Z taką mentalnością nigdy nie będzie dobrze. Furman w kadrze, czyli nasz własny syndrom sztokholmski

Można powiedzieć: „zaczęło się”. Kolejna przerwa na kadrę i kolejne narzekania naszego narodu, który jest wręcz uzależniony od tej formy aktywności i wydawania osądów niezależnie od tego, czy jest to słuszne czy nie. Dotyczy to oczywiście także naszej ukochanej reprezentacji, która raczej nie garnie się do tego, by zacząć spełniać nasze – wcale nie tak wygórowane – oczekiwania. Polska to 38-milionowy kraj kochający futbol. Mogłoby się wydawać, że nie może być nic prostszego, niż znalezienie i ukształtowanie kilku talentów na każde pokolenie, które będą w stanie grać może nie na światowym, ale chociaż na europejskim poziomie. Niestety – także pod tym względem robimy coś zupełnie przeciwnego, chyba w myśl narodowej, cwaniackiej zasady, pt.: „Ja nie zepsuje? Potrzymaj mi piwo”.

 Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Niektórzy mówią, że wszyscy inni czepiają się tak po prostu, dla zasady. Że nie należy szukać dziury w „całym”, jeśli reprezentacja prowadzi w grupie i dość pewnie zmierza w kierunku EURO2020. Ok – jeśli kogoś zaspokaja absolutny minimalizm zahaczający wręcz o syndrom sztokholmski (cierpimy, ale w sumie jesteśmy do tego przyzwyczajeni), może tak myśleć. My jednak wolelibyśmy widzieć chociaż zalążek składnej, przemyślanej gry, opierającej się na kilku chłopakach z umiejętnościami, jakich nasz nadwiślański kraj naprawdę dawno nie widział. Zostawmy jednak temat beznadziejnej gry pod wodzą ekstraklasowych trenerów, nie mających pojęcia (w większości) jak skutecznie prowadzić kadrę na najwyższym poziomie. O tym już teraz można by napisać książkę, a przecież jej świeżutkie rozdziały wciąż piszą się na nowo, przy okazji kolejnych zgrupowań i meczów kadry.

Rzućmy okiem na zawodników, którzy zostają powoływani do tego zespołu, mającego reprezentować sobą (przynajmniej teoretycznie) futbol na wysokim poziomie, w miarę konkurencyjnym na Starym Kontynencie i całym świecie. Tu sytuacja wygląda dobrze, by nie powiedzieć, że najlepiej od kilku dekad. Szczęsny, Krychowiak, Zieliński, Milik, Piątek, Lewandowski… To są faceci, którzy nie tylko nie popadli w przeciętność w najlepszych ligach, ale wzbili się ponad nią. To goście, których nazwiska zna większość europejskich fanów piłki nożnej. Dokładając do tego kolejnych, radzących sobie nieźle na także dość wysokim poziomie (Bednarek, Bereszyński, Bielik, Grosicki, Kownacki etc.), mogłoby się wydawać, że tak powinien wyglądać standard powołań na kadrę. Dzieje się jednak inaczej, na czym jak widać przejeżdżają się nawet osoby, które co dzień zjadają na futbolu zęby.

Dominik Furman – właśnie ten chłopak 27-letni facet wraca do kadry i być może po niemal siedmiu latach przerwy otrzyma szansę na zaliczenie swojego trzeciego występu w reprezentacji Polski. Wszystko niby fajnie – w końcu wypadł Linetty, trzeba było go kimś zastąpić, więc czemu nie zawodnikiem brylującym w barwach Wisły Płock, w ostatnich tygodniach jednej z najlepszych drużyn ekstraklasy. Właśnie tu pojawia się pewien zgrzyt. Wiele osób wciąż uważa, że sięganie po zawodników z naszej ligi powinno być częstszym zjawiskiem. Argumenty? – Nagroda za ciężką pracę, docenienie postępu, danie szansy na spróbowanie czegoś naprawdę poważnego, napędzenie do dalszej pracy. Ok – być może w przypadku młodziutkich (nastoletnich, a nie ok. 25-letnich) zawodników takie coś ma sens. Co jednak z tymi, którzy przez lata nie potrafią wyrwać się z tej przerażająco słabej ligi, bądź wyjeżdżając na Zachód zostają wypluci przez pierwszy lepszy klub ocierający się o nieco poważniejszy futbol?

Dominik Furman był bardzo dużym talentem i jedną z nadziei polskiej piłki. Tylko co z tego, jeśli po odejściu z Legii w wieku 21 lat po prostu zderzył się za ścianą… – Furman nie wskoczył na odpowiedni poziom przygotowania fizycznego. Ponadto jego integracja z drużyną nie przebiegła tak, jak się tego spodziewałem – stwierdził jesienią 2014 roku Alain Casanova, ówczesny trener Toulouse, w którym „grał” 27-latek. Dziesięć miesięcy wystarczyło, by skreślić naszą „perełkę” i (teoretycznie) wielki talent. W ciągu roku Furman spędził na boiskach Ligue 1 zaledwie 155 minut, a zimą 2015 wrócił do Legii na roczne wypożyczenie. Drugą połowę sezonu 2015/2016 „dograł” w Hellasie Verona (19 minut na murawie, dopiero w ostatniej kolejce sezonu), po czym przeniósł się do Wisły Płock. Najpierw oczywiście w ramach wypożyczenia, potem na zasadzie transferu definitywnego. Toulouse, po tym jak kupiło Furmana za ponad 2,5 miliona euro, po trzech i pół roku sprzedało go za… 150 tysięcy. Francuzi po prostu pozbyli się gorącego ziemniaka, kukułczego jaja, zwał jak zwał. Furman był dla nich – brzydko mówiąc – odrzutem, totalną porażką, której pozbyto się z uśmiechem na twarzy.

Nie chodzi o to, żeby teraz „jechać” po tym chłopaku na każdą możliwą stronę i pastwić się, bo nie poradził sobie za granicą. To w tych czasach przychodzi za łatwo, hejt jest zbyt wszechobecny. Na niektóre rzeczy trzeba jednak spojrzeć wprost – bez koloryzowania, bez szukania wymówek. Nie każdy jest stworzony do wskoczenia na nieco wyższą półkę, nie każdy ma predyspozycje i należy to zrozumieć. Furman wrócił do Polski, kopie piłkę wśród innych półprofesjonalnych drużyn i jest mu dobrze. Brawo, chwała za to, facet ma swoje miejsce na ziemi i jest szczęśliwy. Jednak dlaczego jest tak, że na siłę chcemy pchać takich zawodników do kadry? Czemu przyjmujemy z entuzjazmem obecność w niej kogoś, kto nie potrafił dorównać poziomem chłopakom (też nie jakimś wybitnym) z Tuluzy i Werony? To już nie te czasy, w których polskie kluby z Polakami w składzie (!) potrafiły bić się bez wstydu z Barceloną, Realem, Manchesterem City, czy Juventusem. Czasy Kosowskiego, Żurawskigo, Frankowskiego, Szymkowiaka i innych, minęły. Polska liga niedługo być może spadnie w rankingu UEFA do czwartej dziesiątki. To z miejsca powinno powodować, że zawodnicy grający w niej, odrzuceni przez trochę poważniejszy futbol lub w ogóle nie potrafiący się z niej wyrwać, kadrę powinni oglądać jedynie w telewizji. Łapanie się ich to niestety objaw mentalności, której nie potrafią w sobie zmienić nawet najważniejsze osoby polskiej piłki, ze Zbigniewem Bońkiem na czele.

Drużyna z Lewandowskim, Piątkiem, Zielińskim i wszystkimi innymi wspomnianymi wcześniej, trenowana przez pana Brzęczka. Kogoś, kto nie poznał czegoś wykraczającego właśnie poza ten polski, śmieszny (lub żałosny, jak kto woli), ligowy futbol. Śmiejemy się z Milanu, że nie wyciąga wniosków, że wciąż zatrudnia przeciętnych trenerów. Ale wiecie co? Robimy coś dziesięć razy gorszego. Już sam Brzęczek w kadrze to oddanie tylnonapędowego, pięciolitrowego Mustanga komuś, kto wcześniej brał udział jedynie w wyścigach Fiatów 126p – niby coś potrafi, ale nigdy nie będzie w stanie wykorzystać potencjału potężniejszej maszyny, tym bardziej na tle profesjonalnych rywali. Tak samo jest z powoływaniem ekstraklasowych zawodników. To, że ktoś wyróżnia się w wyścigach gokartów nie znaczy, że zasługuje na szansę w Formule 1. Tym bardziej, że już wcześniej poległ z kretesem w „F3”.

 

Kamil Rudalski

 Odbierz zakład bez ryzyka z kodem GRAMGRUBO530 w BETCLIC – jest już legalny w Polsce!

Komentarze

komentarzy