę Manchesteru United czy Blackburn, Henninga Berga. Wystarczy przejrzeć „legijne” fora z tamtego okresu, by zobaczyć, jak skrajne były opinie kibiców o nowym trenerze stołecznego zespołu. Jedni bardzo doceniali Jana Urbana sugerując, że był on najlepszym możliwym szkoleniowcem dla Legii. Innym imponowały działania zarządu, który wyszedł z własnej strefy komfortu i postanowił podjąć ryzyko związane z zatrudnieniem Norwega. Jedni Berga wyzywali od skautów, drudzy – nazywali uczniem Sir Alexa. Ocena gry zespołu pod wodzą norweskiego trenera zmieniała się kilkukrotnie o 180 stopni – fanom Legii została zafundowana porządna huśtawka nastrojów.

Pierwsze półrocze w wykonaniu zespołu pod wodzą nowego trenera było naprawdę dobre. Legioniści bardzo pewnie zdobyli drugie z rzędu mistrzostwo, zaliczając jedynie pojedyncze wpadki, jak porażka z Ruchem w dzień po zapewnieniu sobie tytułu. Legia grała efektownie. Świetną formę złapał Miroslav Radovic, który fantastycznie współpracował na nowej pozycji z Ondrejem Dudą, w bardzo dobrej dyspozycji znalazł się Michał Żyro, a Ivica Vrdoljak przestał tracić głupie piłki w środku pola, stając się prawdziwym filarem w środku pola Legii. Pierwsze pół roku minęło bardzo miło i przyjemnie (podobnie jak obóz przygotowawczy, na którym Henning Berg zafundował piłkarzom bardzo lekkie treningi), jednak był to dopiero początek trudnej miłości Legii i Norwega. Schody miały się dopiero zacząć…

Wszyscy pamiętamy pierwsze mecze zeszłego sezonu – przegrany Superpuchar, inauguracyjna porażka w lidze, a przede wszystkim remis ze znacznie niżej notowanym Saint Patrick’s. Niektórzy już wówczas zwalniali Legii trenera. Starałem się wówczas zachować zimną głowę, pisząc:

Oczywiście, nadal wierzę w to, że Berg jakoś to ułoży. Nadal wierzę w to, że to był tylko wypadek przy pracy, ewentualnie zlekceważenie rywala, które nie ma prawa się powtórzyć. Na pewno jednak ten remis jest sporą rysą na wizerunku Norwega. Cały mecz zagubiony, jakby nie docierało do niego, że Mistrzowie Polski właśnie dostają po dupie z irlandzkimi pół-amatorami. Urban odprawiając New Saints z kwitkiem (4:1 w dwumeczu) nie zadowolił warszawskiej publiki. Jego następca już w tej fazie eliminacji musi drżeć o awans. Jak już mówiłem, jest to pewna rysa na jego wizerunku jako trenera, ale jednak może się okazać, że Legia zakupiła świetne auto, które po drodze do raju złapie jakąś bruzdę. Oby się jednak nie okazało, że ta szrama to tylko wstęp przed mocnym dachowaniem.

Szrama się pojawiła, ale auto przyspieszyło i prezentowało się naprawdę fantastycznie. Niestety, kierowniczka wycieczki Norwega o imieniu Marta zapomniała przypomnieć pasażerom o zapięciu pasów – wystarczyły 4 minuty… Wycieczka została zatrzymana przez policję i musiała zjechać z autostrady na drogę ekspresową. Właściciel auta zdenerwował się na niekompetencję kierownik podróży i ją zwolnił. Norweg prowadził znakomicie wycieczkę po drodze ekspresowej, omijając kolizję i osiągając w końcu cel.

Już wówczas miałem, wydawałoby się, złudną, nadzieję na to, że Legia ma przygotowany szczyt formy na dwumecz trzeciej rundy z Celtikiem. Nie pomyliłem się. W zeszłym sezonie warszawski zespół nie grał już nigdy tak dobrze, jak na przełomie lipca i sierpnia – fantastyczne mecze ze Szkotami i miażdżące zwycięstwa w lidze z Górnikiem Łęczna i Jagiellonią dały nam obraz silnej Legii, którą stać na wszystko. Potem tak dobrze już nie było, jednak cała jesień była naprawdę bardzo udana. Wystarczy wspomnieć wygranie grupy w Lidze Europy, wyeliminowanie Miedzi Legnica i Pogoni Szczecin z Pucharu Polski, a także liderowanie w lidze z trzema punktami przewagi nad drugim Śląskiem.

W grze Legii, po roku pracy Berga z zespołem, było widać jego rękę – w pucharach Legia potrafiła świetnie dopasować taktykę pod rywala, grając bardzo wyrachowany futbol z Trabzonsporem, rozbijając Celtic zabójczymi kontrami, czy prowadząc grę z Aktobe i Metalistem. W lidze Legia potrafiła, dzięki nieźle funkcjonującym skrzydłom stwarzać masę zagrożenia w każdym meczu. Pracę norweskiego szkoleniowca świetnie widać na przykładzie Michała Kucharczyka, który bardzo rozwinął się pod jego skrzydłami – na lewym skrzydle „Kuchy” zaczął wykorzystywać do maksimum swoje atuty, którymi są szybkość, czy gra bez piłki, zaczął myśleć na boisku i potrafi lepiej ukrywać swoje wady, takie jak brak techniki czy wykończenia. Moim zdaniem, na dziś jest to najlepszy skrzydłowy w stołecznym zespole. Rękę Berga widać było też niestety w innych aspektach – wystarczy wspomnieć choćby prześladujące Legię porażki w meczach przed przerwą na reprezentację. Z całą jednak pewnością, zimą nikt Norwega z Legii zwalniać nie chciał. Wręcz przeciwnie – nieraz na trybunach stadionu Legii rozbrzmiewało gromkie Henning Berg allez allez.

Najgorsze, co związane z 45-letnim trenerem Legii, mamy świeżo w pamięci. Fatalna wiosna, przez którą Legia przegrała pewne, wydawałoby się, mistrzostwo. Do tego doszła bolesna porażka z Ajaksem Amsterdam w Lidze Europy. Na osłodę, warszawianie zdobyli Puchar Polski. Czy jednak można patrzeć na rundę wiosenną tylko i wyłącznie w czarnych barwach? Choćby w takim Amsterdamie, mimo gry bez fantastycznego jesienią duetu Duda-Radović, Legia zaprezentowała się całkiem solidnie, bardzo przypominając tę Legię z jesieni. Na Boga, to nie wina Berga, że Michał Żyro nie trafił do pustej bramki, a inne dogodne sytuacje zmarnował Orlando Sa. Każdemu się zdarza, ale nie powinno to zmieniać optyki na przygotowanie mentalne i taktyczne na mecz w Amsterdamie. Oczywiście na spotkanie w Warszawie należałoby spuścić kurtynę milczenia – obawiam się, że był to najgorszy mecz zespołu Henninga Berga w „europucharach”. Gorszy nawet od pamiętnego spotkania z Saint Patrick’s.

Wiosną Legia wyglądała na ospałą i zbyt wolną. Piłkarze grali jakby im się nie chciało, a sam Berg odleciał do innej galaktyki, patrząc po niektórych pomeczowych wypowiedziach. Przegranie mistrzostwa jest niewybaczalne, choć z drugiej strony… Legia zdobyła tylko 10 (oczywiście, niektórzy powiedzą, że jedenaście, ale nie zmienia to optyki) mistrzostw w swojej prawie stuletniej historii! Mistrzostwo zdobywamy raz na dekadę i choć przegranie tytułu w taki sposób jak w tym, czy też 2012 roku, boli podwójnie, nie powinniśmy zapominać o tym prostym fakcie. Możecie uznać to za paniczną próbę obrony pana Berga, jasne. Chciałem jednak zwrócić tylko uwagę na ten prosty fakt, dla mnie również przegranie tytułu stanowi ogromny minus w CV Skandynawa.

Dzisiaj wszyscy ponownie zachwycają się wyczynami Legii (pomimo ostatniej wpadki z Piastem), choć jeszcze kilka tygodni temu Berga zwalniali. Czyli mamy powtórkę sprzed roku. Po przegranym superpucharze i kiepskim meczu z Botosani, przypominałem wszystkim jak Legia zaczęła poprzedni sezon, a co działo się później. Nieraz nie docierało – niektórzy chcieliby trenera zwalniać już po jednym meczu. Doprawdy, Józef Wojciechowski by się zawstydził. Czas na ewentualne zwolnienie bezwłosego szkoleniowca Legii był po sezonie – za niespełnienie wymaganych celów. Gdy już zaczęła się nowa kampania, a drużyna została przygotowana przez trenera na jego modłę, trzeba pozwolić mu pracować. Dobrze wiedzieli o tym właściciele Legii i zbierają teraz tego owoce.

Trzeba też jednak rozliczyć trenera stołecznego zespołu z innych elementów pracy – choćby wprowadzanie do zespołu młodzieży. Norweg robił to dotychczas strasznie nieumiejętnie, dając szanse młodym wtedy, gdy wymieniał całą jedenastkę na spotkania ligowe. Wiadomym jest, że młodemu zawodnikowi łatwiej będzie grać wraz z całą plejadą lokalnych gwiazd Legii niż z innymi juniorami i kilkoma zawodnikami, którzy swoje szanse dostają od święta. W zeszłym sezonie kilka szans gry ze względnie podstawowym składem dostał w zasadzie jedynie Krystian Bielik. Poza nim swoje szanse otrzymali Bartczak, Moneta, Kalinkowski, Misiak czy Wieteska. Najwięcej z młodych w zeszłym sezonie zagrał Adam Ryczkowski, który w 8 ligowych występach, dwukrotnie trafiał do siatki. Jednak praktycznie każdy z wyżej wymienionych, może poza Bielikiem i Ryczkowskim, mógł prędzej spalić się psychicznie niż dostać kopa do dalszej pracy. Wydaje się jednak, że Berg zrozumiał już swój błąd, czego przykład widzieliśmy w rewanżowym meczu z Kukesi, kiedy to przy spokojnym prowadzeniu, Norweg dał pograć przez te kilkanaście minut Makowskiemu i Bartczakowi. Jeśli będzie dalej postępował w ten sposób i dawał chłopakom się ogrywać, właśnie w spotkaniach, gdzie Legii nic złego już stać się nie może, to ten defekt z zeszłego sezonu powinien zostać skutecznie zmazany. Szczególnie, że zanosi się na to, że sporo szans dostawał będzie Adam Ryczkowski.

Kolejną sprawą jest mentalność, jaką wprowadza trener do szatni zespołu. Wielu mu zarzuca, że jest zbyt łagodny dla swoich piłkarzy, przez co ci nie czują żadnej presji. Trudno, taką obrał drogę, da się również trafiać do głów piłkarzy w ten sposób. Zmienianie teraz podejścia wszystkim by tylko zaszkodziło (no dobra, nie wszystkim – Lechowi by to bardzo pomogło). Berg od samego początku bronił swoich piłkarzy przed kamerami i na konferencjach, tego nie zmieni. Dalej jego wypowiedzi będą nudne i przewidywalne, po raz setny dowiemy się, że Michał Żyro to świetny piłkarz, a Marek Saganowski to prawdziwy profesjonalista. Tak już jest i nie ma sensu tego zmieniać – chyba, że Berg chce stracić szacunek szatni, wtedy droga wolna.

Jakby nie patrzeć, mimo licznych minusów, pracę Norwega w stolicy trzeba ocenić pozytywnie. Dwie rudny miał naprawdę dobre, tę ostatnią, oczywiście, słabą. Droga do sukcesu jest kręta, a współpracownicy mu jej nie ułatwiają. Ledwo Berg zjawił się w Warszawie, a już musiał przełknąć gorycz porażki, choć w meczu nie stracił żadnej bramki – „z pomocą przyszli” kibice, którzy wdali się w bójkę na trybunach, za którą został później przyznany walkower (jeśli chcecie znać moje zdanie – powinien być obustronny walkower, ale to nie temat tego tekstu). Brnął w to dalej, zdobył mistrzostwo, wszedł do fazy play-off Ligi Mistrzów, a tu… kolejny psikus. Tym razem kierownik drużyny spowodował, że Legia została wyrzucona z Champions League. Trudno, żyje się dalej – drużyna wygrywa grupę LE i szykuje się do meczów 1/16 finału z Ajaksem Amsterdam. Na obozie przygotowawczym cała uwaga skupiona jest na liderze drużyny, Miro Radoviciu, pod którego ułożona była taktyka na dwumecz z Holendrami. Wtedy, dzień przed meczem w Amsterdamie, Serb zostaje sprzedany Chińczykom. Naprawdę, Bergowi pracy w Legii nikt za bardzo nie ułatwia.

Życie polega na wyciąganiu wniosków – miejmy nadzieję, że wyciągnął je trener, wydaje się, że wyciągnął je zarząd. Stołeczny klub, po pół roku, ma już następcę Radovicia – transfer Nikolicia, na tę chwilę, wydaje się strzałem w dziesiątkę. Miejmy nadzieję, że kiedy siła ofensywna Legii znów wygląda jak należy, to i wyniki będą zgodne z oczekiwaniami!

Komentarze

komentarzy