RB Salzburg, Genk i Napoli. Przed rozpoczęciem fazy grupowej sympatycy Liverpoolu nawet przez moment nie brali pod uwagę tego, że przed ostatnią serią gier awans ich ulubieńców będzie jedną wielką niewiadomą. Dziś klubowy mistrz Europy stanie w szranki z najbardziej nieobliczalnym przeciwnikiem w tej edycji Champions League. Jakby tego było mało – zrobi to na terenie wroga.
W przeszłości byliśmy już świadkiem wypadnięcia z Ligi Mistrzów obrońców tytułu na tak wczesnym etapie. Najświeższy przykład to ten Chelsea, kiedy to Roberto di Matteo dość szybko został zweryfikowany przez poważny futbol. Klub Abramowicza poniósł wówczas straszną klęskę, niejako potwierdzając, że w ostatnich latach śmiało można im przyznać laurkę najgorszego triumfatora tych rozgrywek. Oczywiście do blamażu Liverpoolu droga wyboista i daleka. Przede wszystkim Napoli musi ograć Genk, co nawet przy obecnej formie włoskiego zespołu nie powinno im sprawić większego problemu. Jakakolwiek przegrana „The Reds” przy takim rezultacie w Neapolu automatycznie degraduje ich do Ligi Europy. Czy to ma prawo się w ogóle wydarzyć?
Udowodnili niedowiarkom swoją moc
Nie ma co ukrywać – przed startem fazy grupowej drużyna z Salzburga przez większość kibiców była określana jako zwykły dostarczyciel punktów. Faworytów poznaliśmy tuż po losowaniu, ale już druga kolejka udowodniła, jak mocno się pomyliliśmy. Austriacy 20 minut przed końcem meczu remisowali na Anfield z zespołem Kloppa i wynik mógł po prawdzie obrócić się w obie strony. Dzieła zniszczenia dopełnił Salah, lecz podopieczni Jesse’a Marscha zostali okrzyknięci bohaterami. Same pochwały jednak nie przyniosły im punktów. O te trzeba było walczyć w kolejnych starciach. Kluczowym starciem okazała się potyczka z Napoli zremisowana 1:1 oraz planowane zwycięstwa z Genkiem.
Głównie dlatego dzisiejsi gospodarze stoją przed szansą sprawienia ogromnej sensacji. Oczywiście, to nadal underdog w tym pojedynku, ale nikt nie odbiera im wiary, że mogą tego dokonać. Notabene Liverpool obecnie przeżywa deja vu z poprzedniego sezonu, kiedy do ostatnich chwil walczyli o awans do fazy pucharowej. Gdyby Arkadiusz Milik wówczas wykorzystał sytuacje z końcówki spotkania, to Anglicy w czerwcu nie wznosiliby tego upragnionego trofeum.
Dla „The Reds” wyjazdowe potyczki w Lidze Mistrzów to istna zmora. Wyobraźcie sobie, że zaledwie dwukrotnie na 11 takich okazji udało im się zwyciężyć w potyczce poza Anfield licząc jedynie fazę grupową. Z kolei po raz ostatni dwa razy z rzędu dokonali tego…w 2008 roku za czasów Rafy Beniteza. Odbijając piłeczkę Red Bull Salzburg nigdy wcześniej nie pokonał rywala z Premier League w europejskich pucharach.
Spoglądając na obie kadry, nie ma sensu dokonywać jakichkolwiek porównań. Na każdej pozycji ekipa z Salzburga nie ma czego szukać w rywalizacji jeden na jednego. Mimo to obecność Erlinga Haalanda mrozi krew w żyłach nawet takiego kozaka jakim jest Virgil Van Dijk. Statystyki Norwega są wałkowane od momentu jego pierwszej bramki w Lidze Mistrzów, a do tej pory robił to podczas każdego meczu w tych rozgrywkach – średnio co 37 minut. Podczas bieżącej kampanii do siatki rywali trafił już 28 razy, przy łącznej liczbie 94 całego Red Bulla.
Te liczby oczywiście robią wrażenia, ale nadal należy brać poprawkę na to o jakim poziomie mówimy. Austriacka Bundesliga zajmuje dopiero 12. miejsce w rankingu UEFA za Turcją czy Ukrainą. Jak to porównać z wyczynem Liverpoolu, który zrobił z najlepszej ligi świata (albo jednej z dwóch najlepszych) prywatny folwark. Dwa stracone punkty OD MARCA tego roku – trudno to opisać słowami.
Rysą na cudownym szkle pozostaje defensywa. W sobotę podopieczni Kloppa zanotowali dopiero pierwsze czyste konto od 14 spotkań. To co było ich siłą po transferze Van Dijka, teraz wydaje się główną bolączką. Tutaj należy szukać przede wszystkim atutu podopiecznych Marscha. Do tej pory jedynie Bayern i Tottenham zanotował więcej bramek w obecnej edycji Ligi Mistrzów, co pokazuje, że nie tylko potrafią nękać krajowych rywali. Łącznie w europejskich pucharach na 20 ostatnich prób na własnym obiekcie ulegli rywalom zaledwie raz.
W przypadku Salzburga straszyć defensywę „The Reds” obok Haalanda powinni Hwang Hee-Chan i Takumi Minamino. To oni pod nieobecność Norwega z powodu kontuzji penetrowali obronę angielskiego zespołu. Pomocnicy Kloppa: Fabinho, Wijnaldum oraz Henderson mieli spore problemy z powstrzymaniem tego duetu, a gdy dołączył do nich na ostatnie pół godziny rosły napastnik – wszystko eksplodowało. Analizując to starcie można dostrzec łatwość, z jaką mistrz Austrii dochodzi do sytuacji.
Juergen, mamy problem
Menedżer Liverpoolu musi zapewnić dodatkowe wsparcie defensywie, tym bardziej że urazu nabawił się Fabinho. Jeden z asystentów Kloppa nazwał Brazylijczyka „latarnią morską” w zorganizowanym chaosie. Wyczucie, wizja, spokój – w tym wszystkim nie ma sobie równych bazując na wszystkich pomocnikach w kadrze drużyny. Prawdopodobnie tylko Sadio Mane i Virgil van Dijk byli tak samo wpływowi, jak on podczas tego sezonu. Preludium do wzrostu formy 26-latka miało miejsce już w trakcie poprzedniej kampanii, kiedy z obozu klubu dochodziły powoli doniesienia na temat możliwego wypożyczenia. Juergen wziął go jednak na takie obroty (pomogła także zauważalna poprawa masy mięśniowej), że trudno w tej chwili znaleźć lepszego środkowego pomocnika w całej lidze. Oczywiście o ile wykluczymy z niej De Bruyne, choć to poniekąd także inna pozycja.
Brutalna rzeczywistość polega na tym, że reprezentanta Canarinhos trudno zastąpić. W ostatnim spotkaniu Liverpool testował nieco inne ustawienie w derbach, aby zakryć te braki. Przeciwko Bournemouth zaświeciła ponownie gwiazda Naby’ego Keity, ale czy to wystarczy do rozpoczęcia tego spotkania od pierwszej minuty? Jest przecież jeszcze Milner, Wijnaldum, Oxlade-Chamberlain oraz Henderson. Doprawdy zróżnicowany wybór.
Znając naturę Kloppa raczej nie ma mowy o żadnym lekceważeniu przeciwnika. Oczywiście po pewnym nasyceniu w Lidze Mistrzów przyszedł czas na wygranie Premier League, ale nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której Niemiec zwyczajnie odpuści, zagra na pół gwizdka. Już pierwsze spotkanie pokazało siłę ich dzisiejszego rywala, z którą ledwo poradzili sobie jakiś czas temu także neapolitańczycy. Gospodarze nie mają niczego do stracenia i być może to jest ich największy atut. Jeśli dodamy do tego młodość i bezkompromisowość Hallanda, właśnie na takie magiczne wieczory czekamy siadając u boku Ligi Mistrzów.