Manchestery, Barcelony, Reale, PSG… Ile to już słyszeliśmy plotek łączących francuskiego gwiazdora z tymi klubami. Czas ucieka, Atletico nic nie wygrywa, drużyna wydaje się wyraźnie słabsza niż w ostatnich latach, a człowiek przecież nie będzie młodszy. Nad Francuzem od kilku okienek wisi tabliczka z napisem „weźcie mnie”, ale do tej pory nikomu ta sztuka się nie udała. Antoine Griezmann jest jednak tym faktem coraz bardziej zmęczony. I zniecierpliwiony.
Nie ma budowy ciała typowego napastnika, nie porusza się jak typowy napastnik, ba! – on nawet nim nie jest. Ale zawsze potrafi się odnaleźć w sytuacji, przyciąga piłkę, radzi sobie z rywalami i w większości przypadków zadziwia skutecznością. Można by powiedzieć, że to taki starszy, francuski brat Paulo Dybali. W przypadku takich zawodników nie da się pominąć tematu transferu, szczególnie jeśli nie grają oni w klubie z absolutnego topu. Nie czarujmy się – Atletico do nich nie należy, biorąc pod uwagę dosłowne znaczenie, czyli wyrobiona marka na świecie, bardzo bogata historia, lata na najwyższym poziomie. Mistrza Hiszpanii z 2014 roku nie można nazwać małym klubem, ale nie jest to globalny poziom jak w przypadku Realu Madryt, Barcelony, Manchesteru United i paru innych gigantów.
„Los Colchoneros” na gigantyczny, nienaturalny dla nich poziom, dostało się dzięki geniuszowi „Cholo” Simeone i generacji piłkarzy, którzy swego czasu poszliby za nim w ogień. Przed kilku laty gra w tej maszynie i niezrozumiale kapitalnym kolektywie była zaszczytem, a odejście do jakiegokolwiek innego klubu wcale nie gwarantowało stuprocentowego awansu sportowego. Dodatkowo nie każdy, kto w tej układance błyszczał, pasował do innych gigantów (patrz: Filipe Luis). Teraz czasy się zmieniły. Atletico przegrało dwa finały Ligi Mistrzów, co odbiło się na psychice trenera, a jak można się spodziewać – piłkarzy również.
Część zawodników składu z 2014 roku odeszła, w ich miejsce przyszli kolejni – nieźli, czasem nawet bardzo dobrzy, ale to już nie to samo. Czegoś brakuje, a delikatnie mówiąc – średnie wyniki i nieprzekonująca gra tylko to potwierdzają. Rozpędzona łódź powoli traci na mocy, a część załogi dobrze to widzi. I myśli, co robić…
Griezmann bliski odejścia był już podobno latem ubiegłego roku, a zatrzymała go jedynie wizja problemów klubu, który z racji obowiązującej sankcji nie mógłby kupić jego zastępcy. Atletico stało się dla Francuza ważnym klubem i nie można umniejszać tego faktu, jednak mimo przywiązania on sam widzi, że potrzebuje czegoś więcej. Jak się okazuje, przed przeprowadzką do Madrytu miał kilka ciekawych, bardzo poważnych opcji. Między innymi o tym wspomina w zbliżającej się autobiografii, której fragmenty ujawniono:
– Kiedy w 2011 roku Pep Guardiola prowadził Barcelonę, otrzymałem propozycję od niego. Postanowiłem ją jednak odrzucić i zostać w San Sebastian. (…) W 2013 roku skaut Arsenalu, Gilles Grimandi, powiedział mi, że Arsene był mną bardzo zainteresowany. Tak bardzo, że odrzucałem wszystkie inne oferty. Czekałem, czekałem, dalej czekałem, aż w końcu nie było już żadnym newsów. Potem Grimandi znów zadzwonił i powiedział, że Wenger jest zainteresowany. Więc czekałem dalej… W końcu, na kilka godzin przed końcem okienka, było jasne, ze Arsenal mnie nie ściągnie. Nie spodobało mi się słuchanie czegoś, co na koniec i tak nie doszło do skutku.
Z potwierdzonych informacji o chętnych wiemy jeszcze o Tottenhamie w 2014 roku oraz PSG rok później. Jednak tę ofertę Griezmann sam odrzucił. Zresztą – nie raz i nie dwa mówił przecież o możliwym kierunku dalszej kariery. Liga francuska odpada ze względu na jej poziom, więc w grze zostają jedynie dwaj hiszpańscy giganci i Premier League. Kolejny fragment wręcz na siłę wpycha nam wiadomość o tym, dokąd Francuz chciałby trafić. Patrząc na jego formę w tym sezonie, brak motywacji, skuteczności i wyraźne myślenie o czymś innym, ten moment już się zbliża…
– Nie mam nic do Anglii, poza pogodą. Manchester United jest możliwością, mam już dobre relacje z Paulem Pogbą, ale on nie będzie miał wpływu na moją decyzję. Nie wiem, czy pewnego dnia będę mógł ubrać koszulkę Manchesteru United. Zawsze nosiłem numer 7, ponieważ David Beckham jest moim największym idolem.
Jak widać, nie ma przypadku w tym, że brat gwiazdora – Theo – jest zapalonym fanem „Czerwonych Diabłów”. W końcu co w rodzinie, to nie zginie, a bracia od małego czuli sympatię do tego samego klubu. Co więc z Francuzem? Wczesna wyprowadzka z domu do San Sebastian ukształtowała i wzmocniła jego charakter, ale dalej nie wiemy, czy jest uparty i zdeterminowany tylko na jeden kierunek… Manchester to spełnienie marzenia i pójście drogą swojego idola, z drugiej strony – Hiszpanię zna na wylot i wizja gry w ciepłej, pięknej Barcelonie mogłaby zmienić jego plany. W podanych fragmentach zdradza nam dużo, ale co wybierze? Możliwe, że tak do końca nawet on sam tego nie wie.
Wie natomiast, gdzie chciałby zakończyć przygodę z piłką. Niedawno dowiedzieliśmy się, jakie plany ma Robert Lewandowski, a teraz okazuje się, że Griezmann myśli podobnie: – Chciałbym zakończyć swoja karierę w MLS, w klubie Beckhama w Miami. Beckham, Beckham, wszędzie ten Beckham… Francuz, jak widać, na punkcie swojego ulubieńca ma niemałego bzika, mimo że ten lata świetności miał już bardzo dawno temu. Czy to uwielbienie wpłynie na wybór klubu? Mimo przemyśleń, muszę przyznać – nie mam bladego pojęcia.