W poprzednim rozdziale: Po powrocie z treningu Krzysztof odnajduje materiały, które opisują jego przygodę z piłką. Ogląda płyty, na których są nagrania jego turniejów z dzieciństwa. Jednocześnie wspomina wydarzenia z początków piłkarskiej przygody. Cały rozdział znajdziesz w tym miejscu.
ROZDZIAŁ 4
– Dzień dobry, Krzysztof Leszczyński z tej strony. Czy ja dodzwoniłem się do redakcji Gliwickiego Sportu? – pytałem z nadzieją, że dadzą mi do telefonu dziennikarza, z którym byłem na dziś umówiony.
– Dzień dobry, tak, dobrze pan trafił. W czym mogę pomóc? – odezwał się kobiecy głos.
– Mogłaby mnie pani przełączyć do redaktora Wołka?
– Oczywiście, już łączę.
Czekałem kilkanaście sekund. Wreszcie odezwał się ten młody dziennikarz. Na szczęście udało mi się przełożyć wywiad, innej opcji zresztą nie było. Trener zabronił nam jakichkolwiek rozmów przed zgrupowaniem i koniec. Nic nie mogłem poradzić. Obiecałem jednak, że odezwę się po powrocie z Hiszpanii.
Paula wciąż nie wracała, mimo że nie było jej już dobrych kilka godzin. Za oknem padał lipcowy deszcz, więc postanowiłem wrócić do swojego kącika wspomnień.
Pojechaliśmy z tatą na te treningi do Szczecina. Ale wiecie co? Nie zgodziłem się na przeniesienie mnie do Pogoni. Chociaż bardzo o tym marzyłem, nie wyszło. Długo rozmawialiśmy z rodzicami co zrobić z tym zaproszeniem, bo sam klub jak najbardziej mnie chciał. Oferowali internat, szkołę… Ja w głębi duszy też chciałem i gdyby zależało to tylko ode mnie, pewnie bym poszedł. Jednak tata bał się, że nauka odejdzie na boczny tor i nikt nie będzie mnie pilnował.
Choć dobrze grałem w piłkę już od najmłodszych lat, grzecznym dzieckiem nie byłem. Raczej typowym rozrabiaką, który zawsze coś nabroi. W szkole też bywało różnie i jeśli chciałem grać w piłkę, musiałem starać się, aby oceny były przyzwoite. Tata przykładał do tego wielką wagę i często argumentem piłki zachęcał mnie do nauki. Razem z mamą pilnowali mnie, pomagali w lekcjach – obym tylko nie zawalił szkoły.
Mój charakterek bez opieki kogoś odpowiedzialnego i kogoś, kto poświęcałby mi czas, mógłby bardzo szybko przyczynić się do zakończenia treningów i pogorszenia stopni w szkole. Choć wtedy nie do końca chciałem to rozumieć i ostateczną decyzję podjęli rodzice, dziś wiem, że chcieli dobrze.
Zostałem więc w Koszalinie, wciąż trenując z młodzieżowymi grupami Gwardii. Marzenia o dużym klubie musiałem odłożyć na potem i w tamtej chwili szybko się z tym pogodziłem.
Mijały kolejne miesiące. Pamiętam, że przed końcem roku szkolnego trener poinformował nas o wakacyjnym wyjeździe na zagraniczny turniej. Mimo bycia najmłodszym w grupie, byłem pewien, że tam zagram. Był tylko jeden warunek: musiałem poprawić oceny. Tamten okres wspominam do dziś. Z trudem porzuciłem konsolę i moje życie – 10 latka – skupiało się na szkole i treningach.
– Dobra, koniec tej niepewności. Zasłużyłeś i jedziesz – powiedział tata, kiedy wróciliśmy z zakończenia roku szkolnego.
Te słowa pamiętam do dziś. Dwa tygodnie później wyjeżdżaliśmy do Amsterdamu, gdzie mieliśmy zagrać z rówieśnikami z Ajaksu, Benfiki, Realu i jeszcze kilku dużych firm. Dla 10-latka przygoda życia. Wyjeżdżałem na nią z nowymi korkami, które dzień wcześniej przed snem podarowali mi rodzice.
Były piękne. Najnowsza kolekcja mercuriali na mundial, srebrno-pomarańczowe. Tamtej nocy z zachwytu nie mogłem zmrużyć oka, kilka dni wcześniej widziałem w telewizji piłkarzy, którzy grali w takich samych. Dla dziecka to wymarzony prezent.
Turniej w naszym wykonaniu był udany. Z tego co pamiętam, byliśmy na 20.-25. miejscu na 50. Nie to jednak było najważniejsze w tym wszystkim. Zaraz po powrocie do Koszalina, kiedy czekaliśmy wspólnie z trenerem na rodziców, powiedział mi bardzo ważne słowa, które mocno wryły mi się w świadomość.
– Będziesz kimś wielkim. Jest tylko jeden warunek: musisz tego chcieć ze wszystkich sił i nie poddawać się, jeśli coś się nie uda. Oglądałeś finał mistrzostw świata? Hiszpania długo nie mogła strzelić gola, ale w końcu się udało. Pamiętaj, nigdy nie można się poddawać.
Od tamtego czasu jakby wszystko przyspieszyło. Trenowaliśmy, jeździliśmy na turnieje, w końcu zaczęły się mecze w juniorskich ligach. Zawsze wypadało tak, że byłem co najmniej rok młodszy od reszty. Jednak nigdy nie odstawałem, często byłem wręcz lepszy od tych starszych. Kolegom imponowało to, że tak łatwo strzelam gole. W każdym towarzystwie jest ktoś, kto znacznie się wyróżnia, jest po prostu lepszy. Wypadło tak, że tą osobą byłem ja.
Kiedy poszedłem do gimnazjum zdałem sobie sprawę, że chce zostać piłkarzem. Już wtedy wiedziałem, że szkoła musi zejść na boczny tor. I nie było tak, bo nie chciało mi się uczyć, po prostu zaczęło brakować czasu. Na szczęście często jest tak, że pomaga trener i w szkole traktują cię ulgowo. Dla mnie jako piłkarza było to oczywiście dobre, ale dla mnie jako ucznia – niekoniecznie. Ledwo zdawałem z klasy do klasy, co oczywiście nie pocieszało taty.
Co znacznie ważniejsze, dobrze szło mi z piłką. Na nasze ligowe mecze zaczęli przyjeżdżać trenerzy z kadry województwa.
Zbieżność wszelkich osób i nazwisk jest przypadkowa
NASTĘPNY ROZDZIAŁ