Zwycięzcy, których miało nie być na turnieju – najpiękniejsza karta w historii duńskiej piłki

 

Wyobraźcie sobie, że jesteście członkami kadry narodowej. Gracie w eliminacjach do mistrzostw Europy, razem w grupie z jednym z faworytów tamtego turnieju. Na mistrzostwa leci tylko zwycięzca grupy. Toczycie, dość niespodziewanie, wyjątkowo zacięty bój o awans do samego końca, jednak do szczęścia zabrakło Wam punktu. Każdy w takiej sytuacji zapewne czułby rozgoryczenie, nieprawdaż? Udajecie się już na urlopy, a tu nagle, na 10 dni przed turniejem, dostajecie informację, ze rywal został wykluczony i jedziecie na mistrzostwa. Moglibyście mieć dość mieszane uczucia – z jednej strony uzasadniona radość z tego, że weźmie się udział w tak prestiżowym turnieju, z drugiej – świadomość tego, że dostaliście się tam „kuchennymi drzwiami”, w dodatku jedziecie praktycznie bez przygotowań i macie prawo obawiać się kompromitacji. Właśnie w takiej sytuacji zostali postawieni w 1992 roku Duńczycy.

Zabrakło punktu

Dobra, pora na przedstawienie postaci występujących we wstępie. A w zasadzie to jednej. Faworytem i zwycięzcą grupy eliminacyjnej była oczywiście Jugosławia. Reprezentacja Danii do samego końca walczyła o awans z niezbyt silnej (poza wspomnianą wcześniej Jugosławią) grupy z Irlandią Północną, Austrią i Wyspami Owczymi. W bezpośrednich pojedynkach Duńczyków z drużyną z Bałkan, obie drużyny wygrały po jednym spotkaniu, jednak o braku awansu zadecydował remis „gangu Olsena” w Belfaście. Pozostałe spotkania z innymi grupowymi rywalami, zarówno Duńczycy jak i reprezentanci Jugosławii, wygrali. W ostatecznym rozrachunku, Skandynawowie zdobyli 13 punktów, czyli o punkt mniej niż słowiańscy zwycięzcy grupy.

Wojna w Jugosławii

Już po zakończeniu zmagań eliminacyjnych, a parę miesięcy przed mistrzostwami, w Bośni i Hercegowinie odbyło się referendum niepodległościowe, a niedługo po nim rozpoczęły się walki na jej terenie. W kwietniu do Sarajewa przybyły oddziały ONZ. Jednak dopiero tuż przed rozpoczynającymi się 10 czerwca mistrzostwami, zdecydowano o wyrzuceniu Jugosławii z turnieju. Zamiast nich, na turnieju mieli zagrać Duńczycy. Nie mieli zbyt wiele czasu na przygotowania. Jechali na turniej, mając opinię najsłabszej ekipy rozgrywek. Trudno było się temu dziwić – w końcu podczas ostatnich mistrzostw przegrali wszystkie spotkania grupowe, ponadto (jak wyżej wspomniałem) byli oni zupełnie nieprzygotowani. Świętej już pamięci trener, Richard Møller Nielsen, w ostatniej chwili telefonował do zawodników przed turniejem, pytając ich, czy zagrają. Sam selekcjoner zresztą dopiero co myślał o renowacji swojej kuchni, a chwilę później już wydzwaniał do swoich podopiecznych.

Niespodziewany awans

Duńska kadra na mistrzostwach trafiła do grupy z Anglią, Francją oraz gospodarzem turnieju – Szwecją. Skazany na pożarcie „Gang Olsena” w pierwszym spotkaniu bezbramkowo zremisował z faworyzowanym zespołem angielskim. Podopieczni Richarda Møllera Nielsena przegrali jednak swój drugi mecz 1:0 ze Szwedami. Jedynego gola w spotkaniu ustrzelił wówczas Tomas Brolin. Grupa ta, przynajmniej po dwóch pierwszych kolejkach, nie należała do najzwyklejszych, bowiem poza spotkaniem Szwecji z Danią, wszystkie pozostałe spotkania kończyły się remisami. Tak więc, przed decydującymi meczami, Szwedzi mieli trzy punkty na koncie, Anglicy i Francuzi po dwa, natomiast ekipa zwana „Duńskim Dynamitem” pozostawała z jednym punktem na koncie. W ostatniej turze to ekipy skandynawskie wygrały swoje spotkania zgodnie po 2:1 i Duńczycy dość niespodziewanie wyszli z grupy na drugim miejscu, w pokonanym polu zostawiając ekipy: angielską i francuską! Jedyne grupowe bramki Duńczyków, jednocześnie dające im awans, były dziełem Henrika Larsena i Larsa Elstrupa.

We are red, we are white, we are Danish dynamite

Po wyjściu z grupy, Duńczycy mieli  zakończyć swoją przygodę z turniejem na pierwszym meczu – półfinałowym spotkaniu z ówczesnymi mistrzami Europy, Holendrami. Skandynawowie spotkanie zaczęli jednak od mocnego uderzenia. Już po pięciu minutach prowadzili dzięki trafieniu Henrika Larsena, który wykorzystał dobre dośrodkowanie z prawej strony. Los sprzyjał Duńczykom, bowiem grali oni dość defensywny futbol i bramka na samym początku spotkania dodawała im z pewnością dużych nadziei na to, że uda się utrzymać ten wynik do końca. Wyrównał jednak Dennis Bergkamp, celnie uderzając z szesnastego metra. W 33. minucie spotkania zamieszanie w polu karnym wykorzystał ponownie Henrik Larsen, który na tamten moment był autorem 75% turniejowych goli Duńczyków. Starania Holendrów o doprowadzenie do remisu przyniosły skutek w samej końcówce meczu –wyrównał Frank Rijkaard. Dogrywka nie wyłoniła zwycięzcy, toteż potrzebne były karne. W duńskiej ekipie wszyscy zawodnicy zgodnie wykorzystali swoje jedenastki. Holendrzy zaś raz nie trafili do bramki. Peter Schmeichel obronił jedenastkę wykonywaną przez dwukrotnego wówczas laureata Złotej Piłki, wielką gwiazdę holenderskiego i europejskiego futbolu, Marco van Bastena. Tym samym skazywani na pożarcie Duńczycy weszli do finału kosztem Holendrów. Nie było więc zapowiadanego wielkiego meczu mistrzów świata z mistrzami Europy. Nie było spotkania Niemców z Holendrami, był za to sensacyjny awans Duńczyków do finału i mecz „gangu Olsena” z drużyną zjednoczonych Niemiec.

Jak pisała „Piłka Nożna” po spotkaniu finałowym, już przed meczem w kuluarach zadawano pytania – czy niezawodny niemiecki Mercedes przypadkiem nie wpadnie w poślizg wjeżdżając na… kostkę duńskiego masła. To skojarzenie było trafne, gdyż sponsorem Duńczyków jest od lat firma produkująca wspaniałe masło – Lurpak. W praktyce jednak, przed finałem prawie nikt nie dawał szans „Duńskiemu Dynamitowi” – po raz kolejny zostali skazani na porażkę. Duńska reprezentacja ustawiła się jednak bardzo mądrze na niemiecką formację z dwójką wahadłowych i mocnym środkiem pola. Skandynawowie zagęścili środek boiska, wskutek czego Niemcy natrafiali na „różową ścianę” i nie mogli się przebić. Środkowi obrońcy „Gangu Olsena” nieustannie wywierali presję na wysuniętym napastniku reprezentacji niemieckiej, Jurgenie Klinsmannie – raz po raz jeden z dwójki stoperów, najczęściej Torben Piechnik, wychodził do Klinsmanna, utrudniając mu rozgrywanie piłki, podczas gdy drugi zostawał w linii. W jednym z nielicznych kontrataków, Duńczycy wykorzystali błąd Andreasa Brehmego (który dwa lata wcześniej strzelił decydującego gola w finale mundialu) i John Jensen umieścił piłkę w bramce. Później Skandynawowie starali się już w zasadzie tylko utrzymać to prowadzenie. Nieraz rozgrywali piłkę we własnej linii obronnej, grając, bądź co bądź, uczciwie na czas. Wszystko skończyło się szczęśliwie dla „gangu Olsena” – grająca w zasadzie ośmioma zawodnikami przed piłką drużyna zdołała jeszcze podwyższyć wynik. Kim Vilfort przyjął piłkę (ręką, czego sędzia nie zauważył), zrobił zamach, po czym uderzył ją zza pola karnego tak, że ta jeszcze odbiła się od słupka. Niesamowita historia. Człowiek, który miał chorą na białaczkę córkę, toczącą walkę o życie pojechał, mimo wszystko, na turniej. Nawet podczas mistrzostw wracał do swojego siedmioletniego dziecka. Na Euro strzelił niesamowicie ważną bramkę, a całe mistrzostwa grał z ogromnym psychicznym obciążeniem. Wtedy przeżywał prawdopodobnie najlepsze chwile w swojej karierze. Niestety, jego córka zmarła kilka dni po pamiętnym finale.

„Duński Dynamit” sensacyjnie wygrał cały turniej. Drużyna, która miała tam nie jechać, wygrywa mistrzostwa. Kto wie, może gdyby to Jugosławia pojechała na turniej, byłyby to jedne z tych rozgrywek, które są „do zapomnienia”? A tak, były to mistrzostwa, które wspomina się latami. A trzeba przecież pamiętać, że Duńczycy grali bez swojej największej gwiazdy, Michaela Laudrupa, który skłócił się z selekcjonerem i na EURO nie pojechał. Jednak, w sumie to wyszło im na dobre. Wybiegani Skandynawowie, stawiający na defensywę, grając ze swoją najjaśniejszą gwiazdą mogliby przecież wypaść dużo gorzej, a ich defensywa nie byłaby tak skuteczna jak w finałowym spotkaniu z Niemcami. Ciekawie wypowiedział się na ten temat duński dziennikarz, Jan Kjeldtoft: Prawdopodobnie nie wygralibyśmy mistrzostw z nim w składzie. Oczywiście, to był jeden z najlepszych graczy na świecie w tamtym czasie. Jednak sposób grania naszej drużyny był zupełnie inny. Obrona i kontratak. Sądzę, że z nim w składzie moglibyśmy nie mieć tylu przechwytów, może nie wygralibyśmy. To dziwna sprawa, ale możesz mieć najlepszego gracza na świecie, a zostać najlepszą drużyną bez niego w składzie. Ten sam dziennikarz dodaje wspominając pamiętne mistrzostwa: To było jak bajka. Mogła zostać napisana przez Hansa Christiana Andersena (…) Tu nie chodzi tylko o futbol, ten triumf zmienił zupełnie sposób patrzenia Duńczyków na siebie jako naród.

Po EURO, do turniejowego „dream teamu” wybrano dwóch duńskich piłkarzy. Niezawodnego Petera Schmeichela i środkowego pomocnika, młodszego brata brakującego Michaela Laudrupa, Briana. To pokazuje też siłę zespołu – mimo wygrania turnieju, zaledwie dwóch piłkarzy z „gangu Olsena” znalazło się w jedenastce mistrzostw, a chociażby pokonanych przez nich Niemców umieszczono tam aż czterech (do tego trzech Holendrów i dwóch Francuzów, którzy nie wyszli nawet z grupy).

Duńczycy, wśród wielu niedogodności, mieli jeden wielki plus – nie mieli żadnej presji wyniku i być może to dlatego zaszli tak daleko. Zauważył to zresztą John Jensen, strzelec pierwszego gola podczas finałowego spotkania z Niemcami: Nie mieliśmy żadnej presji na sobie, mogliśmy się zrelaksować, po prostu wyjść na boisko i grać. Brak presji, może też brak Michaela Laudrupa, sporo szczęścia oraz dobrze dobrana taktyka zaowocowały historycznym rezultatem. Dwanaście lat później podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Greków. Jak widać, mocna defensywa i mało efektowna gra często potrafią doprowadzić na piłkarski Mount Everest.

Tekst ukazał się również na moim blogu,   Strzałem z Dystansu – serdecznie zapraszam na stronę: http://strzalem-z-dystansu.blogspot.com

Gabriel Hawryluk

 

Komentarze

komentarzy