Europejskie puchary to takie rozgrywki, w których gra się toczy, co sezon, ale polskie kluby błyszczą dużo rzadziej. Po dobrych występach w sezonie 2008/09, trzeba było chwilę poczekać na kolejną przygodę drużyny z Polski. Znowu był to Lech Poznań, ale trzeba przyznać, że miał dużo bardziej spektakularną drogę do wiosennych występów w Europie.
Urodziło się w bólach
Sezon 2008/09 przyniósł fajną przygodę Lecha poznań w Pucharze UEFA, a rok później była kompletna klapa naszych ekip. Wisła skompromitowała się z Levadią Tallin, a reszta ekip dużo dłużej nie pograła. Legia odpadła z Brondby, Polonia z NAC Breda, a Lech z Clubem Brugge. Jednak dla tej ostatniej ekipy szybki koniec gry w pucharach okazał się zbawienny w lidze. Lechici sięgnęli po tytuł i dostali okazję walki o Ligę Mistrzów.
Ta mogłaby się skończyć bardzo szybko i z wielką klapą, podobną do tej Wisły sprzed dwunastu miesięcy. W Baku Kolejorz wygrał 1:0, w Poznaniu w takim samym stosunku przegrał i dopiero w rzutach karnych pokonali Azerów 9:8(!), a bohaterem został Krzysztof Kotorowski.
Rundę później czekała Sparta Praga, która dwukrotnie okazała się lepsza, więc znowu trzeba było obejść się smakiem i zadowolić Ligą Europy. W play-offach Dnipro Dnipropietrowsk, które wówczas było naprawdę solidną ekipą, czego efektem było kilka lat później gra w finale tych rozgrywek z Sevillą… na Narodowym. Wtedy jednak Lech wygrał 1:0 w dwumeczu po golu Manuela Arboledy i jako pierwszy polski klub zagrał w fazie grupowej nowego formatu Uefy.
Kosmiczne losowanie
Wyobraźmy sobie dzisiaj, że polski klub dostaje w fazie grupowej Juventus, Manchester City i Red Bull Salzburg. W tym sezonie byłoby to równoznaczne ze spotkaniem Cristiano Ronaldo, Kevina De Bruyne i Erlina Haalanda. Jak mawiał komisarz Ryba w Killerze, wówczas było lepiej. Niewiele lepiej, ale lepiej…
Pierwsza kolejka i Kolejorz jedzie do Turynu. Wówczas na Stadio delle Alpi Lech prowdził już 2:0, ale Giorgio Chiellini i Alessandro Del Piero nie dość, że odrobili straty, to dali prowadzenie Juve. Tak jak rozpoczął Artjoms Rudnevs, tak też Łotysz skończył genialnym strzałem z dystansu. Remis na początek brzmiał bardzo dobrze. Zwłaszcza, że dwa tygodnie później Lech wygrał u siebie z Salzburgiem 2:0 i objął prowadzenie w grupie.
„The Poznań”
To długo nie trwało, bo zaraz był wyjazd do Manchesteru, gdzie miało miejsce kilka rzeczy na raz. City wygrało 3:1, gola dla gości strzelił Joel Tshibamba na bazie, którego powstała słynna kompilacja na Youtube, a kibice Lecha zrobil… „Poznań”. Właśnie tak ochrzcili Anglicy taniec fanów Kolejorza tyłem do boiska, który utrwalił się do dzisiaj na Wyspach.
Dwa tygodnie później, tuż po święcie zmarłych Lech zrewanżował się w pięknym stylu i można powiedzieć, że głównie za sprawą strzałów z dystansu. Rozpoczął Dmitrije Injac, a zakończył Mateusz Możdżeń. Niespełna 18-letni pomocnik wówczas dopiero wchodził na stałe do pierwszego zespołu, a w starciu z takim rywalem wszedł w drugiej połowie i nie dał szans Shayowi Givenowi ustalając wynik meczu.
Później był remis na początku grudnia w ogromnej śnieżyc z Juventusem, który na papierze wyglądał dobrze, ale stracony w 84. minucie gol nie pozwolił świętować awansu po piątej kolejce. W ostatniej lechitów czekała wyprawa do Austrii. Sprawa była jasna. Każda zdobycz punktowa dawała awans, a takowy mogli poznaniacy zgarnąć również wtedy, gdy Juventus nie wygrałby u siebie z City. Oba warunki zostały spełnione – Juve zremisowało 1:1, a Lech wygrał po golu Semira Stilicia.
Niedosyt z finalistą
Spadkowicz z Ligi Mistrzów, którym był Sporting Braga nie brzmiał jakoś strasznie. Powiedzmy sobie szczerze, w Polsce portugalski zespół, który budzi respekt musi się nazywać Benfica, Porto albo Sporting. Jeśli jest to Braga, wiele osób będzie oczekiwała awansu. Trzeba powiedzieć, że w drugiej połowie lutego 2011 niewiele brakowało do szesnastki Ligi Europy.
Jeszcze przed meczem w Poznaniu doszło do skandalu. Trudno inaczej było nazwać decyzje Uefy o zamknięciu połowy stadionu po wydarzeniach z fazy grupowej. Jakie to wydarzenia? Brak drożnych przejść ewakuacyjnych i brak reakcji stewardów na te „haniebne” zachowania kibiców. No cóż, UEFA wielokrotnie kompromitowała się swoimi decyzjami, karząc kluby za absurdalne przewinienia, ale wówczas odleciała w kosmos.
Na boisku 1:0 po golu Rudnevsa wydawało się bardzo dobrym wynikiem. Zwycięstwo, bez straty gola, w fazie pucharowej? Idealnie. W rewanżu jednak Jose Mari Bakero przekombinował. Hiszpan wystawił Semira Stilicia jako wysuniętego napastnika! Portugalczycy już do przerwy prowadzili 2:0, ale Lechowi brakowało jednego gola do awansu. Tego jednak nie zdołał strzelić ani Rudnevs w 90. minucie po dośrodkowaniu, ani kilkadziesiąt sekund później Jakub Wilk, którego wolej sprzed pola karnego wylądował na…poprzeczce.
Wszyscy żałowali, bo to był Lech, który dostarczył mnóstwo wrażeń. Od tych żałosnych z Interem, przez słabe ze Spartą, po kapitalne mecze w fazie grupowej. Inna sprawa, że Braga zatrzymała się dopiero w Dublinie. To właśnie tam był rozgrywany finał, w którym lepsze okazało się FC Porto.
***
Poprzednie odcinki cyklu: