#3 Mecz o Życie – „Złotówa”

Postanowiliśmy ruszyć z nowym cyklem z gatunku football fiction. Dość nietypowym, ponieważ czegoś takiego jeszcze nie było w polskich mediach sportowych. „Mecz o Życie”, bo tak nazywa się ta seria jest kryminałem, w którym głównymi bohaterami są osoby ze świata futbolu. By nie było jednak zbyt nudno, występują pod fikcyjnymi nazwiskami. Tym samym będziecie mieli dodatkową zabawę, by odgadnąć kim jest detektyw Sierniak, Janusz myśliwy, czy wiele innych postaci. Kolejne odcinki będziemy publikować, co jakiś czas. Intensywność zależy od tego, jak wam się spodoba ten pomysł… Zapraszamy do lektury trzeciego rozdziału. 

Jeśli nie czytałeś dwóch pierwszych rozdziałów „Meczu o Życie”, nie zaczynaj trzeciego, ponieważ niewiele zrozumiesz. Zaległości można nadrobić tutaj:

1. rozdział – Wisielcy [KLIK]

2. rozdział – Nadzieja [KLIK]

– Na dole znajduje się również ściągawka, w której szybko sprawdzicie imiona i nazwiska głównych bohaterów. 

3. Rozdział – Złotówa  

Zarówno ratownicy z karetki, jak i Kostrzewski nalegali bym udał się do szpitala na badania, by wykluczyć wstrząs mózgu, ponieważ w trakcie upadku uderzyłem głową o posadzkę. Protestowałem, jednak na nic się to zdało, ponieważ inspektor zakomunikował, że jeśli tego nie zrobię, zostanę wykluczony ze sprawy. Nie miałem wyboru. Na szczęście okazało się, że w tej małej mieścinie był szpital. Same badania trwały dość długo, ponieważ TK (Tomografia Komputerowa) nie wystarczyła. Lekarz zalecił jeszcze rezonans, który mógł być przeprowadzony dopiero rano. Zostałem więc w szpitalu na noc, co poniekąd nie było takim złym rozwiązaniem. Nie musiałem szukać hotelu, jeśli w ogóle jakikolwiek znajdował się w Więcborku. Zapewne skończyłoby się na nocy w miejscowym posterunku. A tak o dziwo zostałem położony na sali, w której nie było innych pacjentów. Miałem spokój i czas, by przemyśleć niektóre sprawy.

Cały czas w głowie miałem widok ciała Adama. Co prawda jego zobaczyłem pierwszego, ale mimo wszystko dziwiło mnie, że nie myślę o Marku i Macieju. Przecież ich ciała również były w złym stanie. Marek był o dwa lata młodszy od Adama. Kilka centymetrów wyższy, ale grali na tej samej pozycji. Zawsze jak grasz z kimś na jednej pozycji, lepiej się rozumiesz. Tym bardziej jeśli mowa o stoperach, którzy muszą być jednością na boisku.

Teraz ich już nie było. Podobnie, jak Maćka Mostowiaka, który był najstarszy z całej piątki zaginionych. Gdy po raz kolejny zacząłem wracać pamięcią do meczów, które z Adamem, Markiem i Maciejem mieliśmy okazję razem rozegrać… Nagle mnie oświeciło. Przypomniałem sobie, że Adam leżał w zupełnie innym miejscu chatki, niż pozostała czwórka. Nadal nie wiedziałem, kim była dwójka niezidentyfikowanych osób, ale czemu akurat „Cichy” nie był obok nich? Znajdował się najbliżej drzwi, jego ciało było zupełnie inaczej ułożone, niż całej reszty. Od razu wysnułem teorię, że coś tam musiało się wydarzyć. Takie szczegóły raczej nie są przypadkiem. Miałem kilka hipotez w głowie i chciałem się z nimi podzielić z Kostrzewskim, ale gdy złapałem za telefon i zobaczyłem, że jest 05:40, odpuściłem. W pierwszej chwili pomyślałem, że śpi po ciężkim dniu, a po chwili doszło do mnie również, że już zapewne dawno na to wpadł. Tylko bym się ośmieszył, że wolno dedukuję, a to akurat było mi najmniej potrzebne na początku współpracy.

Nawet nie wiem, o której godzinie zasnąłem. Obudził mnie szpitalny hałas, który dochodził zza drzwi. Najprawdopodobniej ktoś dowiedział się, że jego termin operacji został wyznaczony na kwiecień 2022 roku, gdyż nikt bez powodu o 08:00 rano nie krzyczy na korytarzu szpitala: – „Chcecie mnie zabić„. Zanim jednak zacząłem rozmyślać o polityce NFZ, zobaczyłem, że na szafce wibruje telefon. Dzwonił Kostrzewski: – Wiem, że jeszcze jest pan w szpitalu. Wszystko w porządku, już po badaniach?

Jak najbardziej, zaraz się zbieram i jadę na posterunek – skłamałem, bo przecież dopiero za dwie godziny miałem mieć rezonans.

– Super. Zaraz podstawię po pana radiowóz. Wiemy już kim była pozostała dwójka, a poza tym opowiem o kilku nowych faktach w sprawie. 

Jasne, dzięki – odpowiedziałem lakonicznie i po raz kolejny zacząłem się zastanawiać nad absurdalną kwestią, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Zwykle przy dużych sprawach od razu przechodzę na ty z policjantem prowadzącym śledztwo. Tutaj jednak tak się nie stało i zastanawiałem się, czy to w ogóle wydarzy się kiedykolwiek, ponieważ Kostrzewski wyglądał na osobę, która nie lubi skracać dystansu. Miałem wrażenie, że pewnie nawet teściowa zwraca się do niego per pan.

Zerwałem się szybko z łóżka i poczułem mocny ból głowy. Uznałem, że rezonans jest niepotrzebny, ponieważ na sto procent coś mi dolega. Pewnie nawet to wstrząśnienie mózgu, ale nie chciałem już tracić czasu, by powiedział mi o tym lekarz. Wziąłem szybki prysznic w miejscu, które bardziej przypominało opuszczoną piwnicę, niż łazienkę, ale to był najmniejszy problem. Gdy wróciłem wpadła na mnie pielęgniarka, która krzyczała, że przed badaniem miałem nie ruszać się z łóżka. Szybko wypaliłem, że rezygnuję z badania i chcę wypisać się na własne żądanie. Niewzruszana odwróciła się na stopie i po chwili w sali był już lekarz, który oznajmił mi, że popełniam błąd, ale dodał przy tym, że nie będzie mnie namawiał, jeśli faktycznie tego chcę. A tego właśnie chciałem, ubrałem się w ciuchy, które miałem na sobie wczoraj – oczywiście bez bielizny – a następnie zjechałem windą na parter. Tam czekał już na mnie policjant, który zabrał mnie do radiowozu. Po drodze na posterunek zatrzymaliśmy się jeszcze w sklepie, w którym kupiłem kilka par skarpetek i majtek, ponieważ wiedziałem, że zbyt szybko stąd nie wyjadę. Wówczas zupełnie zapomniałem, że przyjechałem do Więcborka prosto z lotniska, a więc gdzieś tutaj musiała być moja walizka, w której miałem ciuchy.

Posterunek o dziwo nie wyglądał najgorzej. Najwidoczniej gmina dostała spore dofinansowanie, ponieważ na zewnątrz, a także wewnątrz wszystko wyglądało skromnie, ale bardzo ładnie. Jeden z policjantów wskazał mi pokój, w którym miał znajdować się Kostrzewski. Wszedłem bez pukania, ale nikogo tam nie zastałem. Na stole leżały tylko dwie puste paczki po czerwonych Lucky Strike’ach, a także kilka pustych opakowań po snickersach. Nadal czułem ból głowy, dlatego postanowiłem usiąść i poczekać. Kostrzewski przyszedł po kilku minutach z dwoma kubkami kawy i już w drzwiach wypalił, że powinniśmy przejść na ty. Oczywiście się zgodziłem, ale nie mogłem również powstrzymać śmiechu, gdyż jako detektyw powinienem lepiej oceniać ludzi. Śmiech jednak nie trwał zbyt długo, ponieważ znowu przypomniał o sobie ból głowy.

– Na pewno wszystko w porządku, bo zrobiłeś taką minę, jakby głowa miała ci wybuchnąć?

– Daj spokój Andrzej już z tą głową, po prostu jestem niewyspany. Powiedz lepiej co nowego wiemy i przede wszystkim kim była ta dwójka nieznajomych, co podzieliła los chłopaków?

– Ciekawa sprawa. Byli braćmi, którzy zaginęli 13 lat temu w Krakowie…

– Co kurwa?

– No właśnie, tak samo zareagowałem, jak się dowiedziałem. Co w tym najciekawsze sprawdziliśmy już, że żaden z nich nie potrafił prosto kopnąć piłki. Gdy zaginęli w 2007 roku jeden z nich miał 30 lat, a drugi 32. Obaj byli prawnikami i pracowali w kancelarii swojego ojca. Wówczas była to głośna sprawa, ponieważ Leon Mielcar poruszył niebo i ziemię, by odnaleźć swoich synów. Cały czas upierał się, że porwali ich ludzie „Złotówy”, którego nie chciał bronić. Policja ten trop od razu odrzuciła, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej czuję, że mógł mieć rację. 

– Tego „Złotówy”?

– Dokładnie tego samego, który w latach 1994-1998 ustawił w ekstraklasie kilkadziesiąt spotkań. Tego samego, który na początku XXI wieku został prezesem Śląska Wrocław i pod przykrywką klubu prał brudne pieniądze, przerzucał narkotyki. Czy tego chcemy, czy nie te sprawy łączą się aż za bardzo.

– Musimy pojechać do starego Mielcara i pogadać z nim o jego podejrzeniach. Czy on już w ogóle wie, że znaleźliśmy jego synów?

– Jeszcze nie wie, sam chcę mu powiedzieć, nim dowiedzą się o tym media. Nawet nie chcę myśleć, co będzie się działo, jak pismaki wyniuchają, że sprawa Mielcarów łączy się ze „Słynną Piątką Zaginionych”… Jedziemy o 13:00 więc mamy jeszcze chwilę, by zjeść normalne śniadanie. I tak w ogóle, bo pewnie zapomniałeś, twoja walizka, z którą przyleciałeś z Berlina jest w pokoju obok. Jak zabrała cię karetka nikt nie pomyślał, by ci ją dostarczyć do szpitala. Mam nadzieję, że masz tam jakieś świeże ciuchy, bo te wczorajsze wybacz, ale śmierdzą tą przeklętą leśniczówką. 

Ciąg dalszy nastąpi.

Autor wzorował się na powieściach Tess Gerritsen i Simona Becketta

***

Kto jest kim?

Słynna Piątka Zaginionych 

– Adam Cichocki (pseudonim Cichy)

– Marek Korzuch

– Maciej Mostowiak

– Bogdan Zych

– Jacek Kapusta

Myśliwi, którzy znaleźli ciała w leśniczówce

– Janusz Okoń (trener)

– Jan Kopara

Detektyw

Andrzej Sierniak – Główny bohater. Były piłkarz, który został po zakończeniu kariery detektywem.

Naczelny Inspektor 

Andrzej Kostrzewski – Dowodzi akcją.

Pozostali

Ania – Żona Andrzeja Sierniaka

Leon Mielcar – Prawnik. Ojciec braci, których ciała znaleziono w leśniczówce.

Łukasz i Paweł Mielcarowie – Zaginieni bracia, których ciała znaleziono w leśniczówce.

Komentarze

komentarzy