Z murawy na ławkę trenerską. Słodko-gorzkie wspomnienia Zidane’a z El Clasico

Zinedine Zidane od momentu powrotu na ławkę trenerską Realu Madryt jeszcze nie miał okazji zmierzyć się z Barceloną. Dziś po raz pierwszy od maja 2018 roku wrócą do niego dawne obawy przed starciem z Leo Messim, który wielokrotnie obrzydzał El Clasico fanom „Królewskich”. Francuz tym razem dopuści się niemalże do wszystkiego, aby zatrzymać Argentyńczyka i poprawić swój bilans przeciwko największemu rywalowi.

47-latek smak tej rangi meczu zna oczywiście za czasów kariery piłkarza. Po raz pierwszy spróbował tego wykwintnego dania w 2002 roku, kiedy to po golach Luisa Figo oraz Fernando Morientesa jego zespół ograł „Dumę Katalonii”. Ostatni mecz na boisku (cztery lata później) także „Zizou” zapamięta raczej dobrze. Gol Ronaldo (tego „prawdziwego”) pozwolił zremisować jego drużynie na Camp Nou. Mimo to w tym okresie nie brakowało pewnych bolesnych momentów. Doskonale bowiem pamiętamy rajd Ronaldinho, który dość boleśnie zabawił się z Sergio Ramosem. Po meczu Santiago Bernabeu oklaskiwało swojego największego wówczas rywala, a ta sytuacja do dziś jest uznawana za najbardziej kultowy moment tej rywalizacji.

W roli szkoleniowca Zidane wsiadł do tego pociągu dziesięć lat później, przejmując ówczesny Real w ogromnym chaosie po Benitezie. Na przygotowanie się do El Clasico miał jednak kilka miesięcy i jak pokazał czas, zrobił to doskonale. Zwycięstwo na Camp Nou, z pozycji przegrywającego, w dziesiątkę po czerwonej kartce Ramosa… Oj musiało to smakować wybornie.

Ponad rok później (we wcześniejszym spotkaniu padł remis) zrewanżowała się jednak Blaugrana, także na terenie wroga. Zidane po raz pierwszy poczuł na własnej skórze, co oznacza geniusz i błyskotliwość Leo Messiego. Argentyńczyk trafił pierwszą oraz ostatnią bramkę dla „Azulgrany”. Co stało się po drugim trafieniu w doliczonym czasie gry? Przeżyjmy to jeszcze raz.

To spotkanie mogło wówczas zdecydować o stracie mistrzostwa Hiszpanii przez „Królewskich”. Ich rywale czaili się za nimi tuż za rogiem ze stratą trzech punktów, ale ekipa Zidane’a dotrwała do końca sezonu z kompletem zwycięstw. Wygrana Liga Mistrzów oraz La Liga. Francuz nie mógł wymarzyć sobie lepszego pierwszego pełnego sezonu w roli menedżera Realu.

Wydawało się, że po dominacji Barcelony w lidze, teraz przyszedł czas na hegemonie stołecznego klubu. Początek kolejnej kampanii mógł nas tylko utwierdzać w tym przekonaniu. Podczas Superpucharu Hiszpanii prawdziwe show zrobił Marco Asensio, który trafiał do siatki w obu spotkaniach. Wówczas zaczęły pojawiać się głosy, że Cristiano Ronaldo może spokojnie odchodzić z Madrytu, ponieważ Perez znalazł dla niego idealnego następcę bez większego nakładu finansowego. Barcelona z kolei po stracie Neymara z zazdrością patrzyła  na to co wyrabia ten chłopak. Z perspektywy czasu brzmi to dość zabawnie, ale czy po takich bramkach w Hiszpanie można było się zwyczajnie nie zakochać?

Krajowa liga zweryfikowała jednak marzenia Zidane’a. O ile początek sezonu wyglądał dość przyzwoicie, tak z czasem pojawiały się kolejne problemy. Do 10 kolejki Real zanotował porażki z Gironą, Realem Betis oraz zremisował z Levante i Valencią. Barcelona w tym czasie zanotowała 9 zwycięstw i odskoczyła na 8 punktów. Taka przewaga w Primera Division nawet na tym etapie rozgrywek bywa problematyczna, a do momentu pierwszego El Clasico urosła jeszcze bardziej. 23 grudnia, dwa dni przed Bożym Narodzeniem nikt w Madrycie nie myślał już o obronie tytułu i raczej skupiono się na Lidze Mistrzów. Sam mecz był katastrofalny dla Zidane’a. 0:3 przed własną publicznością zawsze musi boleć, choć przez pierwsze 45 minut nic nie zwiastowało takiego upokorzenia. Dla ligowej rywalizacji ten mecz okazał się pewnego rodzaju gwoździem do trumny. Nikt nie wyobrażał sobie, że ekipa Ernesto Valverde nie sprowadzi ponownie tytułu na Camp Nou.

Rewanż okazał się tylko formalnością, zaledwie kilka dni po wyeliminowaniu Bayernu z Ligi Mistrzów przez Real. Wówczas rozgorzały przepychanki na temat szpaleru, a Zidane nie chciał babrać się w tej dyskusji. Po meczu oczywiście najbardziej kibiców grzał temat sędziego Alejando Hernandeza, który nie podyktował rzutu karnego dla Realu, uznał nieprawidłowego gola dla ich rywali oraz nie wyrzucił z boiska Garetha Bale’a. Francuski trener starał się nieco załagodzić sytuację i za cały wkład w hiszpańską piłkę po zakończeniu meczu wyściskał się z Andresem Iniestą. Ostatecznie do Katalonii trafił ligowy tytuł, zaś do stolicy Champions League. Każdy był zadowolony, lecz szkoleniowiec „Królewskich” już najprawdopodobniej wiedział, że to jego ostatnie derby z tym składem.

Życie napisało jednak inny scenariusz, a 47-latek ponownie musi myśleć nad planem, który zniweluje poczynania Messiego. Oczywiście wszyscy doskonale wiemy, że takowy nie istnieje (choć Mourinho czy Klopp zapewne na ten temat mogliby się z nami posprzeczać), ale próbować zawsze warto. Hiszpańskie media donoszą, że kluczem może być Fede Valverde, lecz czy zakończy się to indywidualnym kryciem? Najprawdopodobniej nie. Hiszpan wraz z Casemiro skoncentruje się na defensywnych aspektach gry, przede wszystkim po to, aby zatrzymać Argentyńczyka. Przed trenerem Realu wiele taktycznych decyzji, które mogą wpłynąć na wynik spotkania, ale najgorsze w tym wszystkim powinno być uczucie, że cokolwiek zrobi, to zatrzymanie takiego piłkarza nie jest realne.

Podczas pobytu w Madrycie nie chcieli dopuścić do swojej wiadomości tej myśli Jose Mourinho oraz Carlo Ancelotti. Ten pierwszy w roli buldoga postawił Pepe, z kolei drugi  zdecydował się na podobną strategię, wykorzystując Ramosa przed Varanem i Pepe, aby ten przeszkadzał w środku pola reprezentantowi „Albiceleste”. Ostatecznie to nie wypaliło i Real przegrał, a Włoch po meczu uznał tę taktykę za spory błąd. Nauczony błędami poprzedników Zidane raczej nie przełoży tego jeden do jednego na dzisiejszy mecz, ponieważ jak pokazują statystyki nie jest to możliwe. Messi w 25 ligowych starciach przeciwko Realowi trafił 18 bramek.

Jakiego zatem możemy spodziewać się spotkania ze strony Realu? Przede wszystkim w ostatnich tygodniach zespół z Santiago Bernabeu poprawił grę defensywie, więc może tym razem czeka nas pragmatyczne 90 minut? Sytuacja w tabeli nie wymusza na żadnej z ekip zaryzykowania, ponieważ w przypadku remisu wszyscy powinni pozostać zadowoleni. Zidane jednak wie o ostatnich problemach w tyłach Barcelony, a przy formie Benzemy i przebojowości Rodrygo, nie czeka nas raczej nudne spotkanie. Miejmy tylko nadzieję, że z podobnego założenia wyjdzie Ernesto Valverde.

Komentarze

komentarzy