Kolebką piłki jest Anglia, ale mówisz Brazylia, myślisz piłka nożna. Najwięcej zdobytych mistrzostw świata, pięć złotych piłek, w tym ostatnia przed erą Messiego i Ronaldo. Mimo tego próżno szukać brazylijskich trenerów wśród najlepszych europejskich klubów, czyli tam gdzie najwięcej można się obłowić pod względem finansowym i sportowym. Dlaczego? Postanowiliśmy nieco poszukać.
Trzeba przyznać, że Argentyna jak żaden inny kraj w Ameryce Południowej korzysta z doświadczenia swoich byłych piłkarzy, którzy po zakończeniu kariery zostają trenerami. Tylko w tym momencie pięć wielkich gwiazd prowadzą kluby w argentyńskiej ekstraklasie. Oprócz Maradony i Heinze jest przecież Hernan Crespo, który rozpoczynał sezon w Banfieldzie, ale już po piątej kolejce musiał szukać nowej pracy. Długo nie czekał, bo trafił do klubu Defensa y Justicia, który za kilka tygodni zadebiutuje w Copa Libertadores.
Kto następny? Gabriel Milito w Estudiantes La Plata, którego przełożonym, jako prezydent klubu, jest… Juan Sebastian Veron. To najlepiej pokazuje jaką pozycję mają byłe gwiazdy reprezentacji oraz europejskich klubów.
Ostatni, od którego tak naprawdę powinniśmy rozpocząć, bo dzisiaj to wizytówka argentyńskich trenerów w Ameryce Południowej, czyli teoretycznie Marcelo Gallardo. Pseudonim „El Muneco”, a więc Laleczka może nie wydaje się poważny, ale Gallardo najlepiej przemawia swoimi sukcesami. Copa Libertadores – dwa zwycięstwa. Recopa Sudamericana – trzy zwycięstwa. Copa Argentina – trzy zwycięstwa, a do tego po jednym triumfie w Copa Sudamericana i Supercopa Argentina. Tak naprawdę Gallardo w tym momencie brakuje jedynie wygrania ligi, a już dzisiaj uchodzi za jednego z głównych kandydatów do objęcia posady trenera reprezentacji.
Teraz czas na Brazylię, która jest jakby w totalnej opozycji do swojego „ulubionego” sąsiada. Oddajmy głos Bartłomiejowi Rabijowi w książce „Podcięte skrzydła kanarka”. – To jeden z największych paradoksów świata futbolu, że kraj, który wydał największą liczbę futbolowych globalnych idoli i może się poszczycić najdłuższą listą zawodników uznawanych za „najlepszych na świecie”, nie korzysta z ich doświadczeń. Pele, Garrincha, Tostao, Djalma Santos, Nilton Santos, Socrates, Junior, Eder, Rivaldo, Ronaldo i wielu innych gigantów brazylijskiego futbolu nigdy nie podjęło wyzwania w roli trenera zawodowego klubu piłkarskiego – rozpoczyna rozdział „Grałeś, nie trenuj” ekspert od piłki południowoamerykańskiej.
Gdzie oni są?
Po wprowadzeniu prawa Bosmana Brazylijczycy lawinowo zalali swoimi piłkarzami cały świat. Były lata, w których nawet tysiąc Canarinhos rozjeżdżało się po globie w poszukiwaniu gry, zarobku itd. Skoro taka liczba piłkarzy wyjeżdża, od razu nasuwa się myśl << ktoś ich musiał wyszkolić>>. No więc siadamy do poszukiwań brazylijskich trenerów na świecie i… tu pojawia się kłopot. Rok temu z Bordeaux zwolniony został Ricardo Gomes, a kilka miesięcy później Sylvinho z Olympique Lyon i to w zasadzie tyle. W poważnej piłce ich po prostu nie ma! W 2018 roku Paulo Autuori wytrwał ledwie kilka miesięcy w bułgarskim Razgradzie, podobnie jak krótko trwała przygoda Julio Cesara w Olimpiku Donieck. Były gracz Realu Madryt czy Olympiakosu szybciej skończył niż zaczął. Spośród wszystkich najwyższych klas rozgrywkowych tylko jeden Brazylijczyk prowadzi klub w Europie… Marcelo Troisi Flarmutari Vlore w Albanii i niech to będzie najlepszym komentarzem.
Brazylijczycy jeżdżą po świecie i często, gęsto można ich znaleźć na Bliskim oraz Dalekim Wschodzie. Duże pieniądze kuszą, ale umówmy się daleko temu do poważnej piłki. W tym momencie jedynym trenerem brazylijskim pracującym na niezłym poziomie jest Ricardo Ferretti w meksykańskim Tigres. Przy czym od razu trzeba przypomnieć, że odkąd w 1976 roku, jako piłkarz, zamienił Vasco da Gama na Atlas Guadalajara, tak cały czas pracuje w Meksyku.
Zerknijmy teraz na innych w Ameryce Południowej. Nawet Kolumbijczycy mają trenera prowadzącego poważną reprezentacje zagraniczną – Reinaldo Rueda w Chile – a Oscar Pareja jest szkoleniowcem Orlando City w MLS. Jeszcze lepiej wygląda Urugwaj, który ma swojego przedstawiciela w Serie A – Diego Lopez w Brescii! Ponadto jeden w Argentynie, trzech w Meksyku, a kolejny zaraz będzie pracował w MLS. Chodzi o Diego Alonso w Interze Miami.
Na deser zostawiliśmy sobie Argentynę. Zacznijmy od tego, że dwóch z nich – Eduardo Coudet i Jorge Sampaoli – jest w lidze brazylijskiej, kilku kolejnych w Meksyku, a do tego znajdziemy selekcjonerów Peru, Paragwaju czy Meksyku, nie wspominając nawet o Simeone, Bielsie czy chwilowo bezrobotnym Pochettino.
Posucha na topie
Zestawmy Brazylię z Argentyną. Czy Brazylijczycy prowadzili w ostatnich latach jakiś wielki klub? Trzeba się cofnąć do czasów Luiza Felipe Scolariego w Chelsea. To niezwykle utytułowany trener – mistrz świata z Brazylią, wicemistrz Europy z Portugalią. W piłce klubowej wygrał wszystko, co mógł w Azji oraz Ameryce Południowej. Tyle że w piłce klubowej w Europie pracował ledwie kilka miesięcy w Chelsea i tyle. Jeszcze wcześniej, bo w latach 2005-2006 Vanderlei Luxemburgo był szkoleniowcem Realu Madryt. Jego nominacja była dużym zaskoczeniem, ale też trudno powiedzieć, by czymś zapisał się w historii Królewskich. Poza tym można dokopać się do pracy Abela Bragi w Olympique Marsylia na przełomie wieków i w zasadzie tyle.
W tym momencie w zasadzie jedynym, który ot zaraz mógłby pracować w Europie – i miałby na to szansę – jest Tite. Z reprezentacją może mundialu w Rosji nie zwojował, ale w tym momencie nie ma innego szkoleniowca z Kraju Kawy o takiej renomie.
Powiew świeżości? Jeszcze daleka droga
Plus jest taki, że w ostatnim czasie pojawiło się trochę nowych twarzy w brazylijskiej piłce. Przy czym od razu trzeba sobie powiedzieć, że to nie duży powiew, a ledwie malutki wiaterek z suszarki do włosów. W tym gronie jest jeden wybitny piłkarz – Rogerio Ceni. „M1TO” nie miał udanych przygód w największych klubach – Sao Paulo czy Cruzeiro – ale w Fortalezie na północy kraju robi, już drugi raz, bardzo dobrą robotę. Fernando Diniz w 2016 roku zasłynął w Audaxie Osasco z bardzo atrakcyjnego stylu gry i kapitalnych występów jego ekipy w rozgrywkach stanu Sao Paulo. Wszyscy wróżyli szybką karierę, ale od tamtej pory wielkich sukcesów na jego koncie brak, choć obecnie prowadzi Sao Paulo FC i nadal mówi się, że jest nadzieją na przyszłość brazylijskiej myśli szkoleniowej.
Paradoksem jest jednak sytuacja, że najmłodszym szkoleniowcem w brazylijskiej Serie A jest Daniel Paulista ze Sportu Recife. Za nieco ponad dwa tygodnie będzie obchodził 38. urodziny, ale już od sześciu lat pracuje w roli trenera. Najpierw był asystentem, a od 2018 roku został już samodzielnym szkoleniowcem i w tym roku wrócił na północ Brazylii, gdzie zresztą kończył piłkarską karierę.
Zmiany trenerów
Odkąd interesowałem się piłką, zawsze w naszych mediach przewijał się temat zwalnianych trenerów. Brak ciągłości pracy zawsze był powodem – słusznym – do mocnej krytyki naszej ligi. No więc zerknęliśmy na ostatni pełny sezon Ekstraklasy. W minionych rozgrywkach aż 9 z 16 klubów nie zrobiło żadnej zmiany trenera w czasie całego sezonu. Mistrzowski Piast nikogo nie dziwi, podobnie jak trzecia Lechia czy czwarta Jagiellonia. Ale już Cracovia, mimo piątej lokaty na koniec, wcześniej była na samym dnie. Najciekawszy przykład – spadająca z ligi Miedź Legnica, w której pozostał – do dzisiaj – Dominik Nowak.
Kto interesuje się brazylijską piłką, ten wie, że cierpliwość jest ostatnim, o co można by podejrzewać włodarzy tamtejszych klubów. I słusznie! Prześledziłem pięć ostatnich sezonów Brasileirao Serie A. Oto jak wyglądała liczba trenerów, którzy utrzymali się na stanowisku przez cały sezon:
2019: 3 z 20 (Santos 2 miejsce, Gremio 4, Bahia 11)
2018: 3 z 20 (Cruzeiro 8, Gremio 4, Bahia 11)
2017: 4 z 20 (Cruzeiro 5, Gremio 4, Corinthians 1, Avai 18)
2016: 2 z 20 (Palmeiras 1, Athletico PR 6)
2015: 1 z 20 (Corinthians 1)
Łącznie 13 z 100 trenerów było w stanie przepracować 38. kolejek bez żadnych perturbacji!
Oczywiście zmiany zachodziły z różnych powodów. Jedni sami rezygnowali, innych wyrzucano. Niektóre zmiany były zaplanowane, ale i tak mówimy o zatrważającej liczbie roszad. Zwłaszcza – patrząc na powyższe zestawienie – głównie utrzymywali się, co niedziwne, trenerzy czołowych ekip. Czy naprawdę wszyscy mają aż tak mocarstwowe ambicje, że spadające z ligi Avai w 2017 roku było w stanie utrzymać posadę Claudineiowi Oliveirze, było ewenementem?
Ciekawym przykładem jest Bahia, która kończyła dwa ostatnie sezony w środku stawki z Rogerem Machado na pokładzie i wydaje się, że dla klubu z pierwszej stolicy Brazylii to obecnie wynik na miarę oczekiwań.
Dla porównania zajrzyjmy, jak sprawy wyglądały w sąsiedniej Argentynie.
2019/20: 11 z 24
2018/19: 9 z 26
2017/18: 11 z 28
2016/17: 8 z 30
2016: 18 z 30*
Wyniki dużo lepsze, choć trzeba pamiętać, że najstarsza z liczb pochodzi z sezonu przejściowego, w którym 30 klubów było podzielonych na dwie 15-drużynowe grupy, a sezon trwał 16. kolejek. Mimo tego mamy zachowane dużo zdrowsze proporcje, co pokazuje, że jednak można być zdecydowanie bardziej cierpliwym. A przecież mowa o lidze, w której przez wiele dominowała tabela spadkowa na podstawie średniej z trzech sezonów. To oznaczało, że – w teorii – zagrożonych trenerów było znacznie więcej. W pierwszej kolejności ci, których drużyny były względnie bezpieczne przed spadkiem, ale dołowali aktualną formą, a dalej ekipy bezpośrednio zagrożone relegacją.
Najgorsze miejsce do pracy
To zresztą symptomatyczne, bo James Young kilka lat temu napisał ciekawy tekst dla ESPN, w którym rozpoczął od słabego stanu zdrowia jednego z najlepszych brazylijskich trenerów w XXI wieku – Muricy’ego Ramalho. Wielokrotny mistrz Brazylii miał kłopoty z sercem, a wszystko przez stres w pracy. Young przytaczał wyliczenia, z których wynikało, że trener w Brazylii średnio pracuje przez 15 meczów, podczas gdy w Hiszpanii i Włoszech nieco ponad 40, a dwa razy tyle w Anglii! Przebadano na tę potrzebę 10 lig z całego świata – po pięć z Europy i obu Ameryk – i jedna ze statystyk po prostu zmasakrowała Brasileirao. 7 z 10 najgorszych pracodawców pochodziło właśnie stamtąd. Badania dotyczyły lat 2002-2014, a mimo upływu czasu jakoś szczególnej różnicy – na powyższym zestawieniu – nikt nie zauważył.
Taki system nie sprzyja spróbowaniu czegoś nowego. Raz, że na trenerskiej karuzeli przez wiele trzymali się praktycznie ci sami szkoleniowcy, którzy tylko zmieniali pracodawców. A dwa, że jak ktoś przychodzi za zwolnionego kolegę, nie ma czasu na jakąkolwiek budowę. Od wejścia trzeba zrobić wynik, bo jeśli nie ma, to zaraz i ciebie nie będzie. To z kolei sprzyja dość zachowawczej grze przez, którą wiele lat cierpiała brazylijska kadra. Na domowym mundialu jedynymi „9” w kadrze byli Fred i Jo. Gracze dobrzy, ale patrząc na to, jakich niegdyś Selecao miała napastników, to jednak przepaść ogromna.
Wszystko potwierdził Juliano Beletti we wspomnianej książce Rabija, który wyjaśnił wszystko, dlaczego byli piłkarze nie chcą pracować w roli trenerów, a ci, którzy już nimi zostali nie mogą wiele zrobić. – Trenerzy nie są u nas szanowani. Zmienia się ich, co trzy-cztery miesiące. Panuje u nas kult wyniku tu i teraz, a nie metodycznej, zaplanowanej pracy. Przegrywasz trzy mecze i twoja posada już wisi na włosku. Zawodnicy doskonale o tym wiedzą, więc jeśli między trenerem a piłkarzami nie ma chemii, pozwolą mu stracić pracę. Nie mam zamiaru trwonić swojego dorobku na trzy dymisje w trakcie sezonu – zakończył mocny wywód były obrońca i chyba w tym trzeba upatrywać największego kłopoty piłki w Kraju Kawy!