Kto czyta wszystkie odcinki Historii Futbolu w obu wersjach, ten wie, że kilka razy było bardzo blisko awansu polskich drużyn do upragnionej LM w XXI wieku. Jednak dopiero Legia Warszawa w 2016 za sprawą… jednego z najkrócej pracujących trenerów(sic!) dokonała tej sztuki. Dokładnie po 21. latach od ostatniego polskiego występu w tych rozgrywkach.
Zacznijmy jednak od ekip, które odegrały marginalne znaczenie w europucharach 2016/17. Pozostałe polskie kluby albo średnio, albo słabo. Średnio Zagłębie Lubin, które wyeliminowało Sławię Sofia, a później – nieoczekiwanie – Partizana Belgrad, ale poległo na duńskim Sonderjyske. Słabo wypadł Piast, który odpadł na dzień dobry z IFK Goteborg, a katastrofalnie Cracovia. 0:2 i 1:2 ze Shkendiją Tetovo miało swój wydźwięk, chociaż i tak Pasy miały sporo „szczęścia”, gdyż pierwszy mecz odbywał się w… trakcie meczu Polska-Portugalia w 1/4 finału Euro 2016, więc siłą rzeczy ta wpadka spadła na dalszy plan.
Męki eliminacyjne
Wszystko rozpoczęło się od wyjazdu do Mostaru. Piekące słońce miasta podzielonego przez Chorwatów i Bośniaków dało się we znaki warszawianom, którzy wywieźli tylko remis. U siebie 2:0 i można było się szykować na słowacki Trenczyn. Tutaj znowu bez fajerwerków, z tą różnicą, że wygrana przyszła w Żylinie – 1:0 – a w Warszawie skończyło się na remisie.
Przyszła ostatnia runda i losowanie, jakiego chyba już nigdy nie będzie. Legia wówczas była piątym, ostatnim rozstawionym zespołem w ścieżce mistrzowskiej, a to wszystko, dzięki uprzejmości dwóch klubów. Olympiakos Pireus odpadł z Hapoelem Beer Szewa, a BATE Borysów z irlandzkim Dundalk. Dlatego Legia z siódmego miejsca przesunęła się na piąte miejsce wśród ekip z najwyższym współczynnikiem i mogła wylosować… wspomniany Dundalk. Radość była ogromna, bo obecność Irlandczyków na tym etapie poczytywana była jako sensacja i raczej nikt nie spodziewał się jakichkolwiek kłopotów dla Legii w ostatniej fazie eliminacji. Nawet, mimo dotychczasowej, mizernej gry drużyny Besnika Hasiego.
W Dublinie Legia wygrała po golach Nemanji Nikolicia i Aleksandara Prijovicia. Wydawało się, że już lepiej być nie może… Wydawało się, aż do 19. minuty rewanżu. Wtedy Robbie Benson strzelił dla gości. Co prawda ten wynik nadal dawał awans Legii, ale każdy kolejny gol Irlandczyków dawał im najpierw dogrywkę, a później awans. Łatwo nie było, w końcu nierozważne zachowanie Adama Hlouska sprawiło, że legioniści kończyli w 10. Udało się jednak „utrzymać” wynik, a w 92. minucie Michał Kucharczyk strzelił gola, który zakończył szansę Dundalk.
Oczekiwany sukces? Tak, ale okraszony solidną porcją gwizdów od kibiców! Kibice Legii obecni na stadionie nie byli zadowoleni z postawy swoich ulubieńców i trudno było im się dziwić, czego jednak nie byli w stanie zrozumieć piłkarze. Ci ostatni byli dumni ze swojego osiągnięcia, że ledwie pokonali klub, którego współczynnik punktów w eliminacjach był… jedenaście razy niższy od Legii!
Lanie, awantura i dymisja na początek
Na początek mecz z Borussią Dortmund. Kibice najpierw zrobili mega efektowną oprawę „Guess who’s back”, później awanturę przy sektorze gości, ale do pieca dorzucili też piłkarze. 0:6 na inauguracje było bardzo zimnym prysznicem i potwierdzeniem formy prezentowanej przez zespół w eliminacjach. Tam rywale nie obnażyli wszystkich słabości, tutaj już wszystko było jasne. Besnik Hasi zaraz po meczu z Borussią pożegnał się z posadą. Na chwilę wskoczył na jego miejsce Aleksandar Vuković, ale w Lizbonie debiutował Jacek Magiera.
Debiut nieudany, bo Wojskowi przegrali 0:2. Trzy tygodnie później wyjazd do Madrytu i porażka 1:5. Porażka, w której było widać zalążek ciekawej, ofensywnej gry. W starciu z mocnym Realem nie było szans, ale poza golem Radovicia Legia miała jeszcze trochę okazji.
Kolejny mecz i… w końcu punkty. Puste trybuny przy Łazienkowskiej były efektem awantury z ulic Madrytu. UEFA ukarała za zajścia, które nie miały miejsca na stadionie. To jednak nie przeszkodziło Legii w dobrej grze. Co prawda najpierw piękny gol Garretha Bale’a, a potem trafienie Karima Benzemy raczej podcięły kibicom skrzydła, ale piękny gol Vadisa Odjidjy-Ofoe przed przerwą wlał nadzieję do serc. Później Miro Radović golem z „dużego palca” ośmieszył Keylora Navasa, aż przyszła 83. minuta. Kapitalne zgranie Prijovicia i gol życia Thibault Moulina. 3:2! Niestety, trwało to tylko dwie minuty, gdy Mateo Kovavić wyrównał. Remis z fascynacją i jednoczesnym niedosytem.
Strzelanina w Dortmundzie
Apetyty rosły w miarę jedzenia, ale Borussia na mecze z warszawianami urządzała sobie treningi strzeleckie. Trudno się dziwić, bo Legia nie miała zamiaru w Dortmundzie klęknąć, tylko chciała grać otwarty futbol. W dodatku Jacek Magiera posadził na ławce Arkadiusza Malarza, a zastępujący go Radosław Cierzniak, delikatnie mówiąc, nie pomógł swojej drużynie. 4:8 – ten wynik przeszedł do historii. Wówczas był to mecz z największą liczbą goli w Lidze Mistrzów!
Jednak przed ostatnią kolejką Legia, mimo utraty 24. goli, nadal miała wszystko w swoich rękach. Oczywiście nie było mowy o 1/8 finału, ale zwycięstwo nad Sportingiem dawało awans do Ligi Europy. I stało się! Jedyne czyste konto, gol Guilherme dał przepustkę do wiosennego grania w pucharach.
Tu trzeba przypomnieć, że Portugalczycy na własne życzenie stracili awans. W końcu dwukrotnie powinni zdobyć punkty z Realem. Najpierw w Madrycie prowadzili do 89. minuty, by… przegrać, zaś w Lizbonie punkt stracili w 87. minucie. Wystarczyło w jednym z tych spotkań dowieźć chociaż remis, a wtedy Legia musiałaby wygrać aż trzema bramkami w ostatniej kolejce.
Znowu Ajax
Kolejny raz Legia na wiosnę w Lidze Europy trafiła na Ajax. Tym razem – wzorem ostatniego meczu w grupie – było bardzo oszczędnie w bramkach. W Warszawie bezbramkowy remis, który dawał nadzieję o tyle, że każdy strzelony gol w nieprzegranym meczu w Amsterdamie dawał awans.
Tak się jednak nie stało i bramka Nicka Viergevera dała awans Holendrom. Niewiele zabrakło do awansu, ale trzeba pamiętać, że Joden zakończyli swoją przygodę z pucharami dopiero w finale. W Solnej, na przedmieściach Sztokholmu, przegrali z Manchesterem United. To był już drugi taki przypadek. Przypomnijmy, że w 2011 Lech odpadł z Bragą, którą doszła do finału – przegranego z Porto – w Dublinie.
***
Poprzednie odcinki cyklu:
Przygoda Groclinu i strzelający Mila