Tytuł może sugerować pomieszanie z poplątaniem i… tak poniekąd jest. W końcu dziwnie wyglada, gdy Atletico w ostatnich tygodniach jest ratowane przez chłopaka, o którym kilka lat temu słyszeli najbardziej zagorzali fani La Liga, a Antoine Griezmann wraz z Cristiano Ronaldo są tak daleko w klasyfikacji strzelców, że gdyby brali udział w skokach narciarskich, to nawet nie powąchaliby punktów w Pucharze Świata. Ale taki chaos obserwujemy w obu ekipach, w których naprzeciw siebie staną Lucas i Theo Hernandezowie.
Punktem wyjścia do powyższych rozważań jest okładka największego i najważniejszego dziennika sportowego w Hiszpanii – „Marki”. Żeby było o czym rozmawiać, trzeba najpierw zobaczyć to arcydzieło.
Chyba lepiej nie dało się oddać atmosfery tego meczu. Rodzina, a więc wspólnota, podobnie jak w przypadku dwóch klubów z jednego miasta, ale mimo wszystko rywalizacja taka, jak zawsze toczy się wśród rodzeństwa. Krótko mówiąc, można to przełożyć wyżej, gdzie dwóch prezydentów – Enrique Cerezo oraz Florentino Perez umizgują się do burmistrza Madrytu, a pod tym jest podpis – kogo chciałbyś jako zwycięzcę derbów.
(Nie)rodzinna atmosfera
Rywalizacja Lucasa i Theo prawdopodobnie odbędzie się jedynie w mediach, bo ten drugi szansę na grę ma wyłącznie w przypadkach losowych. Mimo wszystko jednak będzie okazja dla kibiców Atletico, by „podziękowali” swojemu wychowankowi za całą sagę transferową. Były historie z przenosinami Raula czy Alvaro Moraty z Vicente Calderon na Santiago Bernabeu, ale tam chodziło o chłopaków, którzy jeszcze mieli kilka lat szkolenia przed sobą. Tymczasem Theo Hernandez to przykład świeży i ważny z kilku względów:
- Atletico jest na dziś niemal równorzędnym rywalem dla Realu czy Barcelony, a na pewno jest w dużo lepszej pozycji wyjściowej, niż było przed przyjściem Simeone.
- Theo miał być zmiennikiem Filipe Luisa, a wybrał bycie zmiennikiem Marcelo. Nie dość, że Marcelo jest trzy lata młodszy, to jeszcze klasa zawodnika „Królewskich” jest większa, a zatem trudniej będzie znaleźć miejsce w składzie u Zinedine’a Zidane’a.
- Wykorzystał pierwszą nadarzającą się okazję do ucieczki z Atletico, mimo że był/jest tam jego brat, choć paradoksalnie Lucas mógł być jego konkurentem do gry.
- Wreszcie, Real pozyskał jeden z gorętszych kąsków transferowych wśród młodych Hiszpanów. Udało się upolować Daniego Ceballosa i właśnie Theo po kapitalnym sezonie w Alaves.
Antoine Griezmann – Cristiano Ronaldo 2:1
Nie, to wcale nie jest wynik derbów za sprawą bramek obu panów. To dorobek strzelecki dwóch największych gwiazd madryckich zespołów przed 12. kolejką! Mieli strzelać, mieli prowadzić zespół do zwycięstw, a tymczasem jest totalna klapa. W leadzie była analogia do skoków narciarskich i idąc dalej tym tropem – albo spadli na bulę, albo zlekceważyli dotychczasowe zawody.
Paradoks Cristiano Ronaldo polega na tym, że jest zupełnie innym zawodnikiem w poszczególnych rozgrywkach. W lidze jeden gol w siedmiu meczach, a w Lidze Mistrzów – sześć goli w czterech spotkaniach! Dysproporcja kompletnie irracjonalna, zwłaszcza że Cristiano cztery gole strzelił w meczach z Borussią i Tottenhamem, a nie żadnymi słabeuszami. Niegdyś na Karima Benzemę mówiło się „Mr. Champions League” ze względu na dużą lepszą grę w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na świecie, ale teraz spokojnie taki pseudonim może podebrać Ronaldo.
Z Griezmannem jest ten kłopot, że jest źle i w lidze, i poza nią. Dwa gole, oba w zwycięskich meczach z andaluzyjskimi ekipami, oraz trafienie z Chelsea. Francuz bierze jeszcze większy udział w grze, ale brakuje go w polu karnym. Dużo lepiej wygląda Angel Correa, od którego zresztą nie wymaga się tak wiele.
Żeby być sprawiedliwym, to trzeba oddać, że w obu ekipach w ataku panuje prawdziwy pomór. W Realu irracjonalna forma Ronaldo, Benzema momentami przechodzi sam siebie w marnowaniu sytuacji, Borja Mayoral nie ma zaufania Zidane’a, a Bale’a po raz 150. przechodzi kontuzję. W Atletico nie lepiej, bo jedynie Correa ma jako takie liczby, a poza Griezmannem nie widać pozytywów u Torresa czy Vietto. Gameiro powoli wraca, ale jeden gol – sprezentowany przez rywala – przeciwko Celcie niczego nie oznacza.
Liderzy z drugiego i trzeciego szeregu
W tym momencie będzie bardzo dużym nadużyciem nazwać Isco zawodnikiem drugiego szeregu, ale powiedzmy sobie szczerze, przed sezonem wszyscy patrzyli na Ronaldo, Bale’a w kontekście bycia zawodnikiem, który pociągnie zespół. Odejście Jamesa Rodrigueza miało być katalizatorem lepszej postawy Isco, a sezon 2017/2018 miał mieć krótki, ale prosty tytuł make or break. Jak na razie Andaluzyjczyk może powiedzieć make przez baaardzo duże „M”, bo ciągnie Real za uszy.
Ale jeśli nazwaliśmy Isco zawodnikiem drugiego szeregu, to jak nazwiemy Thomasa w Atletico?… Ghańczyk robi niesamowite postępy i pnie się w hierarchii zespołu w ekspresowym tempie. Tyle że wejść na szczyt jest dużo łatwiej, niż się na nim utrzymać. Teraz, po powrocie Koke będzie o to jeszcze trudniej, ale Thomas już nieraz pokazywał, że w momencie, gdy bywał skreślany, kruszył kolejny mur. Cel na teraz? Zdystansować kolejnych zawodników w drugiej i pierwszej linii – tak, by nie być kandydatem do zmiany. Wydaje się, że na jutrzejsze derby szyk zmian jest w miarę jasny – Correa, Gabi i Thomas. Oczywiście zakładając, że nie będzie żadnych sytuacji ekstremalnych w stylu kontuzji, czerwonych kartek lub bardzo złego wyniku.
Złota Piłka w Atletico i angielski Varane’a
Przy całym zamieszaniu związanym z derbami wyszła ciekawa sprawa w tym tygodniu. Izraelska firma Quantum Pacific zakupiła 15% udziałów w Atletico Madryt. Włodarzem firmy jest miliarder Idan Ofer, który w 2013 roku kupił na aukcji charytatywnej replikę Złotej Piłki będącej we władaniu… Cristiano Ronaldo.
Raphael Varane udzielił wywiadu magazynowi „GQ”, w którym powiedział, że uczy się angielskiego, żeby lepiej się porozumieć z Garethe’em Balem i Tonim Kroosem. Dla francuskiego defensora plus za podejście, bo nauka języków tylko może pomóc, a nie wiadomo, czy kiedyś nie wyląduje na Wyspach. Z kolei dla wspomnianej dwójki spory prztyczek. Bale przyszedł latem 2013 roku, a Niemiec rok później. O ile Kroosowi idzie powoli, bo nie chce jeszcze udzielać wywiadów po hiszpańsku, o tyle Bale kompletnie zaniedbał naukę języka w kraju, w którym żyje. Teoretycznie jego sprawa i jego wybór, ale będąc tyle lat w kraju, nie powinien mieć takich kłopotów, a od jakiegoś czasu dzieli szatnię z Mateo Kovaciciem, który przyswoił nowy język w nieco ponad pół roku i włada biegle kilkoma innymi.