Formacja defensywna
Mówiąc o transferach, wspomniałem, iż brak wzmocnień na pozycji stopera był błędem Martineza. Sam menadżer przekonał się o tym w trakcie sezonu, kiedy kontuzji doznał Sylvain Distin. Kombinowania było sporo. Od Stonesa i Alcaraza do zmiany formacji. Nic nie przynosiło jednak pożądanych efektów. Do tego dochodziły lżejsze urazy Colemana czy Bainesa, co spowodowało, że podstawowa formacja defensywna Evertonu rozegrała razem od pierwszej minuty siedem spotkań, czyli mniej niż 1/3 wszystkich meczów. Para stoperów Jagielka – Distin w wyjściowej 11-stce pojawiła się 10 razy, co też nie powala. „The Toffees” ewidentnie nie byli przygotowani na to, że któryś z kluczowych obrońców dozna kontuzji, bowiem warianty stosowane przez Roberto Martineza miały bardziej charakter rozpaczliwy niż wyrafinowany. O ile Stones, mimo młodego wieku, prezentuje przyzwoity poziom, tak Alcaraz czy Hibbert nigdy nie będą defensorami na miarę czołowego klubu Premier League.
Problemem są też boki obrony Evertonu. W sezonie 2013/2014 była to broń zabójcza. Tylko Martin Skrtel z Liverpoolu miał wśród defensorów więcej bramek od Colemana. Baines również zaliczył sporo trafień i asyst, znakomicie wykonując przy tym stałe fragmenty:
W obecnym sezonie obaj panowie mają na koncie po dwie bramki, co nie jest tragicznym wynikiem, jak na bocznych obrońców, jednak oczekujemy od nich więcej. Jedyny aspekt, który zasługuje na gromkie brawa, to liczba asyst Leightona Bainesa. Ma ich na koncie osiem, a w spotkaniu z Manchesterem City zapisał się na kartach historii jako defensor najczęściej asystujący na boiskach Premiership.
Muhamed Besic
Zdecydowałem się poświęcić cały rozdział młodemu Bośniakowi. Z miejsca stał się bowiem ważną częścią drużyny. Wystąpił łącznie w 15 spotkaniach, niejednokrotnie zastępując Jamesa McCarthy’ego. Czy jednak wywiązywał się dobrze z tej roli? Niestety, jest to jedna z głównych przyczyn tego, że Everton jest teraz tak daleko w tabeli. Defensywny pomocnik ogranicza się w meczach wyłącznie do krótkich podań, nie podejmuje najmniejszego ryzyka. Do tego nie ma żadnych goli czy asyst i w ataku jest bezproduktywny. Nie z tego należy jednak tego zawodnika rozliczać. W obronie zdarza mu się zostawiać wolne pole czy tracić krycie. Często błędy te naprawia doświadczony Gareth Barry, wtedy jednak to Anglik zmuszony jest opuszczać swój sektor boiska. Idealnie obrazuje to ta sytuacja:
Żółtą kreską zaznaczony jest właśnie Besic, czerwonymi zaś zawodnicy pozostawieni bez krycia. Nawet Naismith zdążył się wrócić, by pomóc kolegom w obronie, Bośniak z kolei przyglądał się z daleka, jak Gareth Barry i spółka wykonują jego robotę. Takich błędów niestety w tym sezonie jest dużo więcej.
Z Muhameda Besica jeszcze będą ludzie, bowiem ma potencjał, by stać się klasowym pomocnikiem. Obecnie jednak nie jest to piłkarz, na którym można co kolejkę polegać.
Reasumując: defensywa to niewątpliwie główna przyczyna niepowodzeń Evertonu. Najlepiej ukazuje to statystyka bramek straconych. W poprzednim sezonie klub z miasta Beatlesów wpuścił łącznie 39 goli, obecnie po 23 kolejkach na koncie ma ich już 34. Do końca pozostało 15 spotkań, więc już teraz mogę śmiało powiedzieć, iż wynik w zakładce „goals conceded” będzie u ekipy Roberto Martineza dużo gorszy.
Taktyka zespołu
Tutaj o dziwo wiele się nie zmieniło. Everton nadal jest zespołem, który stara się trzymać inicjatywę spotkania po swojej stronie. Średnie posiadanie piłki na mecz to 53,3% co jest dobrą średnią. Coś się jednak musiało zmienić, skoro wyniki są tak słabe. Porównałem więc spotkania z Hull City z poprzedniego i tego sezonu. Oba miały miejsce na KC Stadium, w obu Everton miał większe posiadanie piłki i dużą liczbę podań. Jedno z nich jednak wygrał 2-0, drugie identycznym rezultatem przegrał. Przyczyna? Jakość podań. W spotkaniu z sezonu 2013/2014 (a więc tym zakończonym przez „The Toffees” zwycięstwem) Lukaku i spółka wykonali łącznie 623 prób podań, z czego 552 znalazły swoich adresatów. Mecz z tego zaś sezonu to 323 udane podania na 413 prób. Daje to 89% podań w pierwszym i 78% w drugim pojedynku. Kadrowo ani Everton, ani Hull City większym zmianom nie uległy. Wynika to więc z genialnej postawy „Tygrysów” na własnym obiekcie? Śmiem wątpić. Hull City znajduje się obecnie w strefie spadkowej. Pressing nie jest mocną stroną drużyny Steve’a Bruce’a. Słaby procent podań jest więc wyłącznie „zasługą” drużyny prowadzonej przez Roberto Martineza. Może się za tym kryć złe nastawienie do meczu czy zbytnie obciążenie fizyczne. Nie dowiemy się tego…
Liga Europy i transfery zimowe
…wiemy jednak, że w tym sezonie Everton gra w europejskich pucharach, co może mieć również olbrzymi wpływ na grę tego klubu. Jest to efekt, który dopadł oba kluby z miasta Liverpool. Dodatkowe spotkania, liczne podróże… Jest to nowość dla zawodników Martineza i na pewno nie ma pozytywnego oddźwięku w szatni. Anglia słynie z niezwykle napiętego terminarza, nie może więc dziwić, że niektórzy gracze nie dają fizycznie rady. I rzeczywiście, oglądając spotkania klubu z Goodison Park, odnoszę wrażenie, że taki Lukaku, Jagielka, czy Barry nie mają czasem sił na kolejny sprint. Ten problem może wyeliminować tylko jedno – szeroka kadra. Za nami już zimowe okienko transferowe, a menadżer Evertonu dokonał zaledwie jednego wzmocnienia, które jest warte uwagi. Na zasadzie wypożyczenia do klubu zawitał Aaron Lennon. Jeśli jednak dodamy, że w tym samym okienku odszedł do Sampdorii Samuel Eto’o, okaże się, że kadrowo nic się nie zmieniło.
W takim wypadku sporo spada na barki rezerwowych. Między innymi o tym w kolejnej części.