Bartnicki: Motorowi w wyższych ligach byłoby łatwiej [WYWIAD]

Leszek Bartnicki z Marcinem Burkhardtem tuż po podpisaniu kontraktu z Motorem (fot. Tomasz Lewtak, motorlublin.eu)

Jak to jest być na czele klubu w czwartej klasie rozgrywkowej, który od kilku lat nie może wyrwać się z obrzeży poważnej piłki w Polsce? Ile spraw jest do załatwienia, gdy w klubie pracuje kilka osób, a prezes pełni kilka funkcji jednocześnie? O tym wszystkim opowiedział nam Leszek Bartnicki, który pod koniec 2016 roku wrócił do Lublina, żeby objąć posadę w Motorze Lublin.

Leszek Bartnicki już raz pojawił się na łamach Zzapołowy. Wtedy jeszcze jako dyrektor zarządzający w I-ligowej Chojniczance Chojnice, a dzisiaj wraca, już jako prezes Motoru Lublin. Za nim ponad 400 dni w roli najważniejszej osoby w klubie. Podobnie jak kolega Freda z filmu „Chłopaki nie płaczą” opowiedział nam to i owo, choć nie o pobycie w Stanach.

Tematów do rozmowy nie brakowało. Refleksje na temat pracy w roli prezesa, postrzeganie i wizerunek klubu. Do tego frekwencja oraz dlaczego kibice nie chcą w Polsce kupować karnetów? Na to ostatnie pytanie nie zna odpowiedzi 99% osób w polskiej piłce. Była mowa również o szkoleniu młodzieży, infrastrukturze, która w Lublinie nadal pozostawia wiele do życzenia, podobnie jak dotychczasowe relacje pomiędzy klubami. Krótko mówiąc siadajcie i czytajcie, a przekonacie się, że w niższych ligach nudy nie ma, a pracy może być czasem więcej niż w Ekstraklasie!

Rafał Szyszka: 26 stycznia minęło Panu 400 dni w roli prezesa Motoru. Gdyby porównać obecną funkcję do poprzednich – dziennikarza i dyrektora zarządzającego w Chojniczance – to czy coś jeszcze zdołało zaskoczyć w piłce nożnej?

Leszek Bartnicki: Na pewno było to bardzo intensywne 400 dni. Jedno, co mogę powiedzieć to, że nie było czasu na nudę. Spraw i obszarów, których w roli prezesa musiałem dotknąć było bardzo dużo i mogę powiedzieć, że jest dużo większa odpowiedzialność w porównaniu do tego, co robiłem wcześniej. Jestem jednoosobowym zarządem spółki z określonym budżetem i to ja, suma summarum, odpowiadam za sprawy sportowe i organizacyjne, za wizerunek klubu, więc tego jest dużo.

Czy mnie to zaskoczyło? Spodziewałem się, że podjąłem się niełatwego zadania. Z drugiej strony, gdzieś ten ogrom wyzwań nakręcał. To nie był łatwy czas, ale myślę, że gdybym miał sobie zrobić rachunek sumienia po roku urzędowania, to na wadze byłoby więcej dobrych uczynków niż grzechów.

Czy paradoksalnie dla Pana nie było lepiej, że przychodził do klubu III-ligowego, aniżeli do pierwszoligowca? Teraz można powiedzieć, że klub nie jest aż tak na świeczniku i można w miarę spokojnie wszystko ogarnąć i przygotować pod wyższe klasy rozgrywkowe, gdzie jest dużo większe zainteresowanie, gdzie klubowi przygląda się więcej osób. Na dzisiaj zainteresowanie dotyczy głównie mediów lokalnych.

Gdyby udało mi się wyprowadzić Motor z trzeciej ligi do drugiej albo do pierwszej to satysfakcja byłaby duża, że udało się coś zbudować. Natomiast nie zgodzę się, że Motor nie jest na świeczniku. Uważam, że pod wieloma względami jesteśmy bardziej na świeczniku niż niektóre kluby pierwszoligowe – pod względem i liczby kibiców, i tego, że jesteśmy w dużym mieście. Nawet pod względem tego, że w samym Lublinie mamy trochę mediów i nie jest też tak, że ogólnopolskie się nie interesują, bo się interesują tym, co my robimy. Gdy pojawia się informacja, że Motor miał w weekend ósmą frekwencję w Polsce wyprzedzając trzy mecze Ekstraklasy, to też trudno nas porównywać do pozostałych klubów trzecioligowych, za wyjątkiem Widzewa, ale to też jest inny przykład. Dlatego nie zgodzę się, że Motor nie jest na świeczniku.

Z drugiej strony uważam, że Motorowi w wyższych ligach byłoby łatwiej, chociażby pod kątem znalezienia sponsorów czy finansowania w pierwszej lidze – z tytułu praw telewizyjnych i od sponsorów ligi. Mam wrażenie, że mogłoby być łatwiej zbudować wiele spraw niż teraz. Dlatego trudno uznać, że w trzeciej lidze jest łatwiej niż wyżej albo na odwrót. Akurat biorąc pod uwagę sprawy organizacyjne jesteśmy gotowi, żeby być wyżej.

Dużo było sprzątania po poprzednikach?

Nie chciałbym grzebać w trupach. Wszyscy sobie zdają sprawę, że gdyby było dobrze, to nie byłoby zmiany. Rok 2017 był w zamierzeniach głównego udziałowca, czyli miasta Lublin, rokiem dla uzdrowienia klubowych finansów – oddłużania klubu. Myślę, że to się w dużym stopniu – właśnie przy pomocy miasta – udało. Oczywiście było też dużo spraw sportowych. Wiemy wszyscy doskonale, że jeżeli chodzi o sprawy czysto personalne, pierwszy zespół mocno się zmienił. Zarówno, jeśli chodzi o kadrę zawodniczą jak i sztab trenerski.

Mniej więcej po 16-17 nazwisk przyszło i odeszło wśród piłkarzy.

No właśnie. Jakimś argumentem przemawiającym z perspektywy czasu za słusznością naszych decyzji jest fakt, że zawodnicy z którymi się pożegnaliśmy nie zrobili oszałamiającej kariery. To znak, że ci zawodnicy w zdecydowanej większości nie znajdowali się na krzywej wznoszącej. Uważam, że dużo zrobiliśmy, jeśli chodzi o akademię. Gdy przychodziłem dostawałem wiele sygnałów, że nie funkcjonuje to tak, jak powinno, stąd też  wiele zmian: nowy prezes Bartłomiej Janiszewski, usprawnienie wielu procesów – stworzenie systemu szkolenia bramkarzy w klubie, czego brakowało od wielu lat.

Wcześniej nie udawało się uzyskanie dla akademii statusu organizacji pożytku publicznego, a my to w 2017 roku zrobiliśmy. Także tych obszarów, które trzeba było zmienić, było dużo. Reasumując nie wszystko się udało, nie wszystko dało się zrobić w tym czasie, ale uważam, że dużo zrobiliśmy. Jednocześnie – wiem, że moja opinia będzie subiektywna – wydaje mi się, że gdyby zrobić jakąś sondę na ulicach Lublina, to Motor jest lepiej postrzegany teraz, niż wcześniej.

Jak Pan postrzega dzisiejszy Motor w porównaniu do czasów pańskiej pracy w Warszawie czy Chojnicach, gdy patrzył Pan na to wszystko z zewnątrz?

Wiadomo, że nasz klub jest postrzegany przez pryzmat tego, że mamy ładny stadion. W momencie, kiedy Motor grał na Zygmuntowskich już choćby czysto wizualnie wyglądało to inaczej…

Sentymentalnie kibice dobrze wspominają poprzedni stadion.

Tak, sentyment jest, ale ile razy w przeszłości słyszeliśmy na początku roku, że Motor nie może grać na Zygmuntowskich, bo Bystrzyca wylała itd. Przez taki przyzmat też byliśmy postrzegani, przez pryzmat stadionu z poprzedniej epoki. Teraz mamy nowy stadion, obok boiska treningowe, to już samo przez siebie rzutuje na inne postrzeganie. Jako klub, którego miejsce jest zdecydowanie wyżej. Klub mający tradycje wielu lat gry na dwóch najwyższych szczeblach rozgrywkowych powinien być w innym miejscu krajowej hierarchii. Tym bardziej, że zainteresowanie kibiców i duże miasto były i są argumentami „za”. Nie chciałbym się zagłębiać, bo różne rzeczy się pisało i mówiło o Motorze, różnie jest teraz, ale ja nie chce się skupiać na tym, co było, tylko na tym, co jest teraz.

Często jeżdżę po Polsce, odwiedzam wiele miast i klubów, choćby ostatnio w okresie podsumowań, gal, wigilii itd., a także staram się jeździć na mecze I ligi czy Ekstraklasy i wiem z rozmów z trenerami i piłkarzami, że jest dobra opinia o naszym klubie, jako fajnym miejscu pracy i to jest budujące, bo opinia w środowisku piłkarskim jest bardzo ważna. Ona może bardzo pomóc, ale może także zaszkodzić w rozmowach z potencjalnymi nabytkami. Nie chce mówić o tym, co było, ale uważam, że dzisiaj jesteśmy atrakcyjnym miejscem zatrudnienia. Zdajemy sobie jednak sprawę, że dopóki gramy w III lidze i nie jesteśmy na szczeblu centralnym, mamy sporo ograniczeń.

Wydaje mi się, że powyżej pewnego poziomu w III lidze nie da się przeskoczyć pod względem frekwencji.

Zdecydowanie tak. Co tu dużo mówić, w Polsce często jest tak – nie mówie o Lublinie – że kibice przychodzą na rywala, a nie na swój klub. To doskonale było widać, kiedy w poprzednim sezonie grał tutaj Górnik Łęczna. Na meczach z Legią i Lechem była niezła frekwencja, a na pozostałych spotkaniach było dużo gorzej. Takie przykłady pewnie moglibyśmy mnożyć, tak jest w wielu miastach. W naszym przypadku jedno jest pewne – w III lidze kibice nie przychodzą na rywali, tylko przychodzą na Motor. Możemy sobie, gdzieś oczami wyobraźni wybiec do przodu, jeśli awansujemy do II ligi, tam może być Widzew i taki rywal może spokojnie przyciągnąć 9-10 tysięcy na trybuny Areny.

Paradoks może być taki, że w przyszłym sezonie druga liga może wyglądać ciekawiej pod względem otoczki niż pierwsza…

Oczywiście, że tak. Może być Widzew – choć widać, że nie jest łatwo awansować, mimo że jest faworytem, to zimuje jako wicelider. Także Elana Toruń, która walczy o awans i ma spore możliwości finansowe, niezłych sponsorów. Drużyna z dużego i ładnego miasta, z grupą kibiców. Bardzo fajny stadion ma Stal Brzeg, która też walczy o awans i ten obiekt byłby powyżej drugoligowej średniej.

Nikomu źle nie życząc, ale na dziś może być tak, że z pierwszej ligi spadnie Ruch Chorzów. Co tu dużo mówić – czternastokrotny mistrz Polski i kolejny rywal, który byłby magnesem dla kibiców. Jak zobaczymy kto jest jeszcze na dole pierwszoligowej tabeli – o Górniku Łęczna nie wspomnę, bo im życzę jak najlepiej – ale czy Stomil, czy GKS Tychy też byliby atrakcyjnymi rywalami, gdybyśmy mieli się z nimi mierzyć. Jest też wśród aktualnych drugoligowców kilka ekip z tradycjami: Radomiak, Siarka, Stal Stalowa Wola, o ŁKS-ie nie mówię, bo raczej awansuje wyżej. A więc tak – zgadzam się, że w tej II lidze pod względem kibicowskim mogłoby być ciekawiej niż w pierwszej i byłby to taki asumpt do tego, żeby powalczyć o sprzedaż praw telewizyjnych do drugiej ligi, bo na dziś jest z tym problem, a wydaje mi się, że silna druga liga byłaby ciekawym towarem.

Odniosę się jeszcze do frekwencji i zarzutu niektórych kibiców mówiących/piszących o tym, że klub za mało robi w kontekście marketingu przedmeczowego. Przykładowo przed meczem z KSZO pojawiło się dużo zapowiedzi wideo ze strony kibiców, plakatów oraz transparentów na mieście i ta frekwencja była znacząca, a dla kontrastu mecz z Wiślanami Jaśkowice, gdy brakowało takiego nagłośnienia, to i frekwencja była niemal dwa razy gorsza.

Nie zgodzę się z tym argumentem. Ok, mówimy o jednym meczu, aczkolwiek wiele rzeczy się na to złożyło – koniec rundy, mecz o jej mistrzostwo, atrakcyjny rywal itd. Oczywiście dziękuje kibicom za to, co zrobili, bo rzeczywiście było widać i słychać, tę mobilizację z ich strony i bardzo to doceniam.  Ale zaraz… skoro klub nic nie robi, to dlaczego frekwencja w stosunku do ubiegłego roku wzrosła o 55%? Przypomnę, że przed sezonem były na mieście bilboardy z Pawłem Kaczmarkiem zachęcające do chodzenia na mecze, wykorzystujemy nasze social media, rozwija się klubowa telewizja, mamy plakaty w autobusach oraz na najchętniej odwiedzanej stronie w Lublinie. Wie Pan jaka to strona?

Zapewne MPK.

Tak, z rozkładami jazdy. Są tam ogłoszenia o meczu, gdy wchodzimy na stronę. Często ja lub inne osoby z klubu pojawiają się w telewizji, radiu czy prasie itd. Proszę też zważyć, że my też musimy znaleźć właściwą korelacje kosztów do ewentualnych przychodów z tego tytułu. Kampanie bilboardowe to naprawdę nie są tanie sprawy. My też nie jesteśmy klubem który zatrudnia 20-30 osób. Mamy ograniczone zasoby i środki, a uzdrawianie finansów nie pozwala na jakieś „wow”, ale też nie uważam, że ludzie nie wiedzą, że są mecze Motoru. Uważam, że dużo robimy – spotkamy się z kibicami w galeriach handlowych. Też nie chce mówić, że na KSZO było ponad cztery tysiące kibiców, to tylko i wyłącznie zasługa kibiców. Owszem pomogli nam i jeszcze raz dziękuje im za to, ale to nie jest też tak, że klub nic w tym kierunku nie robi. To że tych kibiców coraz więcej się pojawia, to że mamy średnią frekwencje 3000 widzów, to nie jest zasługa jednego meczu, więc nie mam zamiaru sypać głowy popiołem.

Czy obecna średnia jest zadowalająca? Zważywszy choćby na fakt, że wiele meczów było w środku tygodnia.

Na pewno to się odbiło negatywnie. Chyba dwa czy trzy mecze były rozgrywane w środy. Do tego wakacje to jest czas, gdy wiele osób wyjeżdża. Powiedziałem też, że kibice nie przychodzą „na rywali” w Lublinie, ale też jest ich więcej, gdy jest ciekawszy przeciwnik. Jeżeli zobaczymy na terminarz rundy jesiennej, to poza meczem z KSZO, czy mieliśmy takich rywali w skali tej ligi, którzy szczególnie przyciągają? Na wiosnę mamy z kolei Resovię, Stal Rzeszów, Avie Świdnik czy nawet pod względem kibicowskim Unie Tarnów, więcej takich zespołów, które są atrakcyjniejsze. Dlatego uważam, że mamy przyzwoitą średnią frekwencje, zwłaszcza patrząc na jakim poziomie rozgrywkowym się znajdujemy, ale oczywiście, że chcemy więcej. Czeka nas walka o awans i liczymy, że będzie więcej ludzi, a taka frekwencja, jak na meczu z KSZO będzie na kilku spotkaniach albo i jeszcze lepiej.

Tak jak Pan powiedział, trzecia liga jest jakimś ogranicznikiem i pewien poziom jest trudno przeskoczyć. Poza tym funkcjonujemy w mieście, w którym sportowo tych klubów i atrakcji jest kilka. Żużel, koszykówka, piłka ręczna, więc w Lublinie kibic ma niemały wybór. Dlatego uważam, że trzy tysiące po jesieni to przyzwoita frekwencja, ale my chcemy więcej. Chcemy więcej ludzi na meczach, chcemy, żeby sprzedawało się więcej karnetów. W poprzednich latach sprzedawało się około 200, latem sprzedaliśmy 500, teraz po dziesięciu dniach sprzedaży licznik pokazuje już 250 sztuk, a mamy jeszcze prawie miesiąc do ligi.

Kwestia karnetów, do których podejście w całym kraju jest dziwne. Widzew patrząc przez pryzmat ligi, w której występują wykręcił wynik kosmiczny, ale ogólnie rzecz biorąc ludzie w Polsce jakoś nie garną się do kupowania karnetów. Dlaczego?

Tak jak Pan powiedział, to jest jakaś nasza polska bolączka. Wczoraj (rozmawialiśmy w poniedziałek red.) w Lidze+Extra Jan Urban mówił, że nie może tego pojąć. Przecież kibic kupując karnet daje dowód związku z klubem – zaufania i przywiązania do klubu. U nas w kraju frekwencja jest bardzo skorelowana z wynikami, a podawał przykład z Hiszpanii, gdzie Real Betis spadał z ligi, a nagle kibice masowo zaczęli kupować karnety, żeby pomóc klubowi w powrocie do Primera Division.

U nas ludzie nie chcą deklerować się, że będą coś robić stale. Kupno karnetu wiążę się z pewną deklaracją, że będzie się chodziło na wszystkie mecze. Czasami zastanawiamy się dlaczego, mimo tygodniowej przedsprzedaży, przed meczem są kolejki przed kasami.

Tego fenomenu nie mogę zrozumieć…

Ale potem jedna czy druga osoba powie, że przed meczem są duże kolejki i długo trzeba stać po bilet. Jeżeli przed samym meczem przyjdzie dwa tysiące ludzi, to trudno żeby tych kolejek nie było. A przecież możliwości kupna jest wiele – siedziba klubu, kasy stadionu, internet, lombardy Amsterdam itd., ale zawsze kolejki przed meczem są.

Chcielibyśmy mieć tych karnetów sprzedanych jak najwięcej. To są kibice, którzy prawie na pewno przyjdą, zastrzyk gotówki przydatny u startu sezonu, pewna pozycja w budżecie oraz dowód na to, jak dużo osób jest związanych z klubem na dobre i na złe, i zawsze się pojawią bez względu na wynik. Poza tym uważam, że ceny karnetów na Motor naprawdę nie są wygórowane i nie jest to wielki wydatek. Mamy też sygnały, że nasze fan-cluby i zgody chcą kupić karnety, tak żeby nie musieć przed każdym meczem wysyłać listy, tylko mieć wygodę na całą rundę. Mamy nadzieję, że końcowy wynik sprzedaży karnetów będzie jeszcze lepszy, niż przed rundą jesienną.

Wspomniał Pan o pozostałych klubach w Lublinie, więc krótko – czy żużel jest kłopotem dla Motoru?

Nie chciałbym w ten sposób tego postrzegać. Wiemy, że żużel jest specyficzną dyscypliną. Jest kilka miast w Polsce zakochanych w żużlu i jednym z nich jest Lublin. W żaden sposób nie można tego podważać. Uważam, że w Lublinie jest miejsce zarówno dla żużla, jak i dla piłki nożnej, ale i ręcznej oraz koszykówki. Oczywiście, że jest to trudniejsze o tyle, że nie ma w naszym mieście dużych zakładów przemysłowych, więc wszystkie kluby patrzą w stronę kasy miejskiej i długo tego nie zmienimy. Ja raczej byłbym za tym, żeby gdzieś współpracować, aniżeli walczyć. Będę powtarzał i zwracał uwagę na jedną rzecz, czy to się osobom z innych dyscyplin podoba, czy nie, efekt społeczny masowości uprawiających sport. W Motorze trenuje około 500 dzieci, jak dodamy inne lubelskie kluby piłkarskie, to wyjdzie około 2000 dzieci. A ile dzieci trenuje żużel?…

Kilka.

No właśnie. Żużel to jest widowisko. Piłka nożna, tutaj jest inna rola społeczna tego sportu. Natomiast żużlowcy awansowali do I ligi, brawa dla nich, a ja mam nadzieje, że również i my za pół roku będziemy mogli cieszyć się z awansu i również dane nam będzie powiesić takie billboardy w mieście, jak w przypadku żużlowców – dziękujemy za wsparcie i pomoc w walce o awans.

Kontynuując wątek innych klubów, ale pozostając przy piłce nożnej. Niedawno pisał Pan na Twitterze o spotkaniu z prezesami pozostałych klubów w Lublinie. Czy coś udało się już teraz ustalić albo jakieś pierwsze wnioski wynieść po tych rozmowach?

Wychodzę z założenia, że zawsze warto rozmawiać i że mimo różnicy poglądów, zawsze można współpracować i razem cos wypracować. Nie ukrywam, że mam żal o to, jak wygląda współpraca pomiędzy klubami piłkarskimi w Lublinie. Ktoś może powiedzieć, że mi jest najłatwiej, bo reprezentuje największy klub w mieście i mogę wszystko załatwić „z pozycji siły”, ale tak nie jest. Natomiast inne kluby w wielu przypadkach blokują młodych zawodników – trampkarzy czy juniorów – żeby nie przeszli do Motoru, a za wszelką cenę wypychają ich do innych klubów w kraju. Ja tego nie rozumiem i się na to nie zgodzę. Naprawdę boli mnie to, czy lepiej, żeby w mieście było – za przeproszeniem – „c*ujowo, ale jednakowo”?

Sam jestem wychowankiem BKS-u, chodziłem na Lubliniankę i na Motor, uważam, że jest dla wszystkich miejsce – dla BKS-u, Motoru, Widoku, Sygnału i Lublinianki itd. Ale musimy sobie powiedzieć, że nasz potencjał ludzki, przy centralizacji rozgrywek młodzieżowych, nie pozwala na posiadanie kilku drużyn na poziomie centralnym w Lublinie. O ile w najniższych kategoriach wiekowych byłoby źle, gdyby wszyscy najlepsi grali w jednym klubie, bo wygrywaliby po 20:0 i zabiłoby to rywalizacje, a najlepsi nie uczyliby się oraz nie rozwijali. Jednak, gdzieś w górę tej piramidy powinniśmy skupiać tych zawodników w najlepszym klubie i jest nim na dzisiaj Motor, bo jako jedyny w województwie posiada drużyny we wszystkich trzech CLJ-tkach U-15, U-17 i U-19. A nikt inny na Lubelszczyźnie nie posiada choćby jednej. Zdaje sobie sprawę, że dzisiaj Jagiellonia jest w stanie zapłacić więcej za jakiegoś zawodnika niż Motor, ale też zaproponowałem pewne rozwiązania finansowe, tak żeby i wilk był syty, i Manchester City.

Stosując terminologię z Football Managera –  jest plan na stworzenie klubów filialnych?

Oczywiście, że tak i ja też jestem za tym, żebyśmy szukali klubów do współpracy. Chwalę sobie nasze działania podejmowane z Hetmanem Zamość. Uważam, że kilka takich klubów przydałoby się Motorowi. Generalnie, jeśli chłopak kończy wiek juniora i jest za słaby, żeby grać w Motorze, to niech ogra się w trzeciej czy czwartej lidze. Świeży przykład Norberta Piosia, który był podstawowym zawodnikiem w CLJ-tce, teraz skończył mu się wiek juniora i został przez nas za darmo wypożyczony do Lublinianki. Inne kluby w mieście i regionie też mogą na tym korzystać.

Stworzenie klubów filialnych byłoby korzystne, bo też Motor tych wszystkich piłkarzy nie „przeje”. Ci, których będziemy szkolić, jeżeli dwóch- trzech z rocznika trafi do pierwszego zespołu, to będzie super, ale wielu z nich zostanie tutaj na Lubelszczyźnie i może grać w innych klubach z regionu. Dlatego jesteśmy otwarci na współpracę i na to, żeby  przyjeżdżali do nas trenerzy z innych klubów, bo mowa o trenerach z dalszych części województwa. Niech odbędzie u nas staż, ale później może powiedzieć nam, że ma w swojej miejscowości takiego chłopaka, który byłby dla nas ciekawy i warto byłoby go ściągnąć. My absolutnie nie chcemy się zamykać i być stroną, która chce tylko brać. Chcemy też dawać i dzielić się i mam nadzieję, że uda się zbudować nić porozumienia.

Jesteśmy otwarci na współpracę. Podam przykład klubu beniaminka klasy okręgowej z Konopnicy (Sokół red.) i kilka miesięcy temu nawiązaliśmy kontakt i możemy sobie wzajemnie pomagać i to jest fajne.

Czy Lublin jest na dobrym poziomie infrastrukturalnym? Bo mi się wydaje, że po wybudowaniu Areny i dwóch boisk obok, wszyscy popadli w euforie i samozachwyt.

Oczywiście, że tak. Zresztą dzisiaj pierwsze skojarzenie Lublina i bazy sportowej, to Arena. Mamy piękny stadion – to jest fakt niezaprzeczalny i z tego trzeba się cieszyć, ale zapotrzebowanie cały czas jest duże i rośnie. Tak jak powiedziałem o 500 chłopcach trenujących w Motorze, a razem z innymi drużynami w mieście wychodzi około 2000 osób. To pokazuje, jak duże jest zapotrzebowanie na bazę piłkarską.

Przykład BKS-u  Lublin, który grał w CLJ U17 pokazał, że jest problem, gdzie te mecze rozgrywać. Bo w CLJ-tce pojawiają się wymogi dotyczące boisk. Fajnie, że przed Euro U21 została zrobiona murawa na Zygmuntowskich, ale za chwilę mają być tam inwestycje żużlowe i nie wiadomo, ile boisko tam jeszcze zostanie. Dlatego uważam, że potrzeby Lublina w tej materii są duże. Dla kontrastu, za chwilę w Łodzi ŁKS będzie miał sześć boisk.

Na pewno bolączką, przede wszystkim w okresie zimowym, jest brak balonu. Myślę, że to by pomogło tutaj wszystkim klubom, tym bardziej, że jesteśmy na wschodzie Polski, gdzie zimy są stosunkowo srogie i długie. Mamy dwa pełnowymiarowe boiska sztuczne, to jak na wielkość miasta nie jest dużo. Widać to po obłożeniu tych boisk.

Choćby przy sparingach, gdzie mecze w weekendy odbywają się niemal od rana do nocy.

Dokładnie, ale też same treningi, a na tych boiskach trenują również sekcje kobiet, rugbyści, futbol amerykański, także obłożenie jest duże. Cieszy, że jest w ratuszu projekt, żeby na obiektach LKJ (Lubelski Klub Jeździecki) powstało kilka boisk pełnowymiarowych, z których wszystkie kluby mogłyby korzystać. W te stronę trzeba iść, bo trzeba podnosić jakość i liczebność boisk.

Leszek Bartnicki i nowy bramkarz Motoru Andrzej Sobieszczyk (fot. Daniel Harasim, motorlublin.eu)

Zahaczył Pan o reformę CLJ-tki, więc warto nad nią się pochylić. W mojej ocenie dobrze, że ta reforma będzie, ale jednocześnie zatrzymała się w połowie drogi. Będzie jedna liga, a powinny być dwie, bo kluby z siódmych miejsc, czyli ekipy dobre w skali kraju, wrócą do swoich województw, żeby potem wygrywać kilkoma, kilkunastoma bramkami i w cuglach awansować bez jakiejkolwiek walki.

Zdecydowanie się zgodzę, że powinno powstać naturalne zaplecze, np. Ekstraliga juniorów oraz I liga juniorów, bo ta przepaść pomiędzy CLJ a ligami wojewódzkimi jest bardzo duża. Widać to po barażach, ale np. nasz drugi zespół, można powiedzieć rezerwy oparte o zawodników z niższego rocznika, jest w czołówce ligi wojewódzkiej. Trzeba powiedzieć, że o ile w obecnej CLJ U19 zazwyczaj tak jest, że w obu grupach odstają dwie drużyny, o tyle często jest sytuacja, że różnica punktowa między 3. a 14. zespołem jest niewielka. W tym sezonie siódma drużyna nie zakwalifikuje się do nowej CLJ-tki i powrót do ligi wojewódzkiej będzie dużym problemem.

Wiem, że to są tylko sparingi, ale jeżeli nasi juniorzy są w stanie zremisować z III-ligowym Podlasiem Biała Podlaska czy ograć seniorów Lublinianki 6:0, to pokazuje, że poziom tych chłopców to przynajmniej górna połówka czwartej ligi, więc skazanie ich na grę w lidze wojewódzkiej byłoby problemem. Spadek spowodowałby, że najzdolniejsi mogą od nas uciec, a pozostali nie będą mieli odpowiedniego przygotowania do gry w seniorach.

Wiadomo, że centralizacja jest potrzebna, bo podnosi poziom. Ona jest na rękę przede wszystkim tym największym – Legia, Lech, Zagłębie itd. Z drugiej strony zrobi się przepaść, bo może okazać się, że kilka województw nie będzie miało drużyny w CLJ. Ci chłopcy będą musieli wyjeżdżać, dojdą dalekie podróże dla chłopaków w wieku maturalnym. Dlatego my robimy wszystko ku temu, żeby zrealizować nasze dwa duże cele w tym sezonie. Pierwszym jest awans seniorów do II ligi, a drugim zakwalifikowanie się do nowej Centralnej Ligi Juniorów U19, czyli obecność w TOP6 obecnej CLJ. Dzisiaj jesteśmy na ósmym miejscu z niewielką stratą, ale wzmacniamy ten zespół. Poza tym pojawi się dylemat czy Bartka Tkaczuka albo Szymka Raka wziąć na 10 minut do seniorów, ale „spalić” ich występ w juniorach, czy nie. Na reformę nie mamy jednak wpływu. Decyzje zostały podjęte i my musimy zrobić wszystko, żeby sobie z tym poradzić.

Stajecie przed takim dylematem pod tytułem „co jest lepsze dla zawodników?” – albo gra i rozwijanie się w seniorach kosztem drużyny w CLJ, albo wolniejszy rozwój, ale pozostawienie drużyny w CLJ.

Nie jesteśmy Legią czy Lechem z nieograniczonymi pokładami ludzkimi. Mamy grupę zdolnych zawodników i to cieszy, że Szymek Rak wychodzi w podstawowym składzie reprezentacji Polski U18 w meczu z Rumunią i  ma udział przy obu bramkowych akcjach. To daje satysfakcję, że oni się pojawią, trenują z pierwszym zespołem, że najzdolniejsi z nich dostają zawodowe kontrakty – kwestia przywiązania do klubu i docenienia ich.

Wiosną ubiegłego sezonu daliśmy szansę pokazania się Mateuszowi Chyle. Młody chłopak włączony do kadry pierwszego zespołu, będący w wieku juniorskim, ale niestety ktoś uznał, że lepiej będzie mu w rezerwach Miedzi Legnica. I tyle, co możemy zrobić? Staramy się podpisywać kontrakty z najzdolniejszymi, żeby potem, jeśli nawet odejdą, uzyskać za nich większe pieniądze dla klubu.

A propos Szymona Raka. Pamiętam tuż po jego powołaniu „rozmawialiśmy” z trenerem Sasalem na Twitterze, że jest rodzynkiem w tej kadrze – jedyny zawodnik spoza klubów Ekstraklasy, oraz zagranicznych, powołany do reprezentacji U18 – i z jednej strony to duża nobilitacja dla klubu, a z drugiej ewentualne jego dobre występy utrudniłyby utrzymanie takiego zawodnika w klubie.

Tak i tutaj też trzeba powiedzieć, że Szymon był kuszony przez menadżerów, którzy mieli różne wizje dla jego kariery. To jest bardzo zdolny chłopak i cieszę się, że udało się go sprowadzić z powrotem na Lubelszczyznę, bo to chłopak pochodzący spod Opola Lubelskiego, a był w Stali Mielec. Szymon ma podpisany kontrakt do czerwca 2019 i mamy opcję przedłużenia jeszcze tego kontraktu, więc jest związany z Motorem i nikt tutaj nie przyjdzie i łatwo go nie wyciągnie. My też mu pomogliśmy w wielu kwestiach, np. szkoły. Teraz załatwiamy mu indywidualny tok nauczania, żeby mógł spokojnie trenować w seniorach, bo też nauka jest ważna. On ma przed sobą jeszcze półtora roku gry jako junior, nie wspominając o roli młodzieżowca. Traktujemy go jako inwestycje, fajnie zadebiutował w III lidze – strzelił gola i się nie spalił. Chciałbym, żebyśmy mieli takich Szymonów Raków jak najwięcej. Jest to dowód na to, że idziemy w dobrym kierunku.

Kwestie Szymona Raka i jego kontraktu poruszyłem nieprzypadkowo, bo pamiętam kiedyś, że rozmawialiśmy o Cezarym Miszcie, który spędził w Motorze chwilę czasu, teraz ma okazje treningów z I zespołem Legii Warszawa, tyle że z tego transferu…

…Motor nic nie miał.

Wyróżnienie fajne, ale bez jakiejkolwiek korzyści namacalnej dla klubu.

To jest duży problem, a nie każdy sobie zdaje sprawę, że bogatsze kluby zarzucają sieci już na chłopaków z rocznika 2005 i składają im propozycje. Nie jest to dla nas łatwe, bo oni nie mają kontraktów, nawet nie mogą ich jeszcze podpisywać. Zdaje sobie sprawę, że jest kolejnych kilku zawodników w różnych rocznikach, którymi interesują się najbogatsze polskie kluby, a i menadżerowie dokładają swoją cegiełkę. Innej metody na zatrzymanie ich w Motorze – aniżeli zapewnienie wysokiego poziomu seniorskiego i juniorskiego – nie ma. Umówmy się, lokomotywą klubu cały czas będzie to, gdzie gra pierwszy zespół i dlatego awans do II ligi będzie ważny także dla akademii. Chcemy również podnosić poziom infrastruktury, dlatego ważne, żeby boiska przy ulicy Rusałki lepiej wyglądały, bo to jest miejsce, gdzie dużo młodych zawodników odbywa zajęcia.

Musimy walczyć o powstanie Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Lublinie. To byłby argument na zatrzymanie obecnych oraz przyciągnięcie nowych chłopaków. Co tu dużo mówić, musimy „wiązać” ich kontraktami. Ale zawsze trafią się przykłady, że zawodnik czy rodzice uprą się i będą chcieli odejścia.

Pamiętam, że na pierwszej konferencji wspominał Pan o etapach budowania klubu. Pierwszym miał być awans do drugiej ligi w czasie 1,5 roku. Drugi zbliża się wielkimi krokami i teraz kwestia czy wszystko jest uzależnione od tego awansu, i jaki jest stopień zaawansowania ewentualnych zmian w tej kwestii.

Jeżeli Motor awansuje do II ligi, to będzie milowy krok, żeby odbudować piłkę w Lublinie na dobrym poziomie. Jeżeli awansu zabraknie, to będzie niewesoło. Mam w głowie, co chciałbym jeszcze zmienić, osoby, które miałyby się pojawić w klubie. To wszystko jest jednak uzależnione od wyniku i te najbliższe miesiące będą determinowały przyszłość Motoru.

Motorowi od dawna brakuje stabilizacji. Właściciel ten sam, ale prezesi zmieniali się często, a trenerzy jeszcze częściej. W momencie rozpoczęcia rundy wiosennej trener Marcin Sasal pracując 14 miesięcy będzie najdłużej pracującym trenerem w klubie od czasów Ryszarda Kuźmy, który odszedł latem 2009 roku!

Piłka to jest fajna rzecz, bo daje dużo emocji, ale jest niewdzięczna. Często podkreślam, że weryfikacją tygodniowej pracy mojej czy trenera, są dwie godziny w weekend. Jeśli Motor wygra to wszyscy pracują dobrze, a jeśli przegramy, to wszyscy są źli.

Śmiałem się, gdy bukmacherzy po naszej porażce w Oświęcimiu wystawili zakład „Czy Marcin Sasal dotrwa do końca października w roli trenera Motoru”. Wtedy mnie to rozśmieszyło, chwilę wcześniej wygraliśmy przecież wysoko pięć meczów, byliśmy w czołówce. Ten pożar rozpalony w Oświęcimiu udało się szybko ugasić, wyciągnąć wnioski i zakończyliśmy rundę i rok na pierwszym miejscu.

Oczywiście, że stabilizacja jest bardzo ważna. Ale jak powiedziałem, cokolwiek byśmy tutaj nie zrobili, wszystko zdeterminuje wynik. Jeżeli Motor będzie na pierwszym miejscu, będzie kontynuuacja pracy mojej, trenera Sasala i reszty sztabu. Dużo fajnych rzeczy udało się już zrobić, ale tak jak pytał Pan o postrzeganie Motoru, dostałem już wiele sygnałów, że jeśli wszystko poszłoby w dobrym kierunku i Motor byłby w wyższej lidze, to interesujący zawodnicy chcieliby tutaj przyjść, bo widzą też jakość pracy mojej czy sztabu trenerskiego. Jeżeli awansu nie będzie,  prawdopodobnie skończy się pewien etap i będzie wymiana na kogoś, kto znajdzie pomysł na to, jak lepiej to poukładać. Trochę to jest niewdzięczna rola, gdy jeden moment może zadecydować o wszystkim.

Co z tego, że wiosną wygraliśmy czternaście meczów? Ponieśliśmy jedną porażkę w Radzyniu i przez ten pryzmat byliśmy oceniani, że sobie nie poradziliśmy. Globalnie spojrzymy, że przegraliśmy jeden mecz ligowy, jeden pucharowy, poza tym remis i same zwycięstwa, a i tak jesteśmy postrzegani w negatywny sposób. Czasem jest tak, że zawodnik strzelający gola w 90. minucie zapewnia zespołowi zwycięstwo i jest wielkie „wow” – trener zostaje i jest super. Jeśli nie strzeli, nagle okazuje się, że zespół, trener i prezes są do niczego. Granica między sukcesem a porażką w piłce jest bardzo cienka. Doza szczęścia i parę innych elementów są potrzebne. Życzyłbym sobie, żebyśmy mogli z trenerm tutaj dłużej popracować i dalej budować ten klub i zespół.

Żeby można było cokolwiek zaplanować.

Oczywiście. Mam w głowie, co zmieniać w kolejnych etapach po awansie, ale na to wszystko trzeba czasu. Nawet tak po ludzku, moje dzieci przez rok chodziły do przedszkola w trzech różnych miastach i zapewniam, że to nie jest fajna sprawa. Życiowo każdy chciałby mieć stabilizacje i móc robić to, co robi.

Przychodząc do Lublina powiedziałem, że dla Motoru w skali kraju „sky is the limit”. Nie mamy ograniczeń infrastrukturalnych, że po którymś awansie musimy grać gdzieś indziej, jak wiele klubów, więc dla nas to jest wygodne.

Na wiosnę staliście się w pewnym sensie „zakładnikami” dobrych wyników. Skoro Motor wygrał tyle meczów, to dlaczego nie wygrał tych decydujących… Od początku Pana pracy i trenera Sasala wydarzyły się właściwie dwa pożary i to duże – 1:4 w Radzyniu i 0:6 w Oświęcimiu.

No tak, ale generalnie to był udany rok, bo w 33 meczach zdobyliśmy 78 punktów. Taka jest specyfika piłki nożnej. Zdarza się, że i Barcelona przegrywa kilkoma bramkami. Reprezentacja Polski fajnie, że awansowała na mundial i jest wysoko w rankingu FIFA, ale pojechała do Kopenhagi i dostała srogie baty. Czasem takie mecze też się zdarzają. Nie da się wszystkiego wygrywać. Z drugiej strony staram się ze wszystkiego wyciągać jak najwięcej wniosków, nawet porażki przekuwać na jakieś pozytywy. Czy gdybyśmy awansowali w ubiegłym sezonie, to czy ówczesny zespół był gotowy na drugą ligę? Ja uważam, że obecny personalnie jest gotowy w większym stopniu niż tamten. Przegraliśmy mecz w Oświęcimiu 0:6 i to był dla mnie bardzo trudny moment, ale wyciągnęliśmy wnioski, bo w siedmiu kolejnych meczach straciliśmy tylko jedną bramkę. Przemodelowaliśmy pewne zachowania na boisku. Teraz pytanie, co by było, gdybyśmy przegrali 0:1?

Nawet trener Sasal mówił, że czasem taki prysznic jest lepszy niż minimalna porażka, po której nikt by nie robił wielkiego halo.

No właśnie. Poza tym od Oświęcimia przegraliśmy tylko jeden mecz i straciliśmy jednego gola, gdy nasz zawodnik po prostu przewrócił się w błocie w spotkaniu toczonym w anormalnych warunkach, więc wydaje mi się, że tamtą lekcję odrobiliśmy i wróciliśmy mocniejsi. Wiadomo, że będą się przydarzać porażki, ale ważne, żeby globalnie osiągać wyznaczone cele.

Totolotek: Zarejestruj się i graj bez podatku! – KLIKNIJ W LINK I ODBIERZ BONUS!

 

Komentarze

komentarzy